sobota, 24 grudnia 2016

Rozdział XVI

Wesołych Wszystkim!
Taki mały prezencik, ode mnie dla czytających, na gwiazdkę.
Podoba się?
Podziękowania dla Batgirl i ona wie kogo :3
(Gdyby nie wy, ten rozdział jeszcze przez długi czas nie zawitałby na blogu)
Zapraszam do czytania i komentowania!
Pozdrawiam,
Lilith

Była zdesperowana. Tylko tak mogła usprawiedliwić swoje aktualne postępowanie. Właśnie szła przez las z "wodą" w ręce z zamiarem przekazania jej zaprzyjaźnionemu wampirowi. Czy tylko w jej głowie brzmiało to absurdalnie? Nie miała jednak innego wyjścia. Termin mijał jutro, a ona nie miała żadnego eliksiru. Wszystkie nadzieje pokładała w tym, co miało być jej największym osiągnięciem, a zakończyło się porażką. Z każdym krokiem coraz bardziej wątpiła w podjętą przez siebie decyzję, jednak nie mogła się teraz poddać. Mimo wszystko bała się zobaczyć rozczarowanie w oczach ojca. Nie była na nie przygotowana i nie sądziła, że kiedykolwiek będzie.

Dotarła w tak dobrze znane sobie miejsce. Była zaskoczona, że jeszcze się nie pojawił. Zazwyczaj czekał na nią i sprawiał wrażenie, jakby dobrze wiedział, co ją sprowadza. Nie zraziła się jednak brakiem jego obecności. Była wystarczająco zdeterminowana, a oczekiwanie nie zajęło jej dużo czasu. Już po chwili pojawił się przed nią.

- Esther, co cię do mnie sprowadza? - nie zawracał sobie głowy żadnym przywitaniem.

- Mam do ciebie nietypową prośbę...

To była ostatnia szansa, aby się wycofać. Nie zamierzała jednak tego robić. W końcu on nie musi się na nic zgadzać, nie będzie go zmuszać, a pytanie jej nie zabije.

- Zamieniam się w słuch - powiedział i usiadł obok niej, na konarze.

- Mam świadomość, że to, o co cię poproszę, może być niebezpieczne, i że sama odmówiłam, gdy ty potrzebowałeś pomocy, ale nie potrafiłam wpaść na nic innego - przerwała na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza - Zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz. Byłoby to bardzo naturalną reakcją na taką prośbę...

- Esther, do rzeczy - przerwał jej.

- Widzisz tę butelkę? - pokiwał głową, gdy wskazała na swoją rękę, w której znajdował się "eliksir". - To taka jakby praca, do szkoły. Problem polega na tym, że nie mam pojęcia, jak to działa. Próbowałam to odkryć na różne sposoby, jednak nic nie poskutkowało. Jesteś moją ostatnią nadzieją, jeśli na tobie też to nie wywoła żadnych efektów, to będzie oznaczało moją całkowitą i niezaprzeczalną porażkę.

- Dlaczego aż tak bardzo ci na tym zależy? Nigdy wcześniej nie przejmowałaś się takimi rzeczami. W każdym razie nie w mojej obecności.

- Ponieważ nauczycielem eliksirów w Hogwarcie jest mój ojciec... Nigdy wcześniej nie nadążyła się okazja, abym go zawiodła. Obawiam się jednak, że tym razem może się to zmienić...

Dopiero teraz odczuła, jak bardzo zależy jej na opinii ojca. Była przerażona myślą, że mogłaby go zawieść. Co, jeśli doprowadzi to do czegoś poważniejszego? Jeśli dojdzie on do wniosku, że nie może sama o sobie decydować i nawet matka nie odwiedzie go od znalezienia jej męża? Wpadała w co raz większą panikę. Nie potrafiła wyrzucić z głowy czarnych myśli. Nie pomagał również fakt, iż Eugene milczał. Ślizgonka potraktowała to jako jednoznaczną odmowę. Wstała z zamiarem odejścia, jednak w tym momencie wampir się odezwał:

- Zgadzam się - popatrzyła na niego z niezrozumieniem. - Wypiję ten eliksir. W końcu jestem nieśmiertelny, niewiele rzeczy jest w stanie mnie zabić.

Dziewczyna, zanim zdążyła przemyśleć swoje zachowanie, rzuciła mu się na szyję. On z kolei stał jak spetryfikowany. Zaskoczyła go jej reakcja, dlatego dopiero po chwili odwzajemnił uścisk.

- Naprawdę nie mam pojęcia, jak ja ci się odwdzięczę - powiedziała. Jej głos był niewyraźny, ponieważ wciąż twarz miała wtuloną w jego ramię.

- Nie musisz nic robić. Pomoc komuś takiemu jak ty, będzie dla mnie tylko przyjemnością. To gdzie masz ten eliksir?

Podała mu butelkę. Po chwili cała jej zawartość zginęła w jego organizmie. Czekali tak przez chwilę, jednak nic się nie wydarzyło. Esther nie potrafiła ukryć rozczarowania.

- Czujesz jakąkolwiek różnicę? - zapytała.

- Nie. Chociaż odnoszę wrażenie, jakbym teraz mógł powiedzieć dosłownie wszystko...

- W jakim sensie?

- Trudno to wyjaśnić. To nie jest zjawisko, które można przekazać słowami.

Chciała mu uwierzyć, ale odnosiła wrażenie, że mówi to wszystko tylko po to, aby dodać jej otuchy. Była mu za to wdzięczna, naprawdę. Jednak nie tego teraz potrzebowała, wolałaby zobaczyć jakiekolwiek efekty swojej kilkumiesięcznej pracy.

- Pewnie teraz uważasz, że jestem beznadziejna, co?

- Wręcz przeciwnie, moim zdaniem jesteś niesamowita.

Obojga zszokowało to wyznanie. Ślizgonka popatrzyła na wampira, szukając jakiejś odpowiedzi w jego twarzy, jednak jedyne co zobaczyła, to zdezorientowanie.

- Co masz przez to na myśli?

Eugene wyglądał, jakby nie potrafił się powstrzymać przed wypowiedzeniem słów. Walczył przez chwilę sam ze sobą, by w końcu odpowiedzieć.

- Zaintrygowałaś mnie już na samym początku, gdy po raz pierwszy zobaczyłem cię w lesie. Nigdy wcześniej nie widziałem, aby ktoś się kręcił chociażby w jego pobliżu, a ty weszłaś w głąb, tam, gdzie nikt się nie zapuszcza. To był jednak dopiero początek. Z każdym kolejnym spotkaniem fascynowałaś mnie co raz bardziej. Coś mnie do ciebie przyciąga i nie chodzi tylko o magię... nie potrafię tego wyjaśnić.

Esther nie miała pojęcia, co o tym wszystkim sądzić. Dlaczego zebrało mu się tak nagle na szczerość? I dlaczego wygląda tak, jakby nigdy nie miał zamiaru tego powiedzieć? Dopiero po chwili zrozumiała, co mogło to spowodować,  a on niejako potwierdził jej podejrzenia.

- Coś mi się wydaje, że już wiem, jak działa ten eliksir...

***

Nie mogła się doczekać ich kolejnego spotkania. Była tak podekscytowana, że dużo wcześniej ruszyła w kierunku umówionego miejsca. Obiecała sobie, że nikt nie zepsuje jej dzisiaj samopoczucia. Nawet, przewrażliwiony na punkcie Michaela, Nathaniel. Wreszcie spotkała na swojej drodze kogoś, kto naprawdę ją zainteresował. I kto ją zauważył. Nigdy się nikomu nie skarżyła, ale często ubolewała nad faktem, iż mimo swojego charakteru i łatwości, z jaką nawiązywała znajomości, wciąż ginęła w cieniu Esther. Po raz pierwszy to naprawdę ona znalazła się w centrum uwagi. Nawet jeśli w oczach tylko jednej osoby.

Docierała już na miejsce. Miała właśnie pokonać ostatni zakręt, gdy usłyszała znajomy głos. W pierwszej chwili chciała podejść, jednak wtedy inny głos. Z pewnością mógł należeć tylko do jednej
osoby. Tylko skąd oni się mogli znać?

- Dziewczyna jest jeszcze bardziej naiwna, niż sądziliśmy - powiedział Patrick Barnes. - Praktycznie je mi z ręki.

- Nie podoba mi się to wszystko. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę - odrzekł Michael.

- Nie dramatyzuj. Wszystko idzie zgodnie z planem. Nie musisz się zupełnie niczym przejmować. W końcu nawet nie bierzesz w tym czynnego udziału.

- Dla ciebie wszystko wydaje się takie proste...

- Pamiętaj, dlaczego to robię. Mam ważny powód i nie mogę postępować inaczej.

Nastała cisza, podczas której May próbowała sobie poukładać w głowie wszystko to, co usłyszała. Z jej rozmyślań wynikało, że Chavez wie coś o Barnesie. I to o wiele więcej niż ona sama, czy Nathaniel. Nie chciała w to wierzyć. Czyżby została oszukana? Chociaż z drugiej strony, wszystko wskazywało na to, że Barnes nie ma o niej pojęcia. W każdym razie to, co usłyszała. Nie mogła mieć pewności, że nie rozmawiali o tym przed jej przybyciem.

- Nienawidzę, gdy się tak zachowujesz - odezwał się w końcu Chavez.

- Sam nie jesteś lepszy, Michael.

- Skończmy już te bezsensowną rozmowę. Mam jeszcze coś do załatwieni...

- Niby co takiego?

- Nie twoja sprawa - odpowiedział z wrogością w głosie.

- Spokojnie, po co te nerwy? Nie chcesz mi powiedzieć, w porządku. Jakby coś się działo, to wiesz doskonale, gdzie mnie szukać.

Gdy usłyszała zmierzające w jej stronę kroki, zaczęła panikować. Nie mogła teraz dać się złapać. Postanowiła się wycofać, chociaż wiedziała, że ma na to marne szanse. Gdy tylko dostrzegła zielone szaty, zmieniła taktykę. Ruszyła powoli przed siebie, jakby dopiero docierała w tamte rejony zamku. Miała nadzieję, że Ślizgon nic sobie nie zrobi z jej obecności i pójdzie dalej, jednak on nie mógł się powstrzymać.

- Witaj May, gdzie masz Grangera? - zapytał z wyraźną kpiną w głosie.

- Nie mam pojęcia. Pewnie spędza czas z Esther, ostatnio często się to zdarza...

Trafiła w jego słaby punkt. Wiedziała to, gdy tylko zobaczyła znikający uśmiech na jego twarzy. Nie miała zamiaru dać mu wygrać tej słownej potyczki. I chyba jej się udało, bo Barnes odszedł od niej w gniewie. Blondynka zaczynała mieć wyrzuty sumienia. Co, jeśli to wszystko odbije się na jej przyjaciółce? Nie miała jednak czasu zbyt długo nad tym rozmyślać, ponieważ już chwilę później stanął przed nią Michael.

- Spóźniłaś się - powiedział żartobliwym tonem.

- A może po prostu to ty pojawiłeś się za wcześnie? - odpowiedziała mu Ślizgonka.

- Będziesz się tak ze mną teraz drażnić?

Gdy tylko posłał w jej stronę uroczy, zawadiacki uśmiech, straciła wszelkie podejrzenia. Była w końcu Ślizgonką i potrafiła wyczuć, gdy czyjeś emocje i zachowanie były nieszczere. To, że miał jakiś związek z Barnesem, nie musiało od razu oznaczać, że jest złym człowiekiem. Jednak mimo wszystko postanowiła porozmawiać z Nathanielem. Ze względu na Esther.

***

Gdy tylko pierwszy promień słońca padł na jego twarz, wiedział, że to będzie jeden z najgorszych dni w jego życiu. Był ostatnią osobą, którą można było poskarżyć o wierzenie w takie rzeczy jak przesądy, czy wróżby, jednak od czasu do czasu w jego życiu nadchodził taki dzień, gdy zupełnie nic nie szło po jego myśli. I to właśnie był jeden z owych dni...

Otworzył oczy, jednak od razu je zamknął pod wpływem oślepiającego go światła. Zrezygnowany, podniósł się z łóżka i dopiero gdy miał pewność, że natrętne słońce go nie dostanie, rozchylił powieki. Zaczynał żałować, że nie umieścił swojego pokoju gdzieś w lochach. Może i było tam zimno, ale przynajmniej nic by go tam nie atakowało.

Z tą myślą zaczął przemierzać komnatę w poszukiwaniu swoich szat. Gdy już wreszcie uporał się ze znikającą odzieżą, wybrał same czarne części swojej garderoby. Nie dokonał tego przypadkiem. Chciał zakomunikować światu, że nie jest dzisiaj w nastroju i wszyscy mają się trzymać od niego z daleka, jeśli nie chcą ryzykować swojego życia.

Jego starania nie niewiele się niestety zdały. Przekonał się o tym już podczas śniadania. Chciał w spokoju zjeść swój posiłek, jednak wtedy pojawiła się największa zmora jego życia - Helga. Do tej pory nie zrozumiał, dlaczego nie pozbył się jej, gdy tylko miał ku temu okazję. Co gorsza, uratował jej życie! A jak ona mu się odwdzięcza? Zatruwa mu życie, odkąd sięga pamięcią. Dokładnie tak, jak w tym momencie.

- Coś ty taki naburmuszony Sal? - rzuciła tym swoim przesłodzonym głosem.

- Ile razy mam ci powtarzać? Mam na imię Salazar i to jedyna forma mojego imienia, jaką jestem w stanie znieść - wypowiedział to tak złowrogim tonem, że każdy o zdrowych zmysłach już dawno by uciekł.

Helga Huffelpuff, na jego nieszczęście, była niespełna rozumu. Nic nie robiła sobie z jego wrogiego nastawienia, a nawet zdawało się ją ono bawić. Wybrała sobie niestety jeden z najgorszych momentów na takie zaczepki. Rzucał jej mordercze spojrzenie tak długo, że nawet ona się poddała. Niestety nie zmierzała dać mu ostatniego słowa.

- Mógłbyś czasami się uśmiechnąć, wiesz? Weź przykład z Esther. Ostatnimi czasy ciągle chodzi w skowronkach! - ostatnie zdanie niemalże wyśpiewała.

Salazar naprawdę podejrzewał, że coś jest nie tak z tą kobietą. Niestety nie wypadało zwracać na to uwagi wśród tylu uczniów... Jednak zwróciła jego uwagę na pewien istotny fakt, którym się wcześniej nie przejmował. Jego córka naprawdę ostatnio wydawała się być z czegoś bardzo zadowolona. Zaczynał nawet podejrzewać, że ma to coś wspólnego z jej coraz częstszym znikaniem. I obecnością Barnesa. Nie bez powodu stawiał te dwie sprawy obok siebie. Miał podejrzenia, aby sądzić, że są one ze sobą powiązane. A naprawdę rzadko się zdarzało, by mylił się w takich kwestiach.

- A ty mogłabyś pić ten eliksir na uspokojenie, jaki wręczam ci, co roku w twoje urodziny. Wierz mi, nie robię tego bez powodu.

Nim zdążyła mu cokolwiek odpowiedzieć, odszedł od stołu i ruszył w kierunku wyjścia. Już dawno nie była tak bardzo zadowolony z siebie. Może jednak ten dzień nie będzie taki zły? Jednak, gdy tylko ta myśl pojawiła się w jego głowie, potknął się o własną szatę. Na całe szczęście był już wtedy poza zasięgiem jakiegokolwiek wzroku.

Zaczynał powątpiewać w cel istnienia Hogwartu. Co z tego, że umożliwili młodym czarodziejom edukację, skoro ci nie chcą z tego korzystać? W końcu nie zlecił im, aż tak trudnego zadania. W ich wieku miał na koncie co najmniej pięć autorskich eliksirów. Naprawdę mógł wymagać od nich o wiele więcej. Dlaczego w takim razie nikt nie zmobilizował się na tyle, aby stworzyć cokolwiek? Wystarczyłaby mu nawet istniejąca mikstura, lekko zmieniona innymi składnikami. On jednak nie doczekał się żadnych efektów.

Była jeszcze jedna zła wiadomość. Esther nie raczyła się nawet pojawić. Czyżby i ona zawiodła? Może bała się przyznać do porażki? W końcu nigdy nie nauczył jej przegrywania. Zawsze mówił jej, aby dążyła na sam szczyt. Będzie musiał z nią o tym porozmawiać jeszcze dzisiaj... Rozmyślenia przerwało mu gwałtowne otworzenie drzwi. Za nimi znajdował się nikt inny, jak Esther Slytherin z kociołkiem w rękach.

- Przepraszam, że się spóźniłam. Ten kociołek jest naprawdę ciężki - tłumaczyła się, idąc w kierunku swojego miejsca.

Salazar był tak zaskoczony, że nawet jej nie odpowiedział. Odprowadzał tylko córkę wzrokiem. Dopiero gdy dotarło do niego, że wszyscy na niego patrzą z wyczekiwaniem, wstał, odchrząknął i podszedł do kociołka Esther. Zajrzał do środka i zamrugał kilka razy, aby mieć pewność, że nic mu się nie przywidziało. Całość była wypełniona wodą. Wpatrywał się w ciecz przez dłuższą chwilę, nim cokolwiek powiedział.

- Czy to ma być jakiś żart? - zapytał Salazar.

Dziewczyna przyglądała mu się z niezrozumieniem. Była śmiertelnie poważna. W najmniejszym stopniu nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak. W końcu sama skierowała wzrok na zawartość kociołka. Patrzyła tak przez chwilę, aż przeniosła spojrzenie na swojego ojca. Zrobiła tak jeszcze kilka razy, aż jej twarz zaczynała zmieniać wyraz. W końcu zdecydowała się coś powiedzieć:

- Już rozumiem, co masz na myśli. Nie, to nie jest żart. Eliksir, który stworzyłam, jest dość nietypowy, a jego wygląd i zapach tylko ułatwiają zastosowanie.

- A jakie ma zastosowanie? - zapytał, po raz kolejny, Salazar.

- Z tego, co udało mi się zaobserwować, to zmusza do odpowiadania na pytania, zgodnie z prawdą.

***

Stało się coś ważnego. Tyle przynajmniej zrozumiał po rozmowie z przyjaciółką. Nalegała na jak najszybsze spotkanie. Miał tylko nadzieję, że z Esther wszystko w porządku. Nie chciał nawet myśleć o tym, co by zrobił, gdyby coś jej się stało. Starał się nie dopuszczać takich myśli do głowy, niestety z marnym skutkiem. W jego przypadku wszystko mogło się zdarzyć...

- Dzięki, że się pojawiłeś - powiedziała May, przerywając jego mroczne rozmyślania.

- Powiedziałaś, że to nagląca sprawa, więc jestem.

- Chodzi o Michaela - zaczęła niepewnie.

- Zrobił coś? - zapytał Nathaniel.

- Nie... Po prostu słyszałam taką jedną rozmowę.

- Z kim rozmawiał?

- Możesz mi nie przerywać!? -  uniosła się May. - Właśnie próbuję ci to wszystko wyjaśnić.

- Już dobrze, zamieniam się w słuch.

- Michael rozmawiał z Barnesem. Z tego, co udało mi się usłyszeć, wynika, że zna prawdę. Jednak nie sprawiał wrażenia, jakoby był zadowolony z działań Barnesa. A nawet był im przeciwny...

- Może udawał? - wtrącił się Granger.

- Niby w jakim celu? Przecież nie wiedział, że ich słyszę.

- Byłaś z nim umówiona, tak? - zapytał. May potwierdziła skinieniem głowy. - W takim razie musiał się ciebie spodziewać.

- Wcale nie musiał. Pojawiłam się tam o wiele wcześniej.

Skończyły mu się wszystkie argumenty. Nie miał pojęcia, jak przekonać przyjaciółkę do tego, aby zakończyła to wszystko. Naprawdę się o nią martwił. Może Chavez nie sprawiał takiego wrażenia, ale był naprawdę niebezpieczną osobą. I nie bał się kroczyć po trupach do celu.

- Dlaczego tak bardzo usiłujesz postawić go w złym świetle? - zapytała blondynka.

- On sam się tam stawia. Nie wystarcza ci świadomość, że utrzymuje kontakty z Barnesem?

- Esther tak samo, ale jakoś przed nią mnie nie ostrzegasz.

- Ona nie ma pojęcia, jaką osobą jest Patrick Barnes, w przeciwieństwie do Chaveza. Sama mi to powiedziałaś. On zna prawdę. Gdyby był taki, za jakiego go uważasz, już dawno by ci to powiedział.
W końcu musi sobie zdawać sprawę z tego, że przyjaźnisz się z Esther.

- Nie chce mi się już z tobą rozmawiać - powiedziała zirytowana.

- To ty chciałaś się spotkać. Wiedziałaś, jaka będzie moja reakcja. I musisz mieć wątpliwości, inaczej nie powiedziałabyś mi tego wszystkiego.

Nathaniel trafił w sedno. May od razu straciła całą pewność siebie. Widział to po jej zachowaniu. Teraz wystarczyło tylko poczekać, aż sama przyzna się do błędu. A raczej do swoich podejrzeń względem Chaveza. Nie mylił się. Już po chwili panna Malfoy zaczęła mówić:

- To nie tak, że mu nie ufam, naprawdę. Ja po prostu... Martwię się o Esther. Jeśli to wszystko jest prawdą, a ty nie mylisz się co do Michaela, to może być w niebezpieczeństwie. Nie mogłabym do tego dopuścić. Nawet jeśli jestem przekonana, że to wszystko można jakoś racjonalnie wyjaśnić.

W tym momencie May Malfoy wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka.  Nathaniel odnosił wrażenie, że zaraz się ona rozpłacze. Jednak do niczego takiego nie doszło. Z każdą kolejną minutą wracała do swojej zwyczajnej postawy. Mimo wszystko był z tego powodu zadowolony. Nie miał pojęcia, jak by sobie poradził, gdyby zareagowała inaczej.

- Być może będę tego żałować, ale uważam, że przyjaźń jest ważniejsza. Spróbuję cokolwiek od niego wyciągnąć. Nic jednak nie obiecuję - powiedziała i po chwili już jej nie było.

Patrzył na jej oddalającą się sylwetkę. Jego twarz zdobił uśmiech. Był zadowolony, że w końcu udało mu się jakoś wpłynąć na May. Gdyby wynik dzisiejszej rozmowy był inny, mógłby stracić ostatniego sojusznika w Hogwarcie.

***

Była roztrzęsiona po rozmowie z Nathanielem. Wiedziała, że ma on racje, ale nie chciała się do tego przyznać. Naprawdę zależało jej na Michaelu. Z każdym dniem coraz bardziej zdawała sobie z tego sprawę. I zaczynało ją to martwić. Jeśli wszystko, co powiedział Granger, okaże się prawdą, będzie musiała zdecydować. A nie była już taka pewna, którą stronę obierze.

Szła zamyślona, nie do końca wiedząc, w którą stronę zmierza. Nie przeszkadzało jej to jednak. Potrzebowała chwili dla siebie. Zaczęła rozumieć, dlaczego Esther tak często znikała. Obiecała sobie, że już nigdy jej o to nie będzie wypytywać.

Musiała być już w lochach, ponieważ powietrze zrobiło się chłodne. Miała nadzieję, że po wejściu do Pokoju Wspólnego nikogo nie zastanie. Jakież było jej rozczarowanie, gdy stanął przed nią Patrick.

- Już drugi raz na siebie dzisiaj wpadamy - odezwał się pierwszy. - To musi być jakieś przeznaczenie, nie sądzisz?

- Raczej przykry zbieg okoliczności - odpowiedziała mu May.

- Dlaczego przykry? - sprawiał wrażenie naprawdę zawiedzionego, jednak blondynka nie zamierzała się na to nabrać.

- Gdybyś jeszcze nie zdążył zauważyć, to jesteś ostatnią osobą, z jaką mam ochotę spędzać czas. Nawet jeśli są to bardzo krótkie spotkania...

Nie odpowiedział. Była naprawdę zaskoczona. Patrick Barnes wykorzystywał każdą okazję, aby coś powiedzieć. Zaczęła się poważnie zastanawiać, czy wszystko z nim w porządku. Nie, żeby się o niego martwiła, po prostu nie chciała być osobą, która przekazuje "przykrą" nowinę Esther. Już zamierzała odejść, gdy jej współrozmówca postanowił się odezwać:

- Wiem, że masz powody, aby za mną nie przepadać, ale mnie naprawdę zależy na Esther - zabrzmiało to tak szczerze, że niemalże mu uwierzyła.

- Może i bym ci uwierzyła, gdybym nie była naocznym świadkiem tego, jak bardzo ci "zależy" - powiedział to najbardziej jadowitym tonem, na jaki było ja stać.

- Skąd możesz mieć pewność, że Esther mnie nie zmieniła? Takie rzeczy się zdarzają, doskonale o tym wiesz - zabrzmiało to, jak aluzja, jednak blondynka nie miała się czasu zastanawiać, do czego w ten sposób zmierzał.

- Sądzisz, że tamten raz był jedynym, kiedy cię widziałam? - nie do końca blefowała. W końcu słyszała jego dzisiejszą rozmowę z Patrickiem. - Możesz mieszać w głowie Esther, ale mnie nie uda ci się oszukać.

Barnes zbladł widocznie. Nie dziwiła mu się, nie dość, że jego taktyka nie podziałała, to jeszcze został niemalże, przez nią, zaszantażowany. Taki stan nie trwał jednak długo. Ślizgon musiał być przygotowany również na taką ewentualność. Zbliżył się do niej powoli. Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Ani odrobinę się jej to nie podobało.

- To tylko puste słowa. Nie masz żadnych dowodów. Na twoim miejscu bym uważał. Mieszanie się w cudze sprawy może być niebezpieczne. Nie tylko twojej przyjaciółce może stać się krzywda. - ostatnie zdanie prawie wyszeptał.

May była przerażona. Patrzyła, jak Barnes powoli się odwraca i wychodzi. W głowie wciąż szumiało jej jego ostatnie zdanie. Co miał przez to na myśli? Przecież nie miała z nim niemalże żadnego kontaktu. Nie mógłby jej nic zrobić. Chyba że...

***

Zaczynała podejrzewać, że jej mąż ma coś nie tak z głową. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, a podczas chodzenia niemalże podskakiwał. Było to naprawdę dziwne, zwłaszcza że ostatnio ciągle był niezadowolony. Także Claudine miała naprawdę dobre powody, aby się niepokoić. Udało jej się jednak opanować.

- Sal, czy coś się stało? - zapytała.

Wbrew jej oczekiwaniom, zamiast odpowiedzi, usłyszała prychnięcie, i coś, co brzmiało jak: "Przeklęte kobiety, kolejna się na mnie uwzięła, a ten dzień stawał się taki piękny...". Pomyślała sobie, że Salazar naprawdę oszalał. Zaczął nawet mówić do siebie.

- Kochanie, zachowujesz się jakoś dziwnie - odważyła się powiedzieć, po chwili milczenia.

- Od razu dziwnie! To już nie można się cieszyć z sukcesu córki?

- Mógłbyś... Jakiego sukcesu? - zapytała wyraźnie zainteresowana.

Miała zamiar wyrzucić mu, że podniósł głos, ale gdy dotarła do niej dalsza część jego wypowiedzi, zrezygnowała. Co takiego zrobiła Esther, że Salazar był pół metra nad ziemią? Musiało to być coś naprawdę niezwykłego.

- Wyobraź sobie, że moja córka, jak jedyna, wywarzyła własny eliksir! I to nie byle jaki, ale taki, który zmusza do mówienia prawdy. Wiedziałem, że krew zrobi swoje! - powiedział rozentuzjazmowany.

- Powinieneś zacząć od tego, że nie TWOJA, a NASZA córka - rzuciła twardo Claudine.

- Ach tak, tak! NASZA córeczka to zrobiła! - poprawił się Salazar.

Nim jego żona zdążyła jakkolwiek zareagować, znalazła się w jego ramionach. Na początku próbowała się wyrwać, ale po chwili zaśmiewała się razem z nim. Była naprawdę szczęśliwa. Może nie miała względem Esther takich ambitnych planów jak Sal, ale była z niej dumna.

- Miałaś rację - usłyszała, gdy już trochę ochłonęli - Jej spotkania z Barnesem w niczym nie przeszkadzają, a być może nawet pomagają. Odpuszczę jej trochę.

O ile to możliwe, po usłyszeniu słów męża, uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Wiedziała, że nadejdzie dzień, w którym Salazar Slytherin pójdzie po rozum do głowy. Nie sądziła jednak, że nadejdzie to tak szybko.

Nagle zabrakło jej powietrza w płucach. Próbowała złapać oddech, niestety bezskutecznie. Obraz przed jej oczami zaczął tracić ostrość, aż zapadła całkowita ciemność. Jedyne, co zapamiętała, to upadek na ziemię i krzyk Salazara, z bardzo, bardzo daleka...

***

Była już blisko. Potrafił to wyczuć, z każdym spotkaniem coraz bardziej. Zaczął nawet wyczekiwać tych wspólnych chwil. Nie wiedział, co go tak do niej przyciągało. To nie było niczym naturalnym. Żył naprawdę długo i nigdy nie odczuwał czegoś takiego. Nie potrafił nawet nazwać swoich uczuć. Przerażało go to i fascynowało zarazem. Podejrzewał, że to właśnie było powodem nie zakończenia, przez niego, tego wszystkiego. Jedno natomiast wiedział z pewnością, nie żałował żadnej swojej decyzji związanej z jej osobą.

Słyszał już doskonale jej kroki, bicie serca, płytki oddech spowodowany długą wędrówką. Taki już był urok Dziecka Nocy. Nie był nawet w stanie przypomnieć sobie, jak wyglądało jego życie bez wyostrzonych zmysłów. Jednak ilekroć się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że musiało być beznadziejne. Uśmiechnął się do siebie, gdy zrozumiał, gdzie odpłynęły jego myśli. Od lat nie wracał pamięcią do czasów ludzkiego życia, a tu wystarczyła jedna, na pozór zwyczajna, dziewczyna, by wywrócić jego świat do góry nogami.

Dostrzegł ją między drzewami. Wyglądała uroczo w lekko rozwianych włosach, z zaróżowionymi policzkami od wysiłku i wyjątkowo chłodnego, jak na maj, wiatru. Posłała w jego stronę lekki, szczery uśmiech. Odwzajemnił się tym samym. Uwielbiał ją widzieć w takim stanie. Pogodną, zadowoloną z życia... Zawsze była piękna. Musiał jednak wyrzucić te myśli ze swojej głowy. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się ostatnio.

- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - zapytała.

- Zaskakuje mnie, jak to się dzieje, że wpadasz zawsze, gdy jestem głodny... Przeznaczenie?

Próbował rozluźnić atmosferę. Chyba mu się udało, bo po chwili zaczęła się śmiać. Poszedł w jej ślady, chociaż nie do końca miał na to ochotę. Cóż jednak mógł poradzić? Jej śmiech był bardzo zaraźliwy.

- Nie moja wina, że myślisz tylko o tym i że wyglądam tak apetycznie - zażartowała.

Była taka naturalna. Zupełnie inna, niż jakakolwiek kobieta, którą miał okazję poznać. A można się było domyślić, że poznał ich naprawdę dużo. Przerażał go tor, na jaki zbiegały jego myśli, za każdym razem, gdy była blisko. Nie miał prawa tak o niej myśleć. Zwłaszcza że tylko cudem przeżyła ich pierwsze spotkanie. Sam do końca nie wiedział, dlaczego pozwolił jej wtedy odejść. I dlaczego złożył jej tamtą propozycję. Próbował to zrozumieć, jednak nie udało mu się to.

- Ty sobie tak nie żartuj, bo jeszcze trochę i naprawdę się do ciebie dobiorę.

Znów jej śmiech rozbrzmiał w lesie. Dziwił się, że jeszcze nikt i nic nie przyszło sprawdzić, co takiego dzieje się w tym miejscu. Zwłaszcza że ta część lasu miała wabić ofiary. A raczej do tego służyła, aż pewnego, wiosennego dnia pojawiła się tu dziewczyna o ciemnych włosach i zmanipulowała ostatnią, podatną na to istotę - wampira.

- Przyszłaś w jakimś konkretnym celu? - zapytał po dłuższej chwili.

- Chciałam podziękować.

- Za co?

- Za to, co zrobiłeś dla mnie wczoraj. Wiem, że musiało to być dla ciebie bardzo trudne, zwłaszcza po tym, gdy odkryliśmy. jak działa eliksir...

Była wyraźnie zmieszana i męczyły ją wyrzuty sumienia. Niepotrzebnie. Nie czuł do niej żalu. Chciał pomóc i gdyby miał to zrobić ponownie, nie zawahałby się. Nawet znając konsekwencje jego decyzji. Bardziej martwił się o to, co mogła sobie o nim pomyśleć, słysząc to wszystko...

- Nic się nie stało. Przecież już o tym rozmawialiśmy.

- Tak, wiem, ale...

- Daj już z tym spokój i nie niszcz nastroju - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Posłuchała go. Na całe szczęście. Nie miał ochoty na kłótnie z nią. Ani teraz, ani nigdy później. Za bardzo uwielbiał jej uśmiech.

***

Zaczynały napadać go wątpliwości. Co, jeśli tak naprawdę nie udało mu się przekonać May? Jeśli powiedziała to wszystko, bo chciała mieć go już z głowy? A to mogło oznaczać, że Esther grozi niebezpieczeństwo. Nie mógł dopuścić do tego, aby stała jej się krzywda. Nie wybaczyłby sobie. Nigdy.

Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i jak najszybciej znaleźć obiekt swoich uczuć. Zapomniał jednak o jednej, małej przeszkodzie. Tylko May wiedziałaby na pewno, gdzie jej szukać. Jednak on nie mógł zwrócić się o pomoc do swojej przyjaciółki. Jeśli jego przypuszczenia były trafne, dziewczyna została omotana przez Chaveza i nie chciałaby mu pomóc.

To był kolejny argument, opowiadający się za tym, aby znaleźć Esther. Musiał ją przekonać, aby zniechęciła May do Michaela. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, w co się wmieszała. Może i wyglądał on na miłego i szarmanckiego, ale w rzeczywistości był najgorszą zmorą, jaka kiedykolwiek pojawiła się w murach Hogwartu.

Przemierzał zamek od godziny, jednak po Ślizgonce nie było widać śladu. Zaczynał tracić nadzieję, na znalezienie jej przed zachodem słońca. Postanowił zatrzymać się na chwilę i pomyśleć, gdzie jeszcze nie był. Wyliczał w głowie wszystkie zakątki, w których mógłby znaleźć córkę Salazara. W tym momencie spojrzał na las za oknem. Olśniło go. Przecież istniało jeszcze jedno miejsce, w którym mógłby ją znaleźć! Wyrzucał sobie, że nie wpadł na to o wiele wcześniej. Zwłaszcza że ostatnio właśnie tam ją znaleźli.

Wybiegł z zamku. Zmierzał w jednym kierunku, nie zatrzymując się nawet na chwilę, aby złapać oddech. Później się będzie martwił zmęczeniem. Teraz musiał z nią porozmawiać. Przystanął dopiero przed samym lasem. Zebrał w sobie całą odwagę i ruszył między drzewa.

8 komentarzy:

  1. Nareszcie!! <3 Rozdział bardzo mi się podobał, wyważenie eliksiru przez Esther pierwsza klasa no i mówienie tylko i wyłącznie prawdy.. O zgrozo! Miło, że Salazar jest tak dumny z córki, która mimo wszystko żyje pod pewną presją, musi dawać z siebie wszystko i bardzo się przez to starać. Cóż, mam nadzieję, że rozdział tym razem pojawi się duuużo wcześniej!
    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby nie złośliwość rzeczy martwych i ten pojawiły się o wiele wcześniej.
      Cieszy mnie, że Ci się spodobał. Prawda jest, że akcja dopiero teraz zaczyna nabierać tempa, ale kiedy osiągnie zawrotną prędkość? To wiem tylko ja ;)
      Esther jeszcze nie wie, co to znaczy naprawdę żyć pod presją.
      Zrobiłam takie małe pranie mózgu, więc mogę kończyć :D
      Wesołych!
      Lilith 💜

      Usuń
  2. Świetny rozdział. Już sama nie wiem, czy wolę Nathaniela czy Eugene'a, oboje są fantastyczni. Bardzo podoba mi się postać May i jej ,,śledztwo" w sprawie Patricka. Może to dziwne, ale uważam, że ta dwójka pasuje do siebie. I rozśmieszyła mnie konfrontacja Salazara z Helgą. Mam nadzieję, że będzie jeszcze dużo wstawek z fundatorami Hogwartu.
    Jeszcze raz Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałabym problem z wyborem pomiędzy nimi, a wyobraź sobie, że Esther ma jeszcze Patrick.
      May i Patrick? Ciekawe połączenie. Zwłaszcza z mojej perspektywy (ci źli autorzy i ich sekrety 😎)
      Cała sytuacja między Salazarem i Helgą była inspirowana innym fanfikiem. Oczywiście, że się jeszcze pojawią. Nie wyobrażam sobie bez nich tego opowiadania :)
      Wesołych!
      Lilith 💜

      Usuń
    2. Przestraszyłaś mnie tą swoją perspektywą, przed oczami stanęła mi May zabijająca Patricka ;)

      Usuń
    3. Nie jestem aż tak okrutna... Chyba.

      Usuń
  3. O matko! Ty potrafisz przyprawić mnie o zawały, emocje oraz inne sytuacje. Szalona Ty!
    Mrrr... wampir. Lubisz wampiry (a ja wiem kogo lubisz bardziej). Esther to fajna laska. Trochę ma za bardzo ambitnego tatusia, ale ten robi to wszystko z miłości :). Co się stało jej mamie? I to wyznanie naszego wampirka :).
    Nathaniel jest zakochany w May! I żyję we friendzone. Biedna May. Musieli jej grozić?
    Pozdrawiam i Wesołych Kochana
    Jak zawsze genialne opisy i dialogi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty mi tu nie umrzyj tylko, bo kto będzie czytał i komentował?
      Wamipry są tak cudowne, że nie sposób ich nie kochać.
      Wszystko się komplikuje, ale nie na długo.
      Wesołych!
      Lilith 💜

      Usuń