środa, 24 kwietnia 2019

Rozdział XXIII


                Wszystko zdawało się być obce i znajome zarazem. Usiłowała przypomnieć sobie, gdzie się znajduje, jednak jej zmysły były wyciszone. Wykorzystała resztki sił, aby otworzyć oczy. Jej wysiłek nie poszedł na marne, po chwili walki z własnymi słabościami osiągnęła cel. Jednak zaledwie ułamek sekundy później żałowała tego.

                Śmierć. To było jedyne sensowne wytłumaczenie. Opłakiwał ją jej martwy ojciec. Tylko dlaczego? Za życia nigdy mu się to nie zdarzało. Okazywanie słabości było ostatnią rzeczą, jakiej mogłaby się po nim spodziewać. Nawet wtedy…

                Czy to było jej karą? Widzieć tego człowieka takim, jak zawsze chciała go postrzegać? Wieczność w przeświadczeniu, że wszystko, co ją otacza, jest fikcją... Idealne podsumowanie całego jej życia.

- Jane… wypowiedział łamliwym głosem jej nie-ojciec.

                To na pewno było piekło. Przeczuwała, że ostatecznie trafi tam, zaraz za nim. Chociaż nastąpiło to o wiele szybciej, niż kiedykolwiek mogłaby zakładać.

- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – tyle troski w jego głosie…

- Co za ironia… - powiedziała ochrypłym głosem – Tyle lat walczenia o twoją uwagę, a wystarczyło tylko umrzeć. Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej?

                Nie mogła się powstrzymać od złośliwości. Czekała na to tak długo, a potem on po prostu umarł. Nie zdążyła się zebrać na odwagę za życia, więc może mu to wszystko powiedzieć teraz. Bez znaczenia, czy rzeczywiście jest jej ojcem, czy tylko wyobrażeniem.

- O czym ty mówisz, Jane? Przecież ciągle żyjesz. To musi być szok po tak silnej klątwie… - ostatnie zdanie bardziej wymamrotał do samego siebie, ale usłyszała je doskonale.

- Śmierć jest jedynym wytłumaczeniem twojej obecności tutaj, więc z łaski swojej oszczędź mi tego wszystkiego.

                Co to wszystko miało niby znaczyć? Ktoś na górze ma wyborne poczucie humoru, ale chyba nie sądzi, że mogłaby uwierzyć w te wszystkie bzdury. Ludzie nie powstają z martwych. Tak się po prostu nie dzieje. Chyba że… Czy ktoś naprawdę mógłby się ośmielić?

- Kim jesteś!

- Naprawdę jest z tobą źle, skoro nie poznajesz własnego ojca…

- Nie wychodzi ci to za dobrze, wiesz? Podszywanie się pod niego. W ogóle go nie znałeś, jeśli uważasz, że tak by się zachował w obecnej sytuacji.

                Na twarzy mężczyzny, wyglądającego jak jej ojciec, pojawił się szok. Chyba nie sądził, że uda jej się go przejrzeć tak szybko. Cóż, ten człowiek nie ma zielonego pojęcia, kogo usiłował naśladować.

- Ach… Powinienem był się domyślić, co takiego zaprząta ci głowę – mówił z jakąś nutą smutku w głosie – Posłuchaj Jane, to wszystko może wyglądać na jedną wielką mistyfikację, ale nią nie jest. To naprawdę ja…

- Przestałeś już być zabawny. Teraz jesteś po prostu żenujący. Żadna siła nie przekona mnie do tego, że jesteś moim nieżyjącym ojcem.

                Ten człowiek albo miał zbyt wysokie mniemanie o sobie, albo uważał ją za niezwykle naiwną, skoro myślał, że wystarczy kilka banałów, aby rzuciła się w objęcia trupa. W całym swoim życiu spotkała na drodze wielu oszustów, ale ten bił ich wszystkich na głowę.

- Po prostu mnie wysłuchaj, a potem będziesz mogła osądzić, czy mówię prawdę – powiedział stanowczo – Moja rzekoma śmierć dwa lata temu… nigdy nie miała miejsca. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale udało mi się sprawić, żeby każdy był przekonany o tym, że nie poruszam się już po tym świecie. Ten krok był niezbędny, aby zapewnić bezpieczeństwo tobie i Hermionie. Nie przewidziałem jednak, że twój mąż już po roku poczuje się na tyle pewnie, aby złamać swoje wszystkie przyrzeczenia i spróbuje wciągnąć was w swoje umowy z Voldemortem. Jestem swoją drogą zawiedziony, że tak łatwo na to przystałaś, Jane. Jednak nie o tym chciałem… Kilka tygodni temu, gdy próbowaliście powiedzieć Hermionie prawdę, wasz dom został zaatakowany…

- Jak to zaatakowany! Co z Hermioną?! Gdzie jest moja córka?! – straciła panowanie nad sobą, gdy tylko zrozumiała, że Hermionie może grozić niebezpieczeństwo.

- Nic jej nie jest. Uspokój się, proszę. Hermiona jest teraz w Hogwarcie, pod stałą ochroną. Wracając… Gdy domyśliłem się, co zamierzacie z Callumem zrobić, zdecydowałem, że nie mogę na to pozwolić. Postanowiłem więc wyjść z ukrycia i zabrać stamtąd moją wnuczkę. Na miejscu zastałem kilku śmierciożerców, wiedziałem już wtedy, że się spóźniłem. Ty leżałaś nieprzytomna, na szczęście Hermiona też tam była. Zabrałem was obie do siebie i powiedziałam jej prawdę. W każdym razie część prawdy…

                Wszystko, co powiedział, wydawało jej się być jednym wielkim chaosem, chociaż miał rację co do zamiarów Calla… To jednak nie wystarczało, aby mu zaufać. Gdy tylko odzyska siły, przesłucha go na swój własny sposób. Na razie będzie musiała sprawić, żeby to on zaufał jej. I była jeszcze jedna, ważniejsza kwestia…

- Co miałeś na myśli, mówiąc o ochronie Hermiony w Hogwarcie?

- Komuś bardzo zależało na spłaceniu długu rodziny w szybki sposób, a mnie zależy na bezpieczeństwie wnuczki. Udało nam się dojść do kompromisu.

- Ty i te twoje długi… Jednak w ogóle się nie zmieniłeś.

                Zaczęła się zastanawiać, czy istniała możliwość, że to rzeczywiście jest jej ojciec. Był mistrzem w pomaganiu innym w zamian za „drobne przysługi” w przyszłości. Jednak były osoby, które dobrze o tym wiedziały. Ktoś podszywający się pod niego mógłby posiąść tę wiedzę i wykorzystać ją na swoją korzyść.

                Był jeden sposób, aby przekonać się co do prawdziwości jego słów. Jeśli Hermionie naprawdę nic nie groziło i uwierzyła ona w słowa tego mężczyzny, to musiała się z nią jakoś skontaktować.

- Masz może pod ręką kawałek pergaminu i pióro?

***

                Wpatrywała się w swoje drżące dłonie od kilku minut. Nie potrafiła zrozumieć, skąd wzięło się to całe zdenerwowanie. Przecież wszystko było już zaplanowane i jedyne co musiała zrobić, to przejść przez te przeklęte drzwi. Gdyby tylko się nie spóźniał. Czy naprawdę musiał tak wszystko utrudniać? Wolałaby mieć już to wszystko za sobą i skupić się na poważniejszych sprawach.

                Odwracała się w kierunku najmniejszego usłyszanego dźwięku, a każdy fałszywy alarm tylko potęgował w niej napięcie. Dlaczego akurat dzisiaj tak wiele osób musiało przychodzić spóźnionych? Po co był im wszystkim harmonogram, skoro nie potrafili się go trzymać? Wszyscy jednogłośnie postanowili bojkotować plan dnia i tylko ona nie została o tym poinformowana?

                Potrząsnęła głową, aby wyrzucić z niej te wszystkie absurdalne przemyślenia. To nie był najlepszy dzień na wmawianie sobie, że cały świat przeciwko niej spiskuje. Zwłaszcza gdy brało się pod uwagę to, co miało zdarzyć się lada chwila.

                Nie musiała już więcej się odwracać, aby wiedzieć, że wreszcie raczył się pojawić. Zanim znów zaczęła narzekać na spóźnialstwo i inne niedogodności świata, ruszyła pośpiesznie w kierunku drzwi do Wielkiej Sali. Wmawiała sobie, że wcale nie zwróciła na siebie uwagi setek par oczu, kiedy zakłóciła spokojny posiłek. Mimo że, wcześniej doskonale zdawała sobie sprawę z tego, do czego doprowadzi nagłe wparowanie podczas śniadania.

- Hermiona! Zatrzymaj się na chwilę! Pozwól mi cokolwiek powiedzieć! – usłyszała za sobą nawoływanie, nieco przerywane przez nierówny oddech.

                Nawet przez chwilę nie miała zamiarów brać pod uwagę tych „próśb”. Udała, że nic nie słyszy i ruszyła w kierunku najdalej osadzonych miejsc przy stole. Gdy była w połowie drogi, przeszkodziła jej ręka, która postanowiła przyciągnąć Hermionę do swojego właściciela. Spojrzała z niepokojącą obojętnością w oczy intruza.

- Proszę cię – powiedział znacznie ciszej, chociaż jego głos i tak roznosił się po komnacie, w której zapanowała nienaturalna cisza – Czy naprawdę nie jesteś w stanie dać mi kilku minut na wyjaśnienia? Bez tego wszystkiego…

- Nie Harry. Nie chcę ani nic słyszeć, ani więcej cię widzieć. To koniec. Nie zbliżaj się do mnie, nie próbuj nic wyjaśniać. Wszystkie twoje działania będą bezcelowe. A teraz pozwól mi w spokoju zjeść śniadanie…

                Wyrwała rękę z jego uścisku i ruszyła powoli we wcześniej obranym kierunku. Chociaż Hermiona mówiła cicho, chłód jej głosu przeszył wszystkich obecnych i pozostawił wrażenie przejmującego krzyku. Dopiero po chwili ciszę zastąpiła poranna wrzawa, jednak nie była tą znaną dla Wielkiej Sali, która była już świadkiem nie jednej takiej sytuacji i z pewnością jeszcze wiele podobnych miało w przyszłości nawiedzić jej ściany…

***

                Jakim cudem wszystkie jej działania mogły obrać tak zły kierunek? Przecież robiła wszystko, aby osiągnąć zamierzony skutek. Może naprawdę była naiwna, a jej spostrzeżenia błędne? Czy naprawdę po raz pierwszy w życiu myliła się w takiej kwestii? Po latach dobrze odczytywanych słów, gestów i emocji popełniła błąd?

                Nie była w stanie pogodzić się z takim stanem rzeczy. To na pewno był jakiś podstęp z ich strony. Kto jak kto, ale oni na pewno byliby skłonni posunąć się do tego, aby zrobić jej na złość. Może trochę nazbyt naciskała, ale czy musieli podjąć aż tak drastyczne środki?

                Jednego nie udało im się jednak przewidzieć. Ona tak łatwo się nie podda. Być może będzie musiała zmienić to i owo w swoim planie i potrwa on dłużej, niż pierwotnie zakładała, ale dla niej liczyło się tylko satysfakcjonujące zakończenie. Idealne zwieńczenie jej ciężkich prób.

                Tym razem nie zamierzała się już ograniczać. Nie chciała tego robić, oni jednak nie pozostawili jej innego wyboru. On będzie musiał się zgodzić. Nie ma innego wyjścia. Nie po tym wszystkim, co zaszło.  A w końcu co dwie głowy, to nie jedna, więc razem na pewno obmyślą perfekcyjne wyjście z tej sytuacji.

                Po takich przemyśleniach Ginny ruszyła pewnie w stronę swojego brata. Los jej widocznie sprzyjał, bo Ron siedział sam w Pokoju Wspólnym. Nagłe pojawienie się przed nim jego siostry nieco go zdezorientowało, ale ostatnio tak rzadko rozmawiali, że postanowił zrobić wszystko, aby znów się do niego przekonała. Ginny doskonale o tym wiedziała.

- Mam do ciebie sprawę ogromnej wagi. Musimy jednak przenieść się w bardziej odosobnione miejsce – powiedziała konspiracyjnym szeptem.

- Prowadź – odpowiedziała jej Ron bez chwili namysłu.

                W ten oto sposób dwójka rodzeństwa Weasley przemierzała korytarze Hogwartu, aby znaleźć nieco bardziej ustronne miejsce. Ginny ostatecznie zaprowadziła go do miejsca, które znał doskonale. Łazienka dla dziewczyn…

- Jęcząca Marta ostatnio mści się na chłopakach, więc mamy chwilę dla siebie.

- Co to za sprawa ogromnej wagi, o której mówiłaś wcześniej? – zapytał Ron, gdy już upewnił się, że są sami.

- Sądzę, że już się domyśliłeś, ale mogę to wyjaśnić… - zaczęła powoli Ginny – Wszystko sprowadza się do wydarzeń sprzed kilku dni. Jak pewnie ty i cały Hogwart zdążyliście zauważyć, nasi przyjaciele nieco się posprzeczali…

- Harry i Hermiona? Mało powiedziane! Byłem przekonany, że jeszcze chwila i w ruch pójdą zaklęcia…

- Nie przerywaj mi! – wywarczała, lekko wyprowadzona z równowagi – Chodzi o to, żeby ich ze sobą pogodzić. Przecież oni nigdy się tak względem siebie nie zachowywali! Jeśli czegoś nie zrobimy, to cały Gryffindor oszaleje!

- Łatwo powiedzieć… Przecież między nimi toczy się jakaś wojna. A najgorsze jest to, że nie chcą powiedzieć, co takiego się wydarzyło – Ron był wyraźnie zmęczony tą sytuacją.

- Wiem. Od kilku dni próbowałam coś z nich wyciągnąć… bez skutku – powiedziała poirytowana Ginny – Dlatego przyszłam z tym do ciebie. Może jeśli razem spróbujemy coś z nich wyciągnąć, to w końcu któreś z nich wymięknie i powie prawdę.

- Nie wiem, Ginny… Wygląda na to, że tym razem nawet nasza interwencja w niczym nie pomoże.

- Więcej optymizmu! Jeśli dowiemy się, o co poszło, to będziemy mogli jakoś to naprawić, a wtedy wszystko wróci do normy i znów będą razem – powiedziała entuzjastycznie.

- Czekaj, czekaj… Czy ty aby nie przesadzasz? Nie możemy mieszać się tak bardzo w ich prywatne sprawy – Ron był o wiele bardziej zdystansowany, niż jego siostra.

- Wiem, jak to może wyglądać, ale popatrz na to z innej perspektywy. Chyba nie chcesz, żeby już nigdy się nie pogodzili?

- Oczywiście, że nie chcę, ale co to ma wspólnego ze związkiem? – widocznie nie pojmował toku rozumowania młodszej siostry.

- Ty to jednak jesteś idiotą Ron. Wszystko trzeba tłumaczyć, jak z dzieckiem… - Ginny nie ukrywała swojego rozczarowania.

- Skoro jestem tak bardzo głupi, to znaczy, że nie potrzebujesz mojej pomocy. Świetnie poradzisz sobie sama – wyrzucił ze złością i ruszył w stronę wyjścia.

- Ron! – wykrzyknęła za nim Ginny, łapiąc go za rękę – Nie bądź taki przewrażliwiony. Trochę mnie poniosło…

                Ron tylko patrzył na nią z politowaniem. Prawda była taka, że już dawno by stamtąd wyszedł, ale nie chciał się z nią pokłócić. Poza tym rozumiał Ginny. Też martwił się o Hermionę i Harry’ego. Dopiero co udało mu się z nimi pogodzić, a już pojawiła się groźba ich ponownej utraty.

- Po prostu wyjaśnij mi ten swój dziwny tok myślowy, a ja zastanowię się, czy ma to jakikolwiek sens – powiedział ze zrezygnowaniem w głosie.

- W tym wszystkim chodziło mi o to, że oni nie wrócą już do przyjaźni. Wiem, co teraz sobie myślisz, ale to niemożliwe. Już to przerabiałam. Jedyną szansą na ich powrót do normalności, jest sprawienie, że znów będą razem. Jednak żeby do tego doprowadzić, musimy poznać przyczynę ich rozstania.

                Ginny przyglądała się bratu w skupieniu. Prościej nie była w stanie mu tego wyjaśnić. Jedyną nadzieję pokładała w nagłym przebłysku geniuszu, który od czasu do czasu nawiedzał jej brata. Bez niego znów będzie zdana tylko i wyłącznie na swój własny spryt.

- Chyba masz rację… - powiedział po dłuższej chwili ciszy.

- N-naprawdę? – zapytała zszokowana.

- Tak, oni już nie będą w stanie się przyjaźnić. Nie możemy do tego dopuścić. Jaki więc masz plan?

- I tu pojawia się problem – zaczęła ostrożnie – Jedyne, co udało mi się wymyślić, wymaga pełnego sprawozdania z ich kłótni…

- Ja mam pomysł – usłyszeli nagle głos zza drzwi do łazienki.

                Byli tak zszokowani, że tylko wpatrywali się w powoli otwierane drzwi i intruza, który przez nie wszedł do środka. Przed nimi stanęła ostatnia postać, której mogliby się spodziewać.

- Neville! – wykrzyknęli naraz.

- Co ty tu robisz? – zapytał Ron.

- Ile słyszałeś? – wysyczała Ginny.

- Łazienki dla chłopców są od kilku dni nawiedzane przez Jęczącą Martę, więc pomyślałem… Zresztą to nie jest ważne! Przez przypadek usłyszałem waszą rozmowę. Też chciałbym pomóc.

                Rodzeństwo przez chwilę wpatrywało się w Longbottoma. Oboje doszli do wniosku, że to właściwie najmniej szkodliwy z wszystkich możliwych scenariuszy. W końcu mógł ich usłyszeć jakiś Ślizgon albo jeszcze gorzej… Poza tym Neville twierdził, że znalazł jakieś wyjście z tej sytuacji, więc dlaczego by tego nie wykorzystać?

- To jaki masz plan? – zapytała z uśmiechem Ginny.

***

                Pochylała się nad otwartą książką, próbując znaleźć jakiekolwiek informacje. Była jednak zbyt zdenerwowana, aby się skupić na swoim zadaniu. Od momentu jej „zerwania” z Harrym, Ginny nie odstępowała jej na krok. Cały czas próbowała wyciągnąć z niej przyczynę tego zerwania, która przecież nie istniała. Ginny doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ich związek nigdy nie istniał, a jednak wzięła sobie za próbę honoru pogodzenie ich.

                Hermiona postanowiła, że nie będzie usiłowała jej powstrzymywać. Wystarczy jej ignorowanie Ginny i unikanie, gdy tylko za bardzo zacznie ją naciskać. W końcu miała ważniejsze sprawy na głowie, które ostatecznie były przyczyną podjęcia przez nią i Harry’ego takiej decyzji.

                Gdy już udało jej się wyrzucić z głowy niepotrzebne myśli, wróciła do lektury. Nie musiała poświęcić jej dużo czasu, aby upewnić się, że nie znajdzie w niej odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Tak samo było w innych przypadkach. Musiała w końcu przyznać przed samą sobą, że w hogwarckiej bibliotece nie było interesujących jej pozycji.

                I nagle doznała olśnienia. Jak mogła nie pomyśleć o tym wcześniej? Załamała ręce nad własną głupotą. Było tylko jedno miejsce, w którym mogłaby znaleźć wszystkie informacje – Dział Ksiąg Zakazanych. Pozostało jej tylko zdobyć pozwolenie. Mogłaby poprosić któregoś z nauczycieli pod pretekstem zdobywania większej ilości wiedzy, jednak zapytanie o to wcześniej Dumbledore’a wydało jej się lepszym pomysłem.

- Rozczarowałem się – usłyszała nagle za sobą głos.

                Miała wrażenie, że serce podskoczyło jej do gardła. Nienawidziła takich niespodzianek. Zwłaszcza gdy nosiły one zielono-srebrne krawaty…

- Uwierz, że twój stan jest ostatnią rzeczą, jaka mogłaby mnie zainteresować, Nott – odwróciła się w jego stronę, próbując ukryć swoje zaskoczenie.

- Łamiesz mi serce, Granger – mówił przekonującym tonem – Nie powinno mnie to w sumie dziwić. Było mi niemalże szkoda Pottera, gdy tak cię błagał o uwagę… - nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

- Jak jest ci tak przykro, to idź się z nim solidaryzować, a mnie zostaw w spokoju – mówiąc to, zaczęła zbierać leżące na stoliku książki i pergaminy.

- Okrutna jesteś, wiesz? Nawet nie dałaś znać, że to koniec związku roku… A miałem takie piękne plany – dodał z rozmarzoną miną.

- Nie obchodzą mnie twoje plany. To, co się stało, dotyczy tylko mnie i Harry’ego. Znajdź sobie jakieś inne zajęcie.

                Zaczęła układać książki na półkach, ignorując obecność Ślizgona. Nie chciała nawet myśleć o tym, co kierowało jego działaniami. Na pewno nie było to nic dobrego.

                Wszystko wskazywało na to, że Nott wreszcie się znudził. Siedział przy jej stoliku, czytając jakąś książkę. Postanowiła skorzystać z okazji i ruszyła do wyjścia, gdy tylko zabrała swoje rzeczy.

- Naprawdę współczuję Potterowi – sprawiał wrażenie, jakby mówił do samego siebie.

- Powtarzasz się – powiedziała, nawet nie odwracając się w jego stronę.

- Powinnaś czasami posłuchać młodej Weasley. Nawet jeśli dla ciebie sprawa jest zakończona, nie oznacza to, że inni zainteresowani popierają twój punkt widzenia. Nie wydaje mi się, żeby Potter tak łatwo o wszystkim zapomniał…

                Nim Hermiona zdążyła jakkolwiek zareagować, Nott zniknął między regałami. Nie miała najmniejszej ochoty na szukanie go, więc po prostu ruszyła w stronę wyjścia. Na jej liście „osób do unikania” pojawiło się kolejne nazwisko…

***

                Ostatnie dni na pewno nie należały do tych ulubionych Harry’ego Pottera. Po spektakularnym „zerwaniu” z Hermioną na oczach całego Hogwartu Ginny z Ronem nie dawali mu spokoju w swoich usilnych próbach wyciągnięcia od niego przyczyny całego zajścia. Na domiar złego w każdym miejscu, w którym się akurat pojawiał, zapadała niezręczna cisza, przerywana ukradkowym szeptaniem. Rozmówcy nie bardzo przejmowali się jednak, czy aby na pewno ich nie usłyszy. Od tych wszystkich spekulacji zaczynał dostawać bólu głowy.

                Pojawiło się jednak światełko w tunelu. Miał w końcu okazję do odpoczęcia od natrętnych uczniów. Nie mógł się nawet wyżalić Hermionie… Od tamtego wydarzenia mijali się tylko na korytarzach i unikali na lekcjach, nie zaszczycając się nawet przelotnym spojrzeniem. Od samego początku zdawał sobie jednak sprawę z tego, jak to wszystko się skończy, więc musiał przełknąć żal i gorycz, aby móc się skupić na misji od Dumbledore’a.

                Odczuł niesamowitą ulgę, gdy wreszcie znalazł się przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Ostatnio nawet we własnym dormitorium nie mógł się czuć swobodnie. Już unosił rękę, aby zapukać, jednak w połowie drogi przerwał mu głos Dumbledore’a:

- Wejdź, Harry. Czekałem na ciebie.

                Harry bez ociągania wszedł do środka. Dyrektor stał odwrócony do niego tyłem i przyglądał się kilku fiolkom ustawionym na biurku.

- Dobry wieczór – przywitał się Harry.

- Cieszę się, że już jesteś – odwrócił się w stronę Harry’ego, podnosząc dwie z fiolek – Jak samopoczucie?

                Harry nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć na to pytanie. Dumbledore zaskoczył go. Nie miał pojęcia, co dyrektor tak naprawdę miał na myśli.

- Chyba dobrze… - wyrzucił z siebie niepewnie.

- Musisz pamiętać, że to nie koniec świata. Jesteście z panną Granger jeszcze młodzi, na pewno dojdziecie do porozumienia – uśmiechnął się do Harry’ego pocieszająco.

                Rozmowa z dyrektorem na temat zawodów miłosnych była ostatnim, czego mógłby się spodziewać. Nie miał na nią najmniejszej ochoty, dlatego postanowił przemilczeć wywód staruszka.

- Dzisiaj będą dwa wspomnienia? Zapytał, wskazując na fiolki.

- Nie do końca… Widzisz, bardzo trudno jest wyselekcjonować najistotniejsze ze wspomnień. Mam mały dylemat, ponieważ w jednej z tych fiolek znajduje się bardzo nietypowa zawartość. Wciąż zastanawiam się, czy właściwym byłoby pokazanie jej tobie.

                Chociaż ucieszył się, że Dumbledore nie zamierza dalej drążyć sprawy z Hermioną, to wypowiedź dyrektora go zaniepokoiła. Nie wiedział, co powinien o tym wszystkim sądzić. Nie ufał mu? Może uważał, że nie jest właściwą osobą, do tego typu kwestii… Tylko jak miał walczyć z Voldemortem, jeśli nawet Dumbledore zaczyna tracić wiarę w niego?

- Wydaje mi się, że to do pana należy ta decyzja. Nie wiem, co takiego znajduje się w tej filce, więc nie mogę sam jej podjąć.

                Harry’emu pozostało wierzyć, że dyrektor podejmie właściwą decyzję. W końcu obiecał mu, że sytuacja z zeszłego roku już więcej się nie powtórzy. Właśnie dlatego odbywało się to spotkanie. Zaufa Dumbledore’owi, nawet jeśli on nie zamierza odwdzięczyć się tym samym.

- Masz rację – powiedział, wkładając jedną z fiolek do kieszeni szaty – Nim zaczniemy, chciałbym się jeszcze dowiedzieć, jak postępy w sprawie z Horacym?

- Ostatnio nie idzie najlepiej, ale mam jeszcze jeden pomysł, który chciałbym wypróbować.

- Musimy więc wierzyć, że tym razem osiągniesz sukces – powiedział, podchodząc do myślodsiewni.

***

                Zaczynała już popadać w paranoję. Gdziekolwiek by się nie pojawiła, spotykała Ginny, albo Rona, a kilka razy wpadła nawet na Neville’a. Ta trójka już całkowicie postradała zmysły. Czy naprawdę tak trudno było przyjąć do wiadomości, że nie ma ochoty rozmawiać o sobie i Harrym? Była pewna, że jeśli ktoś jeszcze raz poruszy ten temat w jej obecności, to w ruch pójdzie różdżka…

                Unikanie przyjaciół stawało się dla Hermiony coraz bardziej uciążliwe. Nie przypuszczała, że ostatecznie będzie zmuszona odsunąć się od wszystkich. W końcu plan Harry’ego był tak infantylny i pełny luk… Była pewna, że nikt się na niego nie nabierze, tylko dlatego się na niego zgodziła. Wszystko jednak potoczyło się w zupełnie innym kierunku, a ona musiała teraz poradzić sobie sam z konsekwencjami. W tym przypadku nie mogła już liczyć na innych.

                W ostatniej chwili udało jej się rozpoznać rudą czuprynę i szybko schować za zakrętem. Mogła się spodziewać, że Ginny obstawi wejście do biblioteki. Pozostało jej tylko znalezienie jakiejś pustej klasy, w której nie będą jej szukać. Do głowy przychodziło jej tylko jedno miejsce, ale myśl o udaniu się tam nie napawała optymizmem. W obecnej sytuacji uznała jednak, że na takie ryzyko może sobie pozwolić.

                Przez całą drogę starała się nie zwracać na siebie uwagi. O tej porze na korytarzach znajdowała się jeszcze spora liczba uczniów. Ktoś z nich mógłby naprowadzić na trop jednego z jej przyjaciół. Miała tylko nadzieję, że cel jej wędrówki nie wyda się nikomu podejrzany.

                Przed wejściem do środka upewniła się jeszcze, że jest sama na korytarzu. Znajdowała się blisko lochów, a spotkanie z jakimś Ślizgonem było ostatnią rzeczą, na jaką miała w tej chwili ochotę. Wystarczyło już, że Nott nagabuje ją w najmniej oczekiwanych momentach. Nie zauważyła jednak żadnej niepożądanej osoby, więc wśliznęła się szybko do klasy.

                W środku było ciemno, jednak nie zamierzała szukać jakiegoś źródła światła. Wręcz przeciwnie, ruszyła w kierunku najbardziej zacienionego końca Sali. Usiadła w ławce, po czym schowała twarz w dłoniach, łokcie opierając na blacie. Chciała korzystać z ciszy tak długo, jak tylko było to możliwe.

                Dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że jej dłonie stały się mokre. Zszokowało ją to, już od dawna nie płakała z tak błahych powodów. Jednak właśnie tego w tej chwili potrzebowała. Pozwoliła więc, aby łzy wsiąkały we włosy, które opadły kaskadą zasłaniając jej twarz.

                Czuła bezsilność, gdy tylko pomyślała o tym, co teraz działo się w jej życiu. Z dnia na dzień z mugolaka stała się córką śmierciożercy, który był gotowy ją wydać bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Wyjaśnienia dziadka ani trochę nie rozjaśniły tej całej sytuacji. Jej matka wciąż była nieprzytomna pod wpływem klątwy. Do tego wspomnienia, które nasuwały coraz więcej pytań, jednak nie dawały żadnych odpowiedzi. Sprawa z Harrym po prostu przelała czarę goryczy…

                To wszystko zaczynało ją przerastać. Potrzebowała tej chwili słabości. Jutro znów będzie iść z podniesioną głową, wciąż będzie sprawiać wrażenie silnej i niezłomnej, jednak teraz… Teraz chciała wykorzystać ten zimowy wieczór tylko dla siebie.

                Nie miała pojęcia, ile czasu spędziła w bezruchu, jednak już przy pierwszej próbie poruszenia odczuła, jak bardzo jej ciało zesztywniało. Nie przejęła się tym zbytnio i skierowała swoją uwagę na światło księżyca wpadające przez okno. Ostatnio to właśnie on dotrzymywał jej towarzystwa. W końcu zebrała się w sobie, aby podejść do okna.

                Za kilka dni miała być pełnia. Hermiona nie wiedziała dlaczego, ale nie mogła się jej doczekać. Podświadomie liczyła chyba na to, że tak potężne zjawisko przyniesie za sobą jakieś zmiany. W końcu jak długo można tkwić w martwym punkcie?

- Chyba trzeba powiadomić Filcha, że powinien tu posprzątać. Zaczynają się zalęgać jakieś szlamy – usłyszała za sobą znienawidzony głos.

                Hermiona nie była pewna, co bardziej ją zszokowało. Fakt, że znikąd pojawił się Malfoy, czy to, że gdy po raz pierwszy od dawna nazwał ją szlamą, poczuła się… normalnie? Czy naprawdę jedyną stałą w jej życiu pozostał drwiący z niej Ślizgon? Cała ta sytuacja wydała jej się tak absurdalna, na tle ostatnich wydarzeń, że nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem.

- Popracuj nad sobą, bo zaczynasz przynudzać – powiedziała, wciąż lekko rozbawiona.

                Malfoy wyglądał na zbitego z tropu. Szczególnie się temu nie dziwiła, jej zachowanie w ostatnich dniach znacznie różniło się od tego typowego. Jednak kpiący grymas na twarzy wskazywał na to, że Ślizgon szybko odzyskał rezon.

- Zaczęłaś tracić resztki rozsądku, Granger? To dlatego Potter nie mógł utrzymać łap przy sobie? – była zaskoczona, że między słowami nie wypluwał prawdziwego jadu.

                Czy to naprawdę ją zabolało? Przecież zdążyła się już przyzwyczaić do obraz tego typu. Skrupulatnie odgradzała się od innych murem, więc dlaczego zawiódł w tym przypadku? Malfoy nie był nawet blisko prawdy, a mimo wszystko…

- Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz zielonego pojęcia. Przestańcie się wszyscy bawić w cholerną Trelawney i zajmijcie swoim własnym życiem! Myślisz, że nie miałam nigdy ochoty wytknąć ci na oczach wszystkich, że jesteś tylko rozkapryszonym, bogatym dzieciakiem, który chowa się za swoim ojcem śmierciożercą? W przeciwieństwie do ciebie, ja mam poziom, do którego nigdy się nie zniżę.

                Z każdą sekundą jej wypowiedź eskalowała coraz bardziej, chociaż obiecała sobie, że nie pozwoli wyprowadzić się z równowagi. Na domiar złego zamiast odejść stamtąd jak najszybciej, wciąż stała w miejscu, wpatrując się w Ślizgona ze złością.

- Nie sądziłem, że jesteś aż taką hipokrytką – jego głos był tak zimny, że Hermiona poczuła ciarki na plecach – Ja jestem synem śmierciożercy, tak? A co z tobą? Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby coś takiego mi zarzucać…

                Czy on… wiedział? Jak mogła być tak głupia? Jak mogła nie przewidzieć tak oczywistej rzeczy? Jeśli śmierciożercy wiedzieli, kim jest, to ich dzieci też musiały zdawać sobie z tego sprawę. Czuła, jak jej serce zaczyna bić coraz szybciej. Z przerażenia nie mogła zrobić nawet jednego kroku, a Malfoy z każdą chwilą zmniejszał dystans między nimi.

- Nic o mnie nie wiesz, Granger – mówił niemalże szeptem, ale każde jego słowo docierało do Hermiony z dziesięciokrotną siłą. – Nawet nie wyobrażasz sobie, jak powinnaś dziękować, że to ze mną jesteś sam na sam. Myślisz, że inni by się powstrzymywali? Nie wiem nawet, czy cokolwiek by z ciebie zostało.

                Hermiona doskonale zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. Naiwnie wierzyła jednak, że w Hogwarcie będzie bezpieczna. Chyba naprawdę straciła resztki zdrowego rozsądku.
- Nie jesteś Potterem – kontynuował – myślisz, że Dumbledore kiwnąłby dla ciebie palcem? Nie jesteś jego drogocennym Wybrańcem i nigdy nie będziesz. Masz więcej wrogów, niż ci się wydaje. Możesz to potraktować jako ostrzeżenie.

                Gdy tylko skończył swój wywód, odszedł do innego okna i usiadł na parapecie, wypatrując czegoś za szybą. Wszystko wskazywało na to, że całkowicie stracił zainteresowanie jej osobą. Nie wiedziała, co powinna o tym wszystkim sądzić.

                Hermiona próbowała przeanalizować to, co usłyszała, jednak szok zaburzał jej zdolność logicznego myślenia. To wszystko nie miało dla niej najmniejszego sensu. Draco Malfoy był przecież ostatnią osobą, która mogłaby ostrzec ją w jakikolwiek sposób.

- Dlaczego? – zdołała wreszcie z siebie wykrztusić.

- Wciąż tu jesteś? – zapytał obojętnie.

- Dlaczego powiedziałeś mi to wszystko? – zapytała nieco pewniej Hermiona.

                Malfoy sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słyszał pytania. Siedział w jednej pozycji z nieobecnym wzrokiem skierowanym na szybę. Chociaż Hermiona wiedziała, że jej próby mogą nie odnieść żadnego skutku, chciała poznać odpowiedź. Chciała już ponowić pytanie, ale wtedy Ślizgon zaczął mówić:

- Nie jesteś głupia, Granger. Mogę się z tym nie zgadzać, mogę cię nienawidzić, ale nie zmienia to faktu, że nie jesteś głupia. Jednak ostatnio zachowujesz się jak największa idiotka. Całkowicie straciłaś czujność i stałaś się łatwym celem…

- Co to ma do rzeczy?

- Wszystko! – niespodziewanie podniósł głos, przez co Hermiona niemalże podskoczyła – Masz rację, jestem synem śmierciożercy, ale czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jakie to niesie za sobą konsekwencje? Widziałem i słyszałem rzeczy, po których ktoś tak słaby jak ty już nigdy nie zmrużyłby oka. Jesteś irytująca, bezczelna i arogancka, ale nawet tobie nie życzyłbym tego, czego byłem świadkiem.

- A czego byłeś świadkiem.

- Nie chcesz tego wiedzieć, wierz mi.

                Zdawała sobie sprawę z tego, że śmierciożercy potrafią być okrutni, ale nigdy nie próbowała sobie tego wyobrażać. Nie ośmieliła się zapytać go o to po raz kolejny. Cisza, która zapadła po słowach Malfoy również nie napawała jej optymizmem.

- Chcesz mi powiedzieć, że z dnia na dzień nauczyłeś się współczuć drugiej osobie i ruszyło cię sumienie?

- Było mi zupełnie obojętne, co się z tobą stanie, nawet kiedy poznałem prawdę na twój temat – bezpośredniość jego wypowiedzi wciąż ją zaskakiwała.

- Więc co się zmieniło? -była już nieco podirytowana.

- Spotkałem twojego ojca.

                Chociaż zupełnie nie potrafiła zrozumieć, co z tym wszystkim wspólnego miał jej ojciec, wiedziała jedno; miała już pewność, że Malfoy zna prawdę. Jednak dlaczego spotkanie tych dwojga tak bardzo wpłynęło na Ślizgona? Czyżby jej ojciec zaczął sobie uświadamiać, jak wielki błąd popełnił? Jednak dlaczego to właśnie z Malfoyem miałby rozmawiać na ten temat?

- Rozmawiałeś z nim? – zapytała niepewnie Hermiona.

- Przez chwilę… - jego słowa zabrzmiały jakoś dziwnie.

                Czy on się wzdrygnął? Nie miała co do tego pewności, bo trwało to zaledwie ułamek sekundy. Odnosiła wrażenie, że zachowanie Malfoya nie wróży nic dobrego.

- Nigdy nie spotkałem bardziej przerażającego człowieka – dodał po chwili z wyczuwalnym napięciem w głosie.

                Hermiona próbowała wyrzucić to zdanie ze swojej świadomości. Callum Granger może nie wydawał się być wzorem do naśladowania, ale mimo wszystko był jej ojcem. Tym samym, który pocieszał ją, gdy pokłóciła się z Allie na placu zabaw, który nauczył ja pływać i czytał książki przed snem. Wiedziała, że się pogubił, ale przecież żaden człowiek nie zmienia się tak diametralnie. Nie w tak krótkim czasie.

                Jednak cała postawa Malfoya i pewność, z jaką to powiedział, kazała jej wątpić w człowieka, którego znała całe życie. Przecież nawet dziadek nie przedstawił go jako złą osobę. Jego zdaniem był po prostu zaślepiony przez Voldemorta. Dlaczego więc, mimo że całe jej ciało krzyczało, aby zaprzeczyła tym oszczerstwom, nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa?

- Naprawdę tak trudno ci w to uwierzyć, Granger? – zadał po dłuższej chwili pytanie, nie czekał jednak na odpowiedź – Jak myślisz? Kto wysłał tych śmierciożerców po ciebie i twoją matkę? Myślisz, że mieliby tak łatwy dostęp do twojego domu, gdyby im tego nie umożliwił? Uwierz mi, że nie znam żadnego śmierciożercy, który byłby gotów poświęcić własne dziecko, aby wkupić się w łaski Czarnego Pana. Niektórzy boją się twojego ojca bardziej nić Bellatrix. I nie dziwię im się, nie po tym, co sam od niego usłyszałem…

                Malfoy nagle urwał swoją wypowiedź, chociaż Hermiona zdawała się tego nie zauważać. Jednak ona słyszała każde słowo. Nie chciała w to wierzyć, mimo że już wcześniej zdawała sobie z niektórych rzeczy sprawę. Cieszyła się, że Malfoy nie powiedział nic więcej. Nie była na to jeszcze gotowa.

- Nie myśl sobie tylko, że moja niechęć do twojej osoby zniknęła – nawet nie zauważyła, kiedy znów pojawił się przed nią – Nienawidzę cię cały czas tak samo.

- Z wzajemnością – odezwała się wreszcie Hermiona.

                Jej słowa nie brzmiały zbyt pewnie i Malfoy chyba to dostrzegł. Przyglądał jej się krytycznie jeszcze przez chwilę, po czym ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się jednak z dłonią nad klamką i znów odwrócił w jej stronę.

- Jeszcze jedno, Granger. Nie tylko Nott jest spostrzegawczy. Nie myśl sobie, że chociaż przez chwilę dałem się nabrać na ten wasz teatrzyk. Nie jestem Weasleyem…

                Nim zorientowała się, co takiego miał na myśli, on już dawno znikał za drzwiami. Nie miała jednak w planach roztrząsać tego zbyt długo. Chciała jak najszybciej zapomnieć o całej tej rozmowie, która przecież nigdy nie powinna mieć miejsca.

***

                Wpatrywała się w sufit wystarczająco długo, aby upewnić się, że czekała ją kolejna bezsenna noc. Wstała z łóżka, rozejrzała się po swoim dormitorium i po raz pierwszy naprawdę czegoś pozazdrościła swoim współlokatorkom. Widocznie żadna z nich nie borykała się z problemami, które spędzały sen z powiek. Wyciągnęła cicho z kufra sweter i opuściła pokój.

                W połowie drogi do Pokoju Wspólnego uświadomiła sobie, że z całych sił zaciska dłoń na różdżce. Nie mogła przypomnieć sobie, w którym momencie zabrała ją z szafki nocnej. Czyżby to dzisiejsze ostrzeżenie aż do tego stopnia wpłynęło na jej podświadomość? Na Merlina, co się z nią działo?!

                Wciąż nie potrafiła przejść do porządku po rozmowie z Malfoyem. Obudził w niej obawy, które z taką starannością usiłowała zepchnąć na dalszy plan. Sprawił, że jeszcze bardziej zaczęła kwestionować swoje dotychczasowe relacje z rodzicami. Jakby to, że okłamywali ją przez całe życie, nie wystarczyło. Musiał pojawić się ten zadufany w sobie substytut arystokraty i każdym słowem niszczyć resztki jej wiary.

                Mogła mu wiele zarzucić, ale co do jednego się nie mylił…niestety. W całej swojej naiwności i wierze, że w Hogwarcie jest bezpieczna, straciła czujność. Nawet jeśli mylił się co do jej ojca, to w tej jednej sprawie miał rację. Śmierciożercy doskonale zdawali sobie ze wszystkiego sprawę, a Malfoy udowodnił jej, jak łatwym była celem.

                Tylko dlaczego nie uważała dzieci śmierciożerców za zagrożenie? Harry tyle razy ostrzegał ich przed Malfoyem, jednak ona nigdy nie brała tego na poważnie. W końcu byli tylko uczniami, prawda? Mijała na korytarzach bandy dzieciaków i nawet przez chwilę nie zastanowiła się, co może kryć się pod wszystkimi uśmieszkami skierowanymi w jej stronę. I nawet Nott z tymi wszystkimi podchodami nigdy nie wydawał jej się niebezpieczny…

                Czy Malfoy nie wspomniał o nim na koniec? Wtedy myślała, że to kolejny przytyk w jej stronę, ale to mogło być kolejne ostrzeżenie. Ten konkretny Ślizgon zbyt często na nią wpadał w ostatnim czasie. Może wspominał o Harrym, żeby odsunąć od siebie podejrzenia? Istniało takie prawdopodobieństwo. Teraz mogłaby się spodziewać już dosłownie wszystkiego.

                Najlepsze, co mogłaby zrobić, to unikać wszystkich Ślizgonów. Poruszanie się w większej grupie jeszcze nie wchodziło w grę. Miała ochotę udusić Harry’ego za tę całą maskaradę! Znalazła się w sytuacji bez wyjścia i nawet nie mogła poprosić go o pomoc…

                Istniała jednak masa ważniejszych spraw, a ona musiała się wreszcie wziąć w garść. Nie ma już czasu na użalanie się nad sobą. Bywały przecież takie momenty, gdy była zdana tylko na siebie, a ten nie różnił się od nich aż tak bardzo. Musiała przestać się w końcu zadręczać tym wszystkim i wziąć sprawy w swoje ręce.

***

                Zdążyła już niemalże zapomnieć, jak wyglądała jej ostatnia wizyta w tym miejscu.  Miała wrażenie, jakby minęło wiele długich miesięcy, podczas gdy nawet jeden nie dobiegł końca. Wydarzenia ostatnich tygodni mocno dały o sobie znać, jednak nie zamierzała już winić za nie nikogo, z wyjątkiem samej siebie. Poza tym znalazła się tutaj z konkretnego powodu. Musiała dotrzymać danej przez siebie obietnicy.

- Witam, panno Granger. Cieszę się, że już jesteś – przywitał się dyrektor z pogodnym uśmiechem.

- Dobry wieczór – odpowiedziała Hermiona, choć zabrzmiało to mniej uprzejmie, niż zamierzała.

- Czy udało ci się znaleźć jakieś informacje warte uwagi? Profesorowie ostatnio wspominali, że spędzasz w bibliotece więcej czasu.

                Dumbledore rozmawiał na jej temat z innymi nauczycielami? Nie przypuszczała, że mógłby poświęcać więcej uwagi innym uczniom niż Harry. Zwłaszcza gdy znajdują się w tak trudnej sytuacji. Chociaż w jego przypadku naprawdę trudno było stwierdzić, jakie myśli kryją się pod gęstą siwizną. Hermiona przeczuwała, że Albus Dumbledore już na zawsze pozostanie dla niej zagadką.

- Niestety, nie znalazłam nic szczególnego. Dlatego miałabym do pana prośbę… Czy mogłabym uzyskać pozwolenie, na wstęp do Działu Ksiąg Zakazanych?

                Pierwotnie zamierzała o to zapytać dopiero na samym końcu. Uznała jednak, że im szybciej będzie miała to z głowy, tym lepiej. Jeśli nie dostanie tej zgody, to przeczyta każdą pozycję z biblioteki, aby tylko wpaść na jakiś trop.

- Twoja prośba jest całkowicie zrozumiała. Powinniśmy pomyśleć o tym wcześniej. Oczywiście, że dostaniesz zgodę. Od poniedziałku będziesz miała wolny wstęp.

- Dziękuję – powiedziała z ulgą.

                Chociaż teraz to wydawało się tylko formalnością, to przez te wszystkie kłody, jakie wszechświat rzucał jej pod nogi, naprawdę obawiała się odmowy. Wreszcie poczuła, że naprawdę udaje jej się wychodzić na prostą.

- Czy masz jeszcze jakąś sprawę, nim zaczniemy? -zapytał Dumbledore.

- Właściwie, to miałabym pytanie. W jednym ze wspomnień była mowa o jakimś sojuszniku Grindelwalda, jednak nigdzie indziej nie natrafiłam na taką wzmiankę. Uznałam, że pan powinien coś o tym wiedzieć…

- Hmm… - widocznie bił się z myślami – Rzeczywiście w tamtych czasach pojawiały się przesłanki o pewnym człowieku.

- Czy wie pan, kim on był?

- W pewnym sensie – powiedział, drapiąc się po brodzie – Wszystko wskazuje na to, że Grindelwald był jedyną osobą, która go widziała. W każdym razie z tych, którzy przeżyli. Udało mi się jednak odkryć, jak się nazywał. Christopher Eagleman.

- Chyba nigdy nie trafiłam na to nazwisko…

- I nic dziwnego. Mam podstawy, aby sądzić, że przybrał on wtedy fałszywe miano. Starał się za wszelką cenę ukryć swoją tożsamość.

- I nikt nie usiłował go odnaleźć?

- Były takie próby, ale po upadku Grindelwalda słuch całkowicie o nim zaginął. Podejrzewam jednak, że we wspomnieniach od twojego dziadka jeszcze nie raz pojawi się o nim wzmianka.

                Hermiona, chociaż nie była pewna dlaczego, też miała takie przeczucie. Christopher Eagleman. Gdy tylko wejdzie do Działu Ksiąg Zakazanych, będzie musiała poszukać informacji o tym człowieku. Nikt nie jest przecież w stanie zniknąć całkowicie, bez pozostawienia po sobie najmniejszego śladu.

- Czy możemy już zacząć, panno Granger? – chociaż się uśmiechał, jego spojrzenie emanowało powagą.

- Czy słyszał pan kiedyś, aby mugol był w stanie rozszczepić swoje wspomnienia?

                To była kolejna rzecz, która męczyła ją od dłuższego czasu. We wszystkich księgach stwierdzano jednoznacznie, że tylko czarodzieje są w stanie tego dokonać. Jednak, mimo wszystko, Hermiona była pewna, że tamto wspomnienie nie należało do czarodzieja.

- Nie wydaje mi się, aby było to możliwe. A dlaczego pani pyta, panno Granger?

- Mam problem z pewnym wspomnieniem… Czy w ciągu ostatnich dwustu lat zdarzyło się, aby na jakimś tronie zasiadał czarodziej?

- Nic, co odnotowałaby historia – odpowiedział szczerze dyrektor – Chociaż niektórych władców o to posądzano. Możliwe, że uda ci się znaleźć coś na ten temat – dodał po chwili, widząc zawód na jej twarzy.

- Dziękuję za pomoc, panie dyrektorze. Na razie to wszystkie pytania z mojej strony. Wydaje mi się, że możemy zaczynać.

- W takim razie...

                Zaprosił ją gestem, aby podeszła do myślodsiewni. Wzięła głęboki oddech. Próbowała chociaż w minimalym stopniu przygotować się na to, co może zobaczyć i usłyszeć. Chwilę później już pochłaniały ją sceny z przeszłości…

                Dłuższą chwilę zajęło jej oswojenie się z wszechogarniającym półmrokiem. Ponownie znalazła się w tej samej piwnicy, co kilka tygodni wcześniej. Napięcie między członkami tej rodziny wydawało się jeszcze bardziej namacalne, niż to zapamiętała. Uwaga wszystkich była skupiona na, jak podejrzewała Hermiona, głowie całego rodu.

- …powinniśmy zakopać topór wojenny i zjednoczyć się przeciwko wrogom.

                Gdy tylko do Hermiony dotarł sens tego wyrwanego z kontekstu zdania, wytężyła wszystkie zmysły, aby nic jej nie umknęło. Był to moment, w którym ostatnio tak brutalnie została wciągnięta do rzeczywistości. Nie chciała stracić żadnego wypowiedzianego słowa.

- Jak to wrogom? To jest więcej niż jeden? – zapytała kobieta, w której Hermiona rozpoznała żonę jednego z braci. W ramionach trzymała zawiniątko z dzieckiem.

- On połączył swoje siły z Grindelwaldem. Nie wiem, co chce przez to osiągnąć, ale musimy coś z tym zrobić. Trzeba rozbić ten sojusz za wszelką cenę, w przeciwnym razie konsekwencje mogą być opłakane. Tu już nie chodzi o rodzinne dziedzictwo, ta sytuacja jest zagrożeniem dla całego magicznego świata!

                Wszyscy, bez wyjątku, milczeli. Hermiona widziała, jak na twarzach obecnych pojawia się szok i niedowierzanie. Wszyscy usiłowali zrozumieć to, co przed chwilą usłyszeli. W końcu jedna osoba zdecydowała się zabrać głos:

- Henry, nie mówisz poważnie… - w głosie jego siostry pobrzmiewała panika – Przecież sojusze zupełnie nie leżą w jego naturze. Musi istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie, bo niby jak miałby na tym skorzystać?!

- Musisz się uspokoić, Enrico. W obecnej sytuacji panika na nic się nie zda? – mówił spokojnie, po czym położył dłoń na ramieniu siostry – Ja też nie potrafiłem tego przez długi czas zrozumieć i analizowałem wszelkie możliwe wyjaśnienia…

- Chwileczkę – przerwał mu najmłodszy z braci – Chcesz mi powiedzieć, że wiedziałeś o tym od dawna i dopiero teraz raczyłeś się z nami podzielić wieściami?

- A ty jak zwykle nic nie rozumiesz, Gideonie… - odpowiedział mu Henry, ze smutkiem w głosie – Przede wszystkim musiałem dbać o dobro rodziny. Nie mogłem was narażać, dopóki nie poznałem skali zagrożenia.

- Chyba raczej nie chciałeś zdradzać swoich planów, aż do nadejścia sprzyjających okoliczności, bo jeszcze któreś z nas mogłoby przeszkodzić w ich realizacji. Nie chciałeś nas narażać? A co z tysiącami niewinnych ludzi, którzy musieli mierzyć się z tym przez ostatnie trzy lata?! Nie pomyślałeś o tym, że nasze informacje na temat wroga pomogłyby w wygraniu tej wojny?

- Trochę się zapędzasz, Gideonie – powiedział uniesionym głosem Henry – Dobrze wiesz, że sekrety naszej rodziny nigdy nie mogą ujrzeć światła dziennego, a do tego sprowadza się właśnie przekazanie informacji ministerstwu.

- Ach tak! Zapomniałem, że ta tajemnica warta jest poświęcenia całego świata! Wytłumacz mi w takim razie, jak zamierzasz rozwiązać problem tego sojuszu, co? Wyślesz na front naszą trójkę i jakoś to będzie? A może dzieci też poświęcisz dla sprawy? – ostatnie słowo ociekało takim jadem, że Hermionę aż przeszły dreszcze.

                Przyglądała się całej tej wymianie zdań z lekkim niepokojem. Wszystko wskazywało na to, że pozostali członkowie rodziny mieli podobne odczucia. Zwiększyli dystans, dzielący ich od dwójki braci, jakby spodziewali się, że w ruch pójdą klątwy.

                Nic podobnego jednak się nie wydarzyło. Henry wziął głęboki wdech, a chwilę później na jego twarzy pojawił się uśmiech, który Hermiona mogła określić jako niebezpieczny. Nie wiedziała dlaczego, ale przypominał on jej teraz kogoś znajomego, chociaż nie była w stanie stwierdzić, kim była ta osoba.

- Nie musisz się martwić, że wyślę cię na front, Gideonie. Masz rację, cały ten czas, odkąd poznałem prawdę, poświęciłem na ułożenie planu, który pozwoli nam zburzyć ten i tak wątły sojusz.

- Jaki więc masz plan? – zapytał drugi brat, który sprawiał wrażenie nieco bardziej opanowanego.

- Jak doskonale wiecie, mam swoje sposoby na zdobywanie informacji – Henry udawał, że nie słyszy ostentacyjnego chrząknięcia Gideona i kontynuował – Dlatego, gdy tylko doszły mnie słychy, że niejaki Christopher Eagleman prowadzi rozmowy z samym Grindelwaldem, postanowiłem się temu lepiej przyjrzeć. Miałem przeczucie, że ten człowiek może mieć coś wspólnego z naszą sprawą i nie myliłem się. Eagleman to ta sama osoba, której nasza rodzina poszukuje od lat.

- Mógłbyś w końcu przejść do rzeczy? – zapytał zirytowany Gideon.

- Pewne jest jedno – Henry ponownie zignorował brata – Cele Grindelwalda i Eaglemana są zupełnie różne. Nie mają żadnych powodów, aby walczyć ramię w ramię. Tak przynajmniej sądziłem, aż do czasu…

- Co takiego się wydarzyło, że zmieniłeś zdanie? – zapytała w końcu Enrica.

- Zaczęły krążyć pogłoski, że Grindelwald wpadł na trop insygniów śmierci.

                Hermiona nie mogła nie zauważyć, że na ostatnią wzmianę każdy dorosły zesztywniał. Czym były te insygnia, że tak bardzo się ich bali? W głowie zanotowała sobie, że będzie musiała to sprawdzić.

- To niemożliwe – wyszeptała Enrica – przecież wszelkie informacje na ten temat spłonęły wieki temu. Nasi przodkowie już się o to postarali.

- Wygląda na to, że jednak nie wszystkie. Sam byłem tym zaskoczony, ale teraz wszystko nabrało sensu. Eagleman też musiał się o tym dowiedzieć i postanowił zbliżyć się do Grindelwalda za wszelką cenę.

- Przecież on tego nie odpuści – odezwał się Gideon, który teraz wyglądał na o wiele bardziej zainteresowanego całą sytuacją – Jeśli Grindelwald rzeczywiście coś znalazł, to Eagleman nie spocznie, aż nie wykorzysta go do zdobycia wszystkich niezbędnych informacji. Jak masz zamiar ich rozdzielić? To niewykonalne!

- Trudne? Jak najbardziej. Niebezpieczne? Bez wątpienia. Jednak w żadnym wypadku nie jest to niewykonalne. Mówiłem już, rozmyślałem nad tym od dawna. W końcu zrozumiałem, że jedno słowo wystarczy, aby skierować całą jego uwagę w inne miejsce.

- Chyba nie chcesz zrobić tego, o czym myślę… - powiedział cicho Gideon.

- Co takiego chce zrobić Henry, Gideonie? – zapytała zbita z tropu Enrica.

- Chcesz je wykorzystać, prawda? Masz zamiar przywrócić je na karty historii…

- To jedyne rozwiązanie. Musimy zaryzykować. Po wszystkim znajdę sposób, by ponownie zniknęło z magicznego świata.

- O czym wy mówicie, na Merlina! – uniosła się Enrica.

- Rodowe nazwisko, Enrico – odpowiedział jej z dziwnym spokojem w głosie Gideon.

- Co takiego? – zapytała z niezrozumieniem.

- Henry chce, aby nasze nazwisko, prawdziwe nazwisko znów zawitało w świadomości czarodziejów.

- Masz na myśli… - Enricę znów zaczynała ogarniać panika.

- Magiczny świat ponownie usłyszy o Grangerach...

2 komentarze:

  1. Rozdział był świetny! Bardzo podoba mi się postać Jane, jej reakcja na ,,zmarłego" ojca była zabawna, a zarazem przykra. Ciekawi mnie, co on takiego zrobił, że córka nie chce go znać.
    Ginny owinęła sobie wszystkich wokół palca. W ogóle Twoja Ginny wydaje się dużo bardziej dynamiczna i aktywna niż oryginał, co mi się podoba.
    Nott coraz bardziej mnie ciekawi, potrzebuję go więcej! I chyba zacznę shippować go z Hermioną...
    Zastanawia mnie, co takiego robi ojciec Hermiony, że Draco uważa go za straszniejszego od Bellatrix(abstrahując od tego, że dla niego ona akurat nie jest zbyt straszna).
    Czyżby w tej fiolce Harry'ego było jakieś wspomnienie związane z rodziną Hermiony?
    Mam duże podejrzenia, że Henry to dziadek i że w drodze do przywrócenia chwale nazwisku trochę się pogubił...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się spodobał.
      Jane będzie miała jeszcze swoje pięć minut, więc będziesz mogła się przekonać ;)
      Nie sądziłam, że "moja" Ginny tak bardzo przypadnie Ci do gustu. To oznacza, że podjęłam dobrą decyzję, robiąc z niej bardziej istotną postać dla tego opowiadania.
      Nott... shippuj kogo tylko zechcesz. I tak musisz wiedzieć, że już dawno zadecydowałam, jak takie sprawy się potoczą :P
      Draco może nie bać się Bellatrix, co nie oznacza, że inni są tego samego zdania. Co do ojca Hermiony, to wszystko w swoim czasie. Mam nadzieję, że będziesz zaskoczona rozwiązaniem, które wymyśliłam.
      Jeśli tak, to Harry na pewno podzieli się tym ze swoją najlepszą przyjaciółką, więc będziesz mogła się przekonać.
      Henry i cała reszta będą mieli jeszcze coś do powiedzenia, więc możesz tego wyczekiwać... a nuż twoje podejrzenia okażą się prawdziwe ^^

      Pozdrawiam,
      ♥Lilith♥

      Usuń