niedziela, 11 listopada 2018

Rozdział XXII

       Nathaniel trzymał w drżących dłoniach zapieczętowany list. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kto był jego nadawcą i to było przyczyną jego zdenerwowania. Już od dawna nie otrzymywał on niego żadnych wiadomości, a ta na pewno nie wróżyła niczego dobrego. Wiedział, że prędzej, czy później będzie musiał wziąć się w garść i przeczytać list, jednak bał się słów, które miałby tam znaleźć.

Spędził prawie godzinę, siedząc na łóżku i patrząc przed siebie. Musiał przezwyciężyć swój lęk, bo niewiedza nigdy nie prowadziła go do miejsc, w których chciał się znaleźć. Wręcz przeciwnie. Dlatego zebrał się w sobie i powoli złamał pieczęć, by chwilę później rozwinąć pergamin. Wziął głęboki wdech i zaczął czytać.

Nathanielu,
Zawsze uważałem Cię za rozsądnego człowieka. Mimo iż nie we wszystkim się zgadzamy, to jednak potrafiłeś podjąć właściwą decyzję, gdy okoliczności tego wymagały. Dlatego nie byłem w stanie uwierzyć w to, że zboczyłeś z obranej ścieżki i zacząłeś popełniać błędy, które z perspektywy czasu mogłyby okazać się niewybaczalne.
Czyż nie ostrzegałem Cię przed Salazarem Slytherinem i ludźmi jego pokroju? Czy nie prosiłem Cię, abyś omijał ich z daleka? Wydaje mi się, popraw mnie, jeśli się mylę, że wyraziłem się jasno, co do tego, z jakimi ludźmi powinieneś być blisko i jakich wartości należy się trzymać. Dlatego żyję w głębokim przeświadczeniu, że jesteś w stanie wytłumaczyć się z informacji, jakie do mnie dotarły. Liczę, że to wszystko okaże się jedynie pomówieniem.
Musisz pamiętać, czyje nazwisko nosisz. Przyniesienie mu hańby miałoby fatalne skutki. Zrozum, Nathanielu, że nie wszyscy są tak wyrozumiali, jak my. Nie mielibyśmy innego wyjścia, jak ukarać Cię za zboczenie z właściwie obranej przez Ciebie ścieżki. Wielce byśmy nad tym ubolewali, ale musimy żyć zgodnie z Zasadami. Powinieneś wiedzieć to równie dobrze, jak my.
Zapomnij więc o jakichkolwiek stosunkach z wychowankami Slytherina. Oczywiście, jeśli te oszczerstwa okażą się prawdą, a wierzę, że nic takiego nie będzie mieć miejsca. Jesteś następcą wielkiego rodu i tylko od Ciebie zależy to, jak długo będzie trwał taki stan rzeczy.
Z niecierpliwością oczekuję Twojej prawdziwej wersji wydarzeń,
Charles Granger

Powinien się tego spodziewać. Jego ojciec nigdy nie przestanie narzucać mu swojego zdania. "Właściwie obrana ścieżka..." Robiło mu się niedobrze, na samą myśl o słowach, które słyszał od lat. Nathaniel już od dawna podejrzewał, że jego ojciec sam uwierzył w to, że nie kierował jego życiem, tylko pozwalał mu na podejmowanie własnych decyzji.

Na dodatek miał zrezygnować z przyjaźni z May? Nie byłby w stanie, nawet pod groźbą wydziedziczenia. Już dawno powinien wziąć sprawy w swoje ręce, ale był tchórzem. Jednak z dzisiejszym dniem Nathaniel postanowił zerwać ze wszelkim wpływem rodziców na jego życie. Skoro dla jego ojca Zasady są tak ważne, to czas wykorzystać je na swoją korzyść.

W tym momencie Nathaniel był opanowany i zdecydowany, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Jednym, szybkim ruchem wyciągnął różdżkę, by chwilę później przyglądać się temu, jak list od ojca kinie w płomieniach. Nadszedł czas, by zamknąć pewien etap.

***

Wiedziała, że teraz było już za późno na odwrót. Musiała trzymać się swojego postanowienia za wszelką cenę, bo decyzja, którą podjęła, byłą najlepszą z możliwych. Tak w każdym razie przekonywała samą siebie, aby nie zawahać się, gdy dojdzie do konfrontacji. Musiała zapomnieć o emocjach, jakie nią targają i zacząć myśleć także o ludziach, którymi się otacza, ponieważ to z myślą o nich zdecydowała się na to konkretne działanie.

Wszystko w lesie wydawało jej się nazbyt spokojne i poukładane, gdy porównywała to ze swoimi myślami. Wsłuchiwała się w odgłosy natury, aby nie skupiać się na niepotrzbnych przemyśleniach. Po pewnym czasie zorientowała się, że z każdą chwilą porusza się coraz wolniej. Zupełnie tak, jakby ciało nie chciało zgodzić się z umysłem, że powinna zakończyć to jak najszybciej i dawało więcej czasu na przeanalizowanie wszystkiego ponownie, i jeszcze raz, i jeszcze raz...

W końcu zmusiła swoje nogi do przyspieszenia. "Jestem pewna swojej decyzji" powtarzała te słowa w swojej głowie niczym mantrę. Być może oszukiwała samą siebie, jednak czuła, że będzie w stanie z tym żyć. Gdyby jej najbliżsi ucierpieli, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Miała w głowie totalny chaos, gdy wreszcie dotarła na miejsce.

On już tam stał i chociaż był zwrócony do niej plecami,  to wiedziała, że musi zdawać sobie sprawę z jej obecności. Taka już była jego natura i nic tego nie zmieni. Odwrócił twarz w jej stronę, wszystkie myśli nagle wyparowały jej z głowy. I pomyśleć, że jeszcze chwilę temu nie mogła powstrzymać ich natłoku. Podeszła do niego powoli, próbując ułożyć jakieś sensowne zdanie, aby zacząć tę nieprzyjemną rozmowę, on jednak ją ubiegł.

- Chyba wiem, dlaczego tu jesteś i skłamałbym, mówiąc, że się tego nie spodziewałem - słowa pobrzmiewały smutkiem, chociaż nie wyczuła w nim żalu.

- Eugene... - zaczęła Esther łamiącym się głosem, jednak spróbowała to przezwyciężyć, bo musiała być stanowcza w tej kwestii - Ten moment musiał kiedyś nadejść i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę.

- I jesteś pewna swojej decyzji? - zapytał spokojnie Eugene.
Nastała chwila ciszy. Czy była pewna? Niczego nie była teraz pewna, ale wiedziała, że musi postąpić właściwie. Zakończenie tego wydawało jej się jak dotąd, najwłaściwszą z decyzji.

- Esther? - przerwał jej rozmyślania Eugene.

- Sądzę, że to spotkanie, powinno być naszym ostatnim - zrobiła to, wypowiedziała na głos swoje myśli, nie poczuła się jednak lepiej.

- Sądzisz, czy jesteś tego pewna? - Eugene nawet przez moment nie zamierzał jej tego ułatwić.

- Jestem pewna, że nie powinniśmy się już nigdy spotkać. Jestem pewna tego, że więcej mnie tu nie zobaczysz. Jestem pewna, że to nasze pożegnanie - które łamie mi serce - tego jednak nie wypowiedziała na głos.

Esther przez cały czas starała się, żeby nie odwrócić wzroku, jednak z każdym wypowiedzianym słowem, stawało się to trudniejsze. Nie mogła pokazać Eugene'owi, jak bardzo ją one ranią, chociaż to on był ich adresatem. Przyglądała się milczącemu wampirowi, który niczego po sobie nie pokazywał. Mogła mieć tylko nadzieję, że wygląda na równie niewzruszoną.

To Eugene pierwszy odwrócił wzrok. Wyglądało to, jakby tępo wpatrywał się w pobliskie drzewo, jednak Esther wiedziała, że nad czymś rozmyślał. Nie wiedziała, czy stanie w tym miejscu i czekanie na jakąkolwiek odpowiedź ma sens, jednak nie zamierzała jeszcze odchodzić. Chciała nacieszyć się ostatnimi wspólnymi chwilami, nawet jeśli miałyby być przepełnione napięciem i niezręczną ciszą.

W końcu Eugene zdecydował się zwrócić na nią uwagę. Podszedł nieco bliżej, wciąż zachowując jednak dystans. Widziała w jego oczach niepewność, nie wiedziała jednak, czym jest ona spowodowana. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, zawahał się jednak w ostatniej chwili. Ciągle jeszcze coś analizował, nim zdecydował się wypowiedzieć pierwsze słowa.

- Szanuję twoją decyzję,  chociaż ani trochę mi się ona nie podoba. Rozumiem także, co do niej doprowadziło, dlatego nie mogę mieć ci tego za złe. Miałem w tym swój udział i nie jestem z tego dumny. Proszę cię jednak, żebyś jeszcze raz to przemyślała.

Mogła się spodziewać, że z jego strony padnie prośba tego typu. Naiwnym było oszukiwanie się, że przyjmie wszystko ze spokojem, a potem się rozejdą. Musiała jednak doprowadzić tę sprawę do końca. Tu i teraz.

- Rozmyślam nad tym, odkąd tylko cię poznałam, Eugene... Przez cały ten czas zastanawiałam się, czy jest sens, aby w dalszym ciągu tu przychodzić. To było jednak silniejsze ode mnie. Nasze rozmowy mnie uspokajały, pozwalały patrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy. Ta cała sytuacja z Nathanielem coś mi jednak uświadomiła...

Esther przerwała nagle swoją wypowiedź. Czy była gotowa na to, że by powiedzieć wszystko, bez wyjątków? Nie czuła się na siłach do tego, ale wiedziała, że jest to winna Eugene'owi. Jeśli ma to być ich pożegnanie, to musieli sobie wszystko wyjaśnić.

- Co takiego ci uświadomiła, Esther? - zapytał zniecierpliwiony Eugene.

- To wtedy zrozumiałam, jak niebezpieczne są nasze spotkania. Nie tylko dla mnie, ale również dla moich przyjaciół, a może przede wszystkim dla nich... Nie jesteś jedynym wampirem w tym lesie, jednak przez długi czas odrzucałam od siebie tego świadomość. W końcu uświadomiłam sobie, że potrzebujecie czarodzieja i nawet jeśli nie pozwoliłbyś, żeby spotkała mnie jakaś krzywda, to w Hogwarcie są też inni.

Zrezygnowała z ukrywania czegokolwiek. Chociaż obawiała się jego reakcji, to wiedziała, że Eugene musiał usłyszeć prawdę, która doprowadziła Esther do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Przyglądała się, jak do jego świadomości zaczynał docierać sens wypowiedzianych przez nią słów. Niewiele po sobie pokazywał, Esther dostrzegła jednak przebłysk smutku w jego oczach.

- Nie chciałem dopuścić do tego, abyś została świadkiem takiej sytuacji. Próbowałem uchronić cię przed prawdą, zapominając o tym, że ty doskonale zdajesz sobie z niej sprawę.

Eugene próbował złapać Esther za dłoń, jednak ona się od niego odsunęła. Nie mogłą pozwolić sobie teraz na wątpliwości. Nie po tych wszystkich wypowiedzianych przez nią słowach. Sytuacja stałaby się tylko bardziej napięta.

- O nic cię nie winię, Eugene. Po prostu staram się robić to, co uważam za słuszne.

- Musisz coś zrozumieć, Esther. Proszę cię, abyś to zrozumiała... - mówiła bardzo cicho, niemal słyszała błagalną nutę w jego głosie.

- Co takiego mam zrozumieć? - zapytała, patrząc mu w oczy.

- Odkąd tylko pojawiłaś się w moim życiu, wywróciłaś je do góry nogami. Zacząłem łamać zasady, którymi kierowałem się niemalże całe moje życie. Zasady, które sam stworzyłem. Nie wyobrażasz sobie, jak to jest. Całymi dniami czuć niszczący cię od wewnątrz głód, mieć możliwość odczucia ulgi, a jednak jej nie wykorzystać. A to wszystko za twoją sprawą! - Eugene całkowicie zrezygnował z ukrywania swoich emocji.

- Jak to za moją sprawą? - zapytała bardziej siebie niż jego.

- To dzięki tobie pierwszy raz, od bardzo wielu lat czułem, że jest ktoś, kto mnie rozumie. Wyczekiwałem spotkań z tobą, bo jako jedyna nie patrzyłaś na mnie ze strachem, czy obrzydzeniem. To przy tobie przypomniałem sobie, jak to jest być... człowiekiem.

Esther bardzo chciała coś na to odpowiedzieć, jednak nie była w stanie. Żadne słowa nie wydawały jej się odpowiednie. Zaskoczył ją, chociaż myślała, że jest przygotowana na wszystko.

Eugene siedział teraz na kamieniu z twarzą ukrytą za dłońmi. Esther czuła, że wypowiedzenie tego, było dla niego trudniejsze, niż wysłuchanie jego słów dla niej. Jednak osiągnął swój cel. Zrozumiała to, co chciał jej przekazać. Nie byłą jednak pewna, czy to mogłoby cokolwiek zmienić.

- Esther, nie oczekuję od ciebie niczego. Proszę cię jedynie, abyś jeszcze raz przemyślała swoją decyzję.

Był za jej plecami. Nie zauważyła nawet, kiedy się tam znalazł. Odwróciła się w jego stronę, by po raz ostatni móc zatracić się w jego oczach. Musiała odejść teraz, nim całkowicie zrezygnuje ze swoich postanowień. Ruszyła więc w drogę powrotną, z każdym krokiem próbując przekonać samą siebie, co do słuszności podjętej decyzji.

- Spróbuję... - wyszeptała, wiedząc, że ją usłyszy.

***

Patrick uwielbiał tę część szkoły, spędzał w niej ostatnio naprawdę dużo czasu. Mógł się tutaj ukryć, nikt nie zapuszczał się tak daleko, bo kto chciałby spędzać czas w jednej z najodleglejszych części lochów? Powietrze było wilgotne i zimne, a światło znikome, były miejsca, które spowijał całkowity mrok. Te właśnie miejsca wybierał najczęściej.

Spędził ponad godzinę, analizując wydarzenie z całego dnia. Nie potrafił zrozumieć, co się stało, że sprawy obrały tak zły kierunek. May wylądowała w szpitalu, chociaż chciał ją tylko nastraszyć. Pokazać, gdzie jest jej miejsce, że nie powinna z nim zadzierać. I pozostawała jeszcze kwestia Micheala oraz tego, jak odsunąć go od dziewczyny.

Mógłby obarczyć go całą winą, ale zdawał sobie sprawę z tego, że miał w tym duży udział. Gdyby nie zareagował, nic podobnego by się nie wydarzyło. Co nie zmieniało faktu, że gdyby Michael stanął teraz przed nim, nie skończyłoby się to najlepiej. Miał gdzieś, czy jest jego przyjacielem, czy wrogiem. Ostatnio zaczynał wątpić w szczerość tej relacji.

Wszystko wskazywało na to, że Patrick zamierzał zrobić coś, o co nawet sam siebie by nie podejrzewał. Postanowił upewnić się, że May Malfoy jest żywa, co więcej, chciał ją przeprosić za całą tę sytuację. Nie zamierzał się jednak oszukiwać, że to wystarczy, aby przekonać ją do milczenia.  To z kolei oznaczało koniec wszystkiego, co udało mu się wypracować podczas tych kilku miesięcy.

Wszystkie kończyny zaczęły mu sztywnieć z zimna. Patrick uznał, że to znak, aby wrócił do dormitorium. Miał nadzieję, że ten krótki marsz pozwoli mu się rozgrzać. Korytarze były w tej części Hogwartu naprawdę długie.

Przed wejściem trafił na osobę, której obecności nie spodziewał się o takiej porze. Ostatnio jednak przekonywał się, jak wiele rzeczy potrafi jeszcze go zaskoczyć.

- Witaj, Esther. Coś się stało, że wracasz tak późno? - zapytał Patrick.

- Patrick... - wydawała się być zaskoczona jego obecnością - Straciłam poczucie czasu. A ty co tutaj robisz?

Coś w jej głosie podpowiadało mu, że nie jest z nim do końca szczera. Jednak nie zamierzał teraz wyciągać od niej prawdy. Nie po tym, co stało się z May...

- Miałem dzisiaj sporo na głowie. Nie sądziłem, że załatwienie wszystkich spraw zajmie mi tak dużo czasu.

- Mogłabym ci jakoś pomóc? - zapytała Esther z troską w głosie.

Patrick wiedział, że nie może powiedzieć jej prawdy, jednak gdy tak stała przed nim, zaczynał czuć się nieswojo. Gdyby tylko wiedziała, kto jest winny stanu, w jakim znalazła się jej przyjaciółka... Nie ofiarowywałaby swojej pomocy tak chętnie. Szybko jednak odrzucił takie myślenie w czeluści swojego umysłu.

- Jak się czuje May? - postanowił zmienić temat.

Esther zesztywniała na te słowa. Czyżby było aż tak źle? Upadek wyglądał groźnie, ale magia powinna wystarczyć, żeby mogła wrócić do zdrowia. Powoli zaczęła go ogarniać panika...

- Coś się stało May? - zapytała słabym głosem.

Dopiero po chwili dotarł do niego sens wypowiedzianego przez nią zdania. Jak to było możliwe, żeby Esther nie zdawała sobie sprawy z tego, co spotkało May? Ostatnio działy się z nią dziwne rzeczy, ale nie do tego stopnia. Gdzie była przez cały dzień, skoro nie dotarły do niej żadne wieści?

Dziewczyna wpatrywała się w niego z oczekiwaniem. W końcu zrozumiał, że oczekiwała odpowiedzi na jego pytanie. Nigdy nie był dobry w przekazywaniu złych wieści. Teraz jednak nie miał innego wyjścia.

- May miała wypadek.

***

Przez cały czas miała w głowie dziwne przekonanie, że coś jej umknęło. Jakby jakaś informacja, którą miała w zasięgu ręki, uciekła w ostatniej chwili. Nie potrafiła sobie jednak przypomnieć, czego dotyczyła. Jej myśli błądziły jak we mgle. Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że jest bliska osiągnięcia celu, coś sprawiało, że musiała zaczynać od początku.

Nie czuła niczego. Odnosiła wrażenie, że unosi się w jakiejś próżni, z której nie ma wyjścia. Nie miała pojęcia, jak długo się w niej znajdowała i w jaki sposób do niej trafiła. Z wszystkich myśli, jakie przewijały się przez jej umysł, tylko jedna wydawał się realna. Była jak wspomnienie kogoś lub czegoś, co utraciła.

Im dłużej znajdowała się w tym miejscu, tym bardziej nie chciała z niego odchodzić. Coś jej podpowiadało, że tylko tu jest bezpieczna, że to jedyne miejsce, w którym może być szczęśliwa. Chciała się temu w pełni oddać. Popłynąć za tym, co obiecywało jej brak jakichkolwiek zmartwień. Wiedziała, chociaż nie miała pojęcia skąd, że jeśli się podda, to odnajdzie spokój.

Coś jednak ją powstrzymywało, kazało jej walczyć z tym pragnieniem. Tylko dlaczego? Przecież chciała odejść, znaleźć wyjście z twej niekończącej się pustki. Jednak... Czy naprawdę tak było? Nicość zdawała się skrywać jakąś tajemnicę, bez której odkrycia nie byłaby w stanie zaznać prawdziwego wytchnienia. Czyżby musiała ją rozwiązać, aby osiągnąć cel?

Było jakieś imię, prawda? Tak jej się w każdym razie wydawało. Może było ono rozwiązaniem, a może tylko kolejną z tysiąca myśli, które zaprzątały jej głowę? Nie była w stanie przypomnieć sobie, do kogo należało. Czy jeśli sobie przypomni, to znajdzie odpowiedź, czy może pojawi się jeszcze więcej pytań?

Pytania... pytania... pytania... Jakieś zadawała, ale komu, dlaczego? Wciąż pozostawało to poza jej zasięgiem. Była jednak świadomość, że to coś naprawdę ważnego. Zaraz za nią przyszła chęć, aby o to zawalczyć. Jej brakowało jednak sił.

Był jednak ktoś silny. Pojawiła się pewność, że ma rację. Była o krok bliżej, do rozwiązania tej zagadki. Czy to od niego oczekiwała odpowiedzi na pytanie? Takie odnosiła wrażenie i miała nadzieję, że nie jest to mylne. Próbowała wysilić umysł, aby pozbierać w głowie te wszystkie myśli, które pojawiały się równie szybko, co znikały. Chciała wyciągnąć informacje od kogoś silniejszego od niej samej. I ten ktoś miał imię...

Otworzyła oczy...

***

Esther była na siebie wściekła. Przez te wszystkie wycieczki do lasu całkowicie zaniedbała May.  Czuła, że gdyby była wtedy z przyjaciółką, to cała ta sytuacja w ogóle nie miałaby miejsca. Teraz było już jednak za późno, a ona mogła tylko czekać. Po całej nocy zaczynała tracić nadzieję na to, że May wyjdzie z tego cało.

Nie powinna nawet myśleć w ten sposób. May zawsze była silniejsza od niej, musiała sobie poradzić. Esther nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak zachowałaby się, gdyby straciła May. Była dla niej jak siostra. Nie poradziłaby sobie bez niej.

Nie próbowała nawet hamować łez. Spływały swobodnie po jej twarzy, mocząc dłoń May, którą trzymała w swoich własnych już od dłuższego czasu. Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, nie odnalazłby w niej ani trochę Esther, którą była na co dzień. W innych okolicznościach mogłaby się tym przejmować. Jednak teraz? W tym momencie liczyła się tylko May i to, żeby wróciła.

Po kilku kolejnych godzinach Esther  potrafiła się tylko wpatrywać tępo w przestrzeń za oknem, wsłuchując w szum coraz obficiej padającego deszczu. Pierwszy raz, od bardzo dawna, zza chmur nie przebijał się ani jeden promień słońca. Trudno było stwierdzić, czy jest to dobry, czy może zły znak...

Przez pomieszczenie przewijało się wiele osób, ale Esther nie zapamiętała żadnej z nich. Jej ciało zesztywniało od trwania w jednej pozycji, jednak niemalże tego nie odczuwała. Była zaskoczona, gdy odkryła koc na swoich ramionach. Nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd się tam wziął.

Wtedy wyczuła jakiś ruch. Na początku sądziła, że to jakaś halucynacja, jednak już po chwili została wyprowadzona z błędu. Gdy jej zmysły znów zaczynały się wyostrzać, dostrzegła, że May zaczyna otwierać oczy. Od razu rzuciła się jej na szyję. Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą.

- May! Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zaczęła ją zasypywać pytaniami.

- Ja... - zaczęła May ochrypłym głosem - Co się tak właściwie stało?

- Nie pamiętasz?

May przez chwilę próbowała sobie przypomnieć cokolwiek, po czym pokręciła przecząco głową.

- Miałaś wypadek. Spadłaś wczoraj z dużej wysokości, gdy próbowałaś skorzystać ze schodów - Esther przekazała jej to, czego sama się dowiedziała.

- Naprawdę? To musiał być naprawdę mocny upadek, bo niczego nie pamiętam - powiedziała z lekkim wyrazem konsternacji.

Esther miała nadzieję, że to tylko chwilowy stan. Nie wiedziała, ile May zapomniała. Nie spędzała też ostatnio z nią za dużo czasu.

- Niedługo powinnaś sobie wszystko przypomnieć. Ten wypadek nie był aż tak groźny, jak wyglądał

- Esther nie wiedziała, czy pociesza May, czy może siebie samą.

- Mam taką nadzieję - powiedziała May z lekkim uśmiechem.

Dopiero teraz, gdy upewniła się, że z May wszystko w porządku, zaczęła odczuwać zmęczenie. Była cała obolała i głodna. Uznała, że nadszedł czas, żeby odejść. W tym stanie i tak na nic by się May nie przydała.

- A co u Patricka? - zapytała niespodziewanie May.

- W jakim sensie?

- Miałaś mu dać kolejną szansę, prawda?

Przez chwilę Esther wpatrywała się w May, próbując zrozumieć sens jej słów. Gdy wreszcie to sobie uświadomiła, zaczęła ją ogarniać panika. Czy May nie pamiętała kilku ostatnich miesięcy?

***

Nathaniel był niemalże ostatnią osobą, która zasiadała przy ogromnym stole. Większość wychowanków Roweny już dawno skończyła posiłek i odeszła, by zająć się swoimi sprawami. Jego zastanawiało jednak, gdzie jest May i Esther? Nie widział ich nawet przez chwilę, a już dawno nie opuszczały śniadania.

Sytuacja wydawała mu się na tyle niecodzienna, że zaczął się martwić. Co takiego mogło jej zatrzymać? Barnes i Chavez nie byli raczej na tyle głupi, żeby coś zrobić, kiedy w zamku przebywał Salazar Slytherin. Co takiego więc mogło się wydarzyć?

Z całych sił starał się odrzucić swoje najczarniejsze myśli. Przecież jedno spóźnienie nie musi oznaczać tragedii. Na pewno istniało jakieś wytłumaczenie, którego on, przez nadmierną ilość emocji, nie potrafił odnaleźć.

Przy stole Slyherina było jeszcze kilka osób. Mimo że, nie znał tam nikogo, to zaczął rozważać poproszenie ich o pomoc. Któreś z nich na pewno wiedziało, co takiego się stało. Szybko jednak zrezygnował z tego pomysłu, gdy tylko uświadomił sobie, kim jest w ich oczach. Nie zdradziliby mu nawet słowa.

Nathaniel w końcu zdecydował się, na opuszczenie Wielkiej Sali. Przebywanie tam dłużej, nie przyniosłoby żadnych korzyści. Być może spotka którąś z nich na korytarzu. Może nawet obie...
Szedł na tyle spokojnie, by w ostatniej chwili schować się przed kłócącymi się Barnesem i Chavezem. Nie spodziewał się tego. Oni się ze sobą nie zgadzają? Musiał dowiedzieć się, co takiego spowodowało ich sprzeczkę.

Zadanie nie należało do najłatwiejszych. Obaj, mimo złości, mówili bardzo cicho. Nathaniel nie mógł ryzykować podejścia bliżej, dlatego skupił się na tym, żeby wyłapać chociaż kilka słów.

- Nie pozwalasz sobie na za dużo, Barnes?

- Ja? To wszystko jest twoją winą. Po co w ogóle zacząłeś z nią rozmawiać?

- Miałem na to ochotę, to nie jest twoja sprawa...

- Nie moja?! - powiedział nieco głośniej Barnes - To wszystko dotyczy tylko i wyłącznie mnie, a ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.

- Chyba jednak masz za duże mniemanie o sobie - odpowiedział mu z wyższością Chavez.

- Przez ciebie mogę stracić ostatnią szansę - wysyczał Barnes.

- Żadne z nas nie zrzuciło jej z tych schodów, to był wypadek, więc nie rozumiem...

- Jeśli przez twoją głupotę May wygada cokolwiek, to zapomnę o naszej ''przyjaźni''.

- O ile to przeżyje...

May? Przeżyje? Co tutaj się stało? Nathaniel musiał jak najszybciej poznać prawdę. Nie zastanawiając się nawet przez chwilę, ruszył tam, gdzie spodziewał się znaleźć May i Esther...

***

Ciągła bezsilność doprowadzała ją na skraj szaleństwa. Próbowała zmienić tor swoich myśli, ale nie było to łatwe. Czuła jak ogień pożera ją od środka. Najdelikatniejszy dotyk wydawał się być jak cięcie ostrzem pokrytym trucizną. Była gotowa zrobić wszystko, aby tylko skrócić swoje męki.

Wydarzenia, których była świadkiem, nie wróżyły świetlanej przyszłości. Pierwszy raz, od dnia, w którym poznała Eugene'a, zaczęła wątpić w podejmowane przez niego decyzje. Czyżby naprawdę coś zaczynało się w nim zmieniać? Po tych wszystkich latach bezwzględnego dążenia do celu miałby zaprzepaścić wszystko? Czy naprawdę zapomniał o obietnicy, jaką jej złożył?

Coraz szybciej zaczynała tracić siły. Musiała jak najszybciej wrócić do swoich. Las nie był już dla niej bezpiecznym miejscem. Nawet zachód słońca nie był w stanie tego zmienić. Dlatego zebrała się w końcu w sobie i zawróciła.

Oboje zdawali sobie sprawę ze swojej obecności, jednak nie dali tego po sobie poznać. Chciała, żeby tak już pozostało, jednak on miał inne plany. Gdy pojawił się przed nią, uniemożliwiając dalszą wędrówkę, tylko resztą woli powstrzymała chęć rzucenia mu się do gardła.

- W twoim stanie nie powinno się urządzać wędrówek po lesie - mogłaby to uznać za reprymendę, gdyby nie uśmiech, z jakim to powiedział.

- I mówi to ktoś, kto mnie do niego doprowadził - rzuciła ze złością i spróbowała go wyminąć.

- Maud... - złapał ją za rękę - nie mów o sprawach, o których nie masz pojęcia.

Już dawno nie słyszała takiego chłodu w jego głosie. Nie wiedziała tylko, czy wziąć to za dobry, czy może jednak zły znak.

- To może byś mnie wreszcie oświecił! - nie zamierzała ukrywać swojej wściekłości - Wytłumacz mi, dlaczego pozwoliłeś odejść naszej ostatniej szansie na przeżycie?!

- Jesteś za młoda, żeby to zrozumieć...

- Kpisz sobie?! Za młoda? Ja jestem za młoda? - całkowicie straciła nad sobą kontrolę.

- Dokładnie o tym mówię. Nie potrafisz zapanować nad swoimi emocjami. Jesteś jak dziecko kierujące się prostymi uczuciami. Właśnie dlatego nie mogę ci całkowicie zaufać i nie zdradzę, jakie są moje plany względem Esther.

Tłumaczył jej wszystko powoli, jakby rozmawiał z dzieckiem. Nienawidziła, gdy tak robił. Wbrew temu, co mówił, nie różniło ich aż tak wiele lat. A w porównaniu z tą śmiertelniczką, ta różnica wydawała się być niczym. Miała ochotę udowodnić Eugene'owi swoją wyższość nad tą dziewczyną, rozszarpując jej gardło, ale teraz nie mogła tego zrobić. Nie wiedziała też, jak on by na to zareagował, chociaż coś jej mówiło, że nie tak, jakby sobie tego życzyła.

Miała wrażenie, że wpatruje się w posąg z marmuru i z każdą chwilą irytowało ją to coraz bardziej. Eugene zdawał się zapominać o tym, co łączyło ich przez te wszystkie lata. Jego obojętność sprawiała, że Maud zaczynała się poddawać. Skoro nawet on nie dbał o to, czy przeżyją, to jakie mogli mieć szanse?

Powoli zaczęła się wycofywać. Nie próbował jej nawet zatrzymywać, dlatego przyspieszyła i już chwilę później biegła między drzewami, by znaleźć się jak najdalej od Eugene'a. Przez ułamek sekundy w jej głowie pojawiła się myśl, jakie ona miałaby z nim szanse... Maud jednak szybko wyrzuciła je z głowy.

***

Nathaniel biegł przez korytarze Hogwartu tak szybko, że nie mógł już złapać oddechu. Nie zamierzał jednak zwalniać nawet na chwilę. Musiał wiedzieć, w jakim stanie jest teraz May. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że życie jego przyjaciółki może być zagrożone. W każdym razie do momentu, aż zobaczy ją na własne oczy.

Gdy wreszcie dotarł na miejsce, zatrzymał się przed drzwiami, aby uspokoić oddech. Nie miał pojęcia, kogo zastanie w środku, dlatego postanowił chociaż sprawiać pozory spokoju. Gdy był już pewny, że na pierwszy rzut oka nie widać po nim śladów szaleńczego biegu, powoli otworzył drzwi i wszedł do środka.

Pierwszą zobaczył Esther. Tak jak się tego spodziewał, siedziała przy łóżku przyjaciółki. Gdy przeniósł swoje spojrzenie na May, wypuścił z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymywał. Ulga, którą odczuł, gdy zobaczył ją przytomną, była nie do opisania.

Były sobą tak zaabsorbowane, że nawet nie zdawały sobie sprawy z obecności Nathaniela. Dopiero gdy zaczął się do nich zbliżać, Esther zwróciła twarz w jego stronę. Coś w spojrzeniu dziewczyny sprawiło, że poczuł się nieswojo. Nie chciał się tym jednak teraz przejmować. Teraz to May była najważniejsza.

- Nathaniel, to miło z twojej strony, że postanowiłeś przyjść - w głosie Esther wyczuwalne było napięcie.

- Jak mógłbym nie przyjść? Gdy tylko dowiedziałem się o wypadku May, musiałem się upewnić, że wszystko z nią w porządku
.
May przez chwilę wpatrywała się w Esther, po czym przeniosła swoją uwagę na Nathaniela. Zdecydowanie coś było nie tak, ale konsekwentnie odsuwał od siebie tego typu myśli.

- Czym sobie zasłużyłam na zainteresowanie samego Nathaniela Grangera? - zapytała May.

- Skoro możesz żartować, to znaczy, że nie jest z tobą aż tak źle - odpowiedział jej Nathaniel.

- Pytałam poważnie. Nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek rozmawiali ze sobą dłużej, niż kilka minut - w jej głosie można było odczuć dystans.

Esther wysłała mu pocieszający uśmiech. O co w tym wszystkim chodziło? Dlaczego May mówiła tak, jakby tych kilku wspólnych miesięcy nigdy nie było? Na dodatek Esther emanowała smutkiem, chociaż jej przyjaciółka wyglądała na całą i zdrową.

- May, czy ty dobrze się czujesz? - zapytał nieco zmieszany Nathaniel.

- Jak najbardziej. To ty dziwnie się zachowujesz. Esther, możesz mi to wszystko wyjaśnić? - zwróciła się do przyjaciółki z prośbą w oczach.

Esther rzez chwilę milczała, jakby chciała ułożyć w głowie to, co ma do powiedzenia. Zarówno May, jak i Nathaniel poświęcili jej całą swoją uwagę. Oboje chcieli się dowiedzieć, o co chodzi w całej tej dziwnej sytuacji.

- Może to zabrzmieć absurdalnie, ale musisz mi uwierzyć May - gdy to mówiła, starała się unikać jej wzroku - Wszystko wskazuje na to, że nie pamiętasz kilku ostatnich miesięcy.

Twarze May i Nathaniela zamarły w szoku. Mieli wrażenie, że pełna napięcia cisza ciągnie się w nieskończoność. Esther wciąż unikała ich wzroku. Wtedy w pomieszczeniu rozbrzmiał nerwowy śmiech May.

- Prawie udało wam się mnie nabrać. Kiedy to wszystko wymyśliłaś? I jak udało ci się przekonać Nathaniela, żeby wziął w tym udział? Musisz mi wszystko zdradzić - Z głosu May zaczynała pobrzmiewać panika.

Esther wciąż milczała, gdy Nathaniel próbował wszystko sobie poukładać w głowie. Jeśli dziewczyna nie kłamała, to co to mogło oznaczać dla ich planów? Jeśli sobie nic nie przypomni, to czy będzie musiał również ją chronić przed wpływami Barnesa i Chaveza? Może było to egoistyczne, ale Nathaniel wiedział, że nie poradzi sobie z tym wszystkim sam. Czuł, że panika May, zaczyna także opanowywać jego. Nie starał się nawet z nią walczyć.

- May... - powiedziała z niezwykłą łagodnością Esther - Wiem, że to trudne, ale nie musisz się tym przejmować. Znajdziemy sposób na przywrócenie ci wszystkich wspomnień.

Jej słowa sprawiły, że wszyscy zaczęli się powoli uspokajać. Po nerwowym śmiechu May nie został nawet ślad. Każde z nich miało nadzieję, że słowa Esther nie okażą się tylko czczym życzeniem.

- A jeśli chodzi o Nathaniela... W ostatnim czasie naprawdę dobrze się poznaliście. Dlatego pomyślałam, że jeśli pozwolę wam porozmawiać na osobności, to może jakoś pomóc. Ja w tym czasie poszukam jakiegoś innego sposobu.

Nim zdążyli jakkolwiek zareagować, pożegnała się z nimi i wybiegła z uśmiechem na ustach. Po chwili niezręcznej ciszy oboje, wbrew sobie, zaczęli się śmiać z zachowania Esther. To sprawiło, że atmosfera między nimi przestała być aż tak napięta. May sprawiała wrażenie,jakby chciała coś powiedzieć, więc Nathaniel postanowił poczekać, aż będzie gotowa. Dziewczyna wahała się jeszcze przez chwilę, nim zaczęła mówić.

- Czy my naprawdę się przyjaźnimy? - nigdy nie słyszał takiej nieśmiałości w jej głosie.

- Tak, spędziliśmy razem dużo czasu. Pracowaliśmy nawet nad rozwiązaniem pewnej zagadki - odpowiedział Nathaniel.

Zdawał sobie sprawę z tego, że w tej sytuacji nie powinien poruszać tak delikatnego tematu. Nie mógł się jednak powstrzymać. Liczył na to, że May szybko przypomni sobie, co zaprzątało ich głowy w ciągu ostatnich miesięcy i będą mogli kontynuować to, co zaczęli. Nienawidził się za takie postępowanie, ale był świadomy, że sam sobie nie poradzi.

- Naprawdę? Nie pamiętam żadnej zagadki. Na czym ona polegała?

Nathaniel zaczął się zastanawiać, jak dużo może jej zdradzić. Nie powinien jej od razu rzucać na głęboką wodę, ale chciał, żeby sobie zdawała sprawę z zagrożenia.

- Próbowaliśmy odkryć przeszłość pewnej osoby, żeby mieć pewność, że niczym nas nie zaskoczy.

- Brzmi poważnie... Udało nam się?

- Niestety nie, ale nie musisz się tym przejmować. To nie była sprawa niecierpiąca zwłoki. Możemy wrócić do tego, gdy już przypomnisz sobie wszystko.

Nie chciał jej okłamywać, ale nie wiedział, jak zareaguje na prawdę. Miał nadzieję, że jeśli May będzie długo nad tym myślała, to zacznie sobie wszystko przypominać. Bał się też, że mogłaby o coś zapytać Esther, a to zaprzepaściłoby wszystko, co udało im się osiągnąć do tej pory.

- Wygląda na to, że świetnie się razem bawiliśmy. Zaczynam mieć dość tego zaniku pamięci...

- Nie martw się tym tak bardzo. Jestem pewien, że szybko uda ci się nadrobić to wszystko, czego nie pamiętasz.

Nathaniel jeszcze przez jakiś czas próbował podnieść May na duchu. Potem rozmawiali na różne, niezobowiązujące tematy, aby jakoś zabić czas. Nie przejmował się tym, że wiele z omawianych kwestii, poruszali już dawno temu. Chciał po prostu odzyskać tę więź, jaką udało im się razem zbudować. W końcu musiał jednak się z nią pożegnać i odejść. Obiecał jednak, że będzie ją codziennie odwiedzał.

***

Patrick nigdy nie był osobą potrafiącą przyznać się do własnych błędów. A jednak jakaś siła zmuszała go, żeby zrobił to przed May Malfoy. Krążył po korytarzach Hogwartu tak długo, aż trafił pod drzwi do skrzydła szpitalnego. Z jednej strony napawało go to przerażeniem, choć z drugiej czuł, że wystarczy przez nie przejść, aby odczuć ulgę. Pozostawało mu mieć nadzieję, że wciąż jest nieprzytomna.

Gdy tylko zebrał się w sobie i wszedł do środka, napotkał aż nazbyt świadome spojrzenie May. Nagle uświadomił sobie, że kompletnie nie był przygotowany na jakąkolwiek konfrontację z dziewczyną. Było już jednak o wiele za późno na to, aby się wycofać. Nogi wbrew jego woli zaczęły się poruszać w kierunku łóżka, na którym leżała.

- Najpierw Nathaniel Granger, teraz Patrick Barnes... To dzień pełen niespodzianek!

Nie wiedział, co powinien myśleć o słowach wypowiedzianych przez May. Zachowywała się dziwnie. Czyżby miała to być jakaś gra, która nakłoniłaby go do powiedzenia za dużo? Postanowił w to brnąć do czasu, aż dowie się, co takiego dziewczyna usiłuje osiągnąć.

- Wizyta Nathaniela nie wydaje się być niczym niezwykłym w obecnej sytuacji.

- Może dla ciebie. Ja czuję się, jakby przychodzili tu obcy ludzie - drugą część wypowiedziała znacznie ciszej.

- Co masz przez to na myśli? - zapytał ostrożnie Patrick.

- Nie pamiętam kilku rzeczy, które miały miejsce. Według Esther minęło kilka miesięcy. Nie mam pojęcia, co działo się w tym czasie...

Patrick nie chciał wierzyć w to, że mógłby mieć takie szczęście. Jeśli May naprawdę nie pamiętała niczego, co udało jej się odkryć na jego temat, to znaczyło, że miał jeden problem z głowy. Granger w pojedynkę nie stanowił dla niego zagrożenia, a odsunięcie Micheala od May było o wiele prostsze. W jego głowie już zaczął kiełkować plan, jak wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść.

- Czyli naszych rozmów również nie pamiętasz? - zapytał Patrick.

- Przykro mi, ale niestety nie... - odpowiedziała mu ze smutkiem w głosie - Ale to nie oznacza, że nie moglibyśmy tego wszystkiego nadrobić. Skoro już tu jesteś, opowiedz mi o wszystkim, co robiliśmy razem.

Wyraźnie się ożywiła, gdy wyraziła swoją prośbę. Patrick nie wyobrażał sobie, że mógłby nie skorzystać z takiej okazji. Dlatego zaczął opowiadać wiele historii, odpowiadał wyczerpująco na każde jej pytanie, aż oboje stracili poczucie czasu.

***

Esther nie miała pojęcia, jak dużo czasu spędziła nad księgami. Ciągle szukała jakiegoś sposobu na przywrócenie pamięci May. Nigdzie jednak nie znalazła rozwiązania. Nie sądziła, że będzie to aż tak trudne.

Zastanawiała się, czy w zamku znajdowała się chociaż jedna osoba, do której mogłaby zwrócić się o pomoc. Nikt jednak nie przychodził jej do głowy. Żaden mistrz uczący w Hogwarcie nie badał magii związanej z pamięcią. Nie napawało jej to zbyt dużym optymizmem.

Im więcej czasu poświęcała na próbę rozwiązania problemu, tym częściej jej myśli zmierzały w kierunku pewnej osoby. Walczyła sama ze sobą, chociaż podświadomie wiedziała, że on mógłby jej pomóc. Nie chciała jednak zmienić zdania na ten temat. Dopiero co obiecała sobie, że nigdy więcej tam nie wróci.

Jednak jej wola łamała się z każdą godziną. Nie zbliżyła się do rozwiązania nawet o krok. Miała świadomość tego, że gra toczy się o losy May - jej jedynej przyjaciółki. Dla niej była gotowa zapomnieć o dumie i niebezpieczeństwie, jakie niósł za sobą powrót do lasu.

Nie zarejestrowała nawet momentu, w którym odeszła od książek i ruszyła w dobrze sobie znanym kierunku. Odrzucała wszelkie niechciane myśli i skupiła całą swoją uwagę na chęć pomocy May. Później będzie się zastanawiać nad ewentualnymi konsekwencjami.

Zdawała sobie sprawę z jego obecności, ale nigdzie nie mogła go dostrzec. Nie dziwiło jej to. Gdyby była na miejscu Eugene'a, też nie chciałaby ze sobą rozmawiać. Jednak tym razem nie chodziło o nich. May, to ona była teraz najważniejsza.

- Wiem, że tu jesteś. Pokaż się Eugene - zabrzmiało to niemalże jak rozkaz.

Przez chwilę nic się nie działo, aż wyczuła za sobą jego obecność. Wzięła głęboki wdech, nim zaczęła się odwracać. Nie spodziewała się jednak tego, co zobaczyła.

- Eugene'a tutaj nie ma, moja droga...

Na dźwięk głosu stojącej przed nią wampirzycy, Esther zamarzła krew w żyłach. Nie ośmieliła się nawet drgnąć, gdy patrzyła w te drapieżne oczy. Powoli zaczynało do niej docierać, w jak wielkich tarapatach się znalazła. Wampirzyca zaczęła ją powoli okrążać.

- Tak jak myślałam. Nie ma w tobie nic nadzwyczajnego - jej głos nie wyrażał żadnych emocji.

Mówiąc, wzięła w dłoń kosmyk włosów Esther. Ciało dziewczyny zesztywniało wbrew jej woli. Do głowy nie przychodziło jej żadne wyjście z tej sytuacji. Mogła mieć tylko nadzieję na jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności, który pozwoliłby jej wyjść z tego cało.

- Jesteś z siebie zadowolona? Udało ci się osiągnąć to, co chciałaś?

Esther nie odpowiedziała. Nie rozumiała, dlaczego wampirzyca zadaje jej takie pytania. Zrobiła krok w tył, chociaż wiedziała, że nie ujdzie to jej uwadze.

- Już chcesz mnie opuścić? - zapytała wampirzyca z udawanym smutkiem w głosie - Może nie jestem Eugenem, ale mnie też warto poświęcić chwilę uwagi. Zwłaszcza jeśli jest się odpowiedzialnym za mój stan... - ostatnie słowa wyszeptała Esther do ucha.

Ciało Esther przeszyły dreszcze. Miała wrażenie, że wpada pod zamarzniętą taflę jeziora i nikt jej stamtąd nie wyciągnie. Czy Eugene zdawał sobie sprawę z tego, co się tutaj działo?

- Przepraszam, jeśli zrobiłam coś nie tak. Powinnam jednak już wracać. Ktoś czeka na moją pomoc... - nie udało jej się ukryć przerażenia w głosie.

Wampirzycę widocznie bawiło zachowanie Esther. Z wyrazem rozbawienia na twarzy zaczęła się oddalać. Dziewczyna nie dała się jednak zwieść. Była pewna, że ta śmiertelnie niebezpieczna istota nie odpuści jej tak łatwo.

- To okropne uczucie, prawda? Kiedy nie jesteś w stanie pomóc komuś, na kim ci zależy. Ja się tak czuję od miesięcy, ale chyba znalazłam rozwiązanie - Esther nie spodobał się błysk w jej oczach - Mogłybyśmy sobie pomóc. A raczej ty mogłabyś pomóc mnie...

To wszystko stało się w ułamku sekundy. Wampirzyca ruszyła w jej stronę. Widziała tylko jej wygłodniałe spojrzenie. Zaczęła się przygotowywać na to, co nieuniknione. Już czuła kły wbijające się w jej skórę. W myślach zaczęła żegnać się z wszystkimi, których kocha. Zamknęła oczy, licząc na szybki koniec. Wtedy ogromna siła rzuciła nią o drzewo...

4 komentarze:

  1. Mam wrażenie, że niektóre sceny zostały wprowadzone, żeby mnie rozstroić emocjonalnie :) Może jednak Patrick ma w sobie iskierkę lepszych uczuć do May?(w tym momencie pewnie myślisz: Oj, nie") Szkoda, że Nathaniel ,,utracił" przyjaźń May, ale może ta sytuacja zbliży go do Esther. I oczywiście przeczuwałam, że Patrick i Michael wcale nie są takimi wielkimi przyjaciółmi... Michael to sługus Patricka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A po co miałabym cię rozstrajać? :P
      Iskierki, czy popiół, na jedno wychodzi... A Nathaniel jakoś sobie poradzi, nie musisz się o niego martwić. A co do Michaela i Patricka... wszystko się jeszcze okaże.
      Pozdrawiam,
      Lilith ♥

      Usuń
  2. A Maud mści się na Esther, bo Eugene jej nie chce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maud ma swoje motywacje, kiedyś dowiesz się jakie ^^

      Usuń