niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział XIV

Na wstępie chciałam jedynie uświadomić wszystkich, że w historii Esther i Nathaniela mogą być duże przeskoki w czasie. Wszystko jest jednak zamierzone i potrzebne.
Dziękuję tym wszystkim, którzy byli cierpliwi i zdecydowali się poznać kolejny fragment tej historii.
Zapraszam do czytania i komentowania.
♥ Lilith ♥

Znów spędzała czas z "tym" Krukonem. Zaczęła się już przyzwyczajać do ich spotkań. Potrafili rozmawiać na każdy temat, a to rzadko zdarzało się w towarzystwie innych mężczyzn. Nie sądziła jednak, aby ich relacja miała się rozwinąć.

- Właśnie coś sobie uświadomiłem - powiedział nagle.

- Co takiego?

- Jest maj, wiesz? - przez moment zastanawiała się nad sensem jego słów. Dopiero po chwili połączyła ze sobą fakty i wybuchnęła śmiechem.

- Naprawdę? Nie stać cię na nic lepszego? Nawet sobie nie wyobrażasz, ile razy ktoś zwracał na to uwagę.

- Domyślam się. To pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi do głowy, gdy ktoś słyszy twoje imię.

- Dlaczego więc i ty postanowiłeś zostać jednym z wielu?

- Wydajesz się jakaś nieobecna dzisiaj. Chciałem ci poprawić humor i chyba mi się udało - posłał jej delikatny uśmiech.

Nie wiedziała, co powinna o tym sądzić. Czyżby martwił się o nią? Jeśli tak, to dlaczego? W jej głowie pojawiało się co raz więcej pytań i żadnej odpowiedzi. Mimo iż poznała go już w jakimś stopniu, wciąż nie potrafiła mu zaufać. Nie, gdy w głowie miała te wszystkie ostrzeżenia związane z jego osobą. Za każdym razem, gdy próbowała, o tym zapomnieć w jej głowie pojawiały się dziwne myśli i wzbudzały czujność. Tak samo było w tym momencie. Z całego serca wierzyła w dobre intencje Krukona, jednak jej podświadomość kazała uważać. Po raz pierwszy postanowiła się tym nie przejmować wyciszyć głos w swoim umyśle.

- Nie udawaj, że się tym przejąłeś - zażartował.

- Nigdy w życiu! Po prostu muszę stwarzać pozory, usypiać twoją czujność. Wiesz, o co chodzi, w końcu jesteś Ślizgonką - oboje wybuchnęli śmiechem.

Trwali w tak dobrym nastroju jeszcze przez długi czas. Żartowali, rozmawiali o błahostkach, najzwyczajniej cieszyli się chwilą i swoim towarzystwem. Gdy zmęczyły ich rozmowy, zadecydowali posiedzieć w ciszy. Na początku było wszystko było w porzadku, jednak May szybko odczuła, jak złym było to pomysłem. Miała zbyt wiele czasu do przemyśleń i od razu przypomniała sobie dziwne zachowanie Esther w ostatnim czasie. Jej wyraz twarzy musiał się zmienić, ponieważ Michael spojrzał na nią z troską i zapytał:

- Coś cię trapi. Nie udawaj, że jest inaczej, widać to po tobie. Stało się coś?

- Nic, z czym bym sobie nie poradziła. Nie musisz się martwić.

- Powiedzmy, że ci wierzę. Po prostu pamiętaj, że możesz mi zaufać. Jest szansa, że znajdę rozwiązanie twoich problemów.

Przez jakiś czas rozważała wszystkie za i przeciw. Z jednej strony bardzo chciałaby mu zaufać i opowiedzieć, co się dzieje, z drugiej miała sekrety, które nigdy nie powinny wyjść poza nią i Nathaniela. Nienawidziła takich dylematów. W końcu, po dłuższym chwili, zdecydowała się na bezpieczną i pokrojoną wersję wydarzeń. Bardzo okrojoną.

- Ostatnio mam problemy z Esther.

- Mógłbym wiedzieć jakie? Jeśli to nie problem, oczywiście...

- Zaczęło się, gdy zniknęła na cały dzień i nie mogłam jej znaleźć. Potem mnie okłamała, pierwszy raz odkąd ją znam. Była jakaś przybita, mało się odzywała. Jednak ostatnio ciągle jest przepełniona euforią, już sama nie wiem, co powinnam o tym myśleć.

- A znika jeszcze czasami?

- Nie wydaje mi się, w każdym razie nie na tak długo, abym mogła to zauważyć.

- Wiesz, może pokłóciła się z tym Ślizgonem, ale znów się pogodzili i dlatego tak się zachowywała?

Nie patrzyła na to w ten sposób. Taka wersja zdarzeń była prawdopodobna. Jednak nie zauważyła ostatnio między nimi nic niepokojącego. Z wyjątkiem samej ich relacji, która ją przerażała, jednak to było oczywiste, w końcu znała prawdę na temat Barnesa. Nic się jednie nie działo. W Wielkiej Sali siedzieli obok siebie i nic nie wskazywało na to, aby byli w konflikcie.

Miała już dosyć tej całej sytuacji. Ostatnio cały czas pogrążyła się w ponurych myślach i zaczynało ją to męczyć. Chciała zapomnieć o tym wszystkim, choć na jeden dzień. Michael chyba to dostrzegł.

- Przepraszam, nie powinienem w ogóle zaczynać tego tematu. Mieliśmy spędzić miło czas, a teraz jest smutno... Zapomnijmy o tej rozmowie, co ty na to?

Była mu wdzięczna za tę propozycję. Czasami naprawdę potrafił ją zaskoczyć. Kilka razy zdarzyło się, że wiedział czego ona potrzbuje, nim sama do tego doszła. Było to niezwykłe, zwłaszcz, że nie znali się zbyt długo. Nawet Esther się to nie zdarzało. Zaczynała dostrzegać w Krukonów to, czego nie widziała wcześniej. Nie był tak zły, za jakiego go miała. Zaskoczył ją. Miło zaskoczył.

***

Nie potrafił uwierzyć w swoje szczęście. Od kilku godzin siedział w bibliotece z obiektem swoich uczuć. Po prawdzie tylko się uczyli, ale sama jej obecność była dla niego czymś niesamowitym. Zastanawiała go tylko jedna sprawa. Gdy ją spotkał, była z czegoś wyjątkowo zadowolona. Cały czas się uśmiechała, wszystko robiła z nienaturalnym entuzjazmem. Nawet teraz jej samopoczucie nie uległo zmianie. Jednak nie zamierzał narzekać, rzadko dostawał taki dar od losu i nie zamierzał go zmarnować.

- Udało ci się już stworzyć eliksir? - zapytała nagle.

- Jeszcze nie - odpowiedział. - To bardzo trudne zadanie, wątpię, że uda się komukolwiek.

- Naprawdę tak sądzisz? - pokiwał głową na znak potwierdzenia. - Dlaczego? Jesteś Krukonem, nie powinieneś przypadkiem robić wszystkiego, aby go wykonać?

- Nie jestem taki jak reszta Ravenclawu.

- To już zdążyłam zauważyć. Jednak nie znalazłeś się tam bez powodu. Sądziłam, że mimo wszystko zależy ci na dobrych wynikach.

- Zależy, ale do niektórych zadań należy podejść z dystansem. Jak uważasz?

- Sama już nie wiem... - pierwszy raz, podczas ich dzisiejszego spotkania, posmutniała. - Mam wrażenie, iż wszyscy oczekują ode mnie czegoś więcej. Łącznie z ojcem, w końcu nazwisko do czegoś zobowiązuje. Boję się, że nie podołam i zawiodę wszystkich.

Chyba nigdy nie była tak szczera w jego towarzystwie. Nie wiedział, co powinien o tym sądzić. Współczuł jej, zwłaszcza, że wiedział, co to znaczy mieć wymagających rodziców. Aż za dobrze to wiedział, nigdy nie pozwolili mu o tym zapomnieć. Nie potrafił uczyć się na własnych błędach. A raczej potrafił, tylko był zbyt wielkim tchórzem, by to robić. Postanowił jednak, że nie pozwoli Esther na popełnienie tych samych błędów.

- Za bardzo się tym wszystkim przejmujesz. Nie powinnaś poddawać się oczekiwaniom innych, obcych ludzi. Twój ojciec ma za sobą lata doświadczenia, na pewno zrozumie, jeśli coś ci się nie uda.

- Dziękuję za radę. Postaram się ją wykorzystać - uśmiechnęła się lekko.

Nastąpiła chwila ciszy. Oboje patrzyli na siebie, ale między nimi nie występowało żadne napięcie. Zupełnie, jakby byli przyjaciółmi całe życie i rozumieli się bez słów. Sytuacja nie była niezręczna dla żadnego z nich. W końcu Ślizgonka postanowiła się odezwać:

- A jakie ty masz zmartwienia?

Zaskoczyła go tym pytaniem. Nie miał pojęcia co odpowiedzieć. W końcu większość jego zmartwień dotyczyła jej osoby. Nie mógł jej tego powiedzieć. Przypomniał sobie jednak, że ma przecież jeszcze przyjaciółkę, która może mieć kłopoty w najbliższym czasie.

- Ostatnio najbardziej martwię się o May - zaskoczył ją odpowiedzią. Było to widać po wyrazie jej twarzy.

- Stało się coś?

- Za dużo czasu spędza z Chavezem.

- A to stanowi problem, ponieważ...?

- Znam go, aż za długo. Jemu nie można ufać. Jest najlepszym kłamcą w tym budynku. Potrafi najbardziej niewinną rzecz obrócić na twoją niekorzyść, a co dopiero czyjąś pomyłkę.

- Nie sądzę, aby było aż tak źle. May zna się na ludziach, nie zbliżyłaby się do nikogo, kogo podejrzewałaby o nieczyste zagrywki. Możesz mi wierzyć.

- Nie byłbym tego taki pewien...

Przez krótką chwilę przyglądała się mu. Nie miał pojęcia, jak powinien interpretować jej zachowanie. Szczerze mówiąc, rzadko udawało mu się to osiągnąć. W pewnym momencie jej twarz przybrała dziwny wyraz, bo po chwili pojawiło się na niej zrozumienie.

- Ty jesteś zazdrosny! - powiedziała z satysfakcją.

- Ja?

- Tak, ty. Inaczej nie przejmowałbyś się tym tak bardzo.

- Możesz mi wierzyć, że nie ma powodu, abym był zazdrosny o May.

- Dlaczego odnoszę wrażenie, że nie mówisz mi całej prawdy?

- To mylne wrażenie. Zaufaj mi.

- Chciałabym, ale jest to trudne, zważając na fakt, iż spędzasz z moją przyjaciółką bardzo dużo czasu.

- May nie interesuje mnie w ten sposób...

- Niby dlaczego? Czyżby był ktoś inny?

- Nie można tego wykluczyć...

- Wiedziałam! Kto to? Znam ją?

- Nie widzę powodów, aby wyjawić tę informację akurat tobie - nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, gdy zobaczył irytację na jej twarzy. Była tak nieświadoma, gdyby tylko wiedziała...

***

Była na siebie wściekła! Miła tak świetną okazję do wyciągnięcia czegokolwiek od Nathaniela i poległa. Musiała się jednak uspokoić. Zaraz będzie się widzieć z Patrickiem i to teraz na nim powinna skupić całą swoją uwagę. Z każdym dniem dogadywali się coraz lepiej. Był naprawdę szczęśliwa.

Gdy dotarła na miejsce, Barnes już na nią czekał. Nie wyglądał jednak na zadowolonego. Już dawno się to nie zdarzyło. Musiało się stać coś naprawdę poważnego, skoro wyprowadziło go to z równowagi.

- Stało się coś? - zapytała ze szczerą troską w głosie.

- Ty mi powiedz - rzucił oskarżającym tonem w jej stronę. Esther się zmieszała. Nie wiedziała, co powinna sądzić o jego zachowaniu, a tym bardziej, w jaki sposób do niego doprowadziła.

- Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli. Zrobiłam coś nie tak?

- Nie chodzi o ciebie...

- O co w takim razie?

- O Grangera!

Zamurowało ją. Dopiero po chwili dotarło do niej sens jego słów. Po prostu nie mogła w to uwierzyć. Czyżby Patrick oskarżał ją o zdradę. Chociaż z jego wypowiedzi, a raczej zdawkowych zdań, wynikało, że po prostu jest zazdrosny. Tylko nie wiedziała dlaczego. Nie dała mu do tego żadnych powodów, prawda? Nie przychodziła jej do głowy żadna podejrzana sytuacja.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Widziałem was dzisiaj w bibliotece. Nie podoba mi się, że spędzasz z nim czas.

- Niby dlaczego? - zdenerwował ją. To od niej zależała decyzja, z kim będzie się widywać.

- Nie zrozum mnie źle. Ufam ci w pełni. Po prostu mam obiekcje, co do jego osoby. Było między nami kilka nieciekawych sytuacji.

- Nie masz się czym przejmować. To tylko przyjaciel, nikt więcej.

- Jesteś pewna?

- Jak niczego innego. Poza tym on ma kogoś innego - wiedziała, że nie powinna o tym mówić, ale nie lubiła ich kłótni. Chciała jak najszybciej załagodzić sytuację.

- Skoro tak mówisz, to nie ma sprawy. Jednak proszę cię, abyś choć odrobinę ograniczyła te spotkania. Zrobisz to dla mnie?

- Jeśli ma cię to uspokoić...

- Będę bardzo wdzięczny - powiedział z jednoznacznym uśmiechem.

- Jak bardzo?

Nie odpowiedział, tylko wziął ją w swoje objęcia. Przez chwilę patrzył jej w oczy. Oboje się uśmiechali. Ich usta się złączyły...

***

- Jak wspólna nauka? - z letargu wyrwał go głos pewnej blondynki.

- Świetnie. Miałaś rację, próbowała wyciągnąć ode mnie informacje na temat tej Tajemniczej Dziewczyny - odpowiedział.

- Ja zawsze mam rację - zaśmiała się.

- A co ty porabiałaś?

- Będziesz zły, jak ci powiem...

- Znowu byłaś z Chavezem, tak? - nie mógł uwierzyć, że po tylu wspólnych rozmowach, na temat jego osoby, ona wciąż nie zakończyła tej znajomości.

- Może ty masz z nim na pieńku, ale nie wszyscy muszą mieć - odpowiedziała. - Przy mnie jest naprawdę w porządku. Zaczynam mu ufać...

Nie wierzył w to, co słyszał. Jakim cudem ta inteligentna Ślizgonka dała się omotać komuś takiemu jak Chavez. Nie potrafił tego pojąć.

- May, słuchaj...

- Nie Nathaniel, to ty mnie wysłuchaj - powiedziała twardo. - To moja sprawa, co i z kim robię. Rozumiem, że się o mnie martwisz, ale to tylko i wyłącznie moja sprawa. Uszanuj to, proszę i nie wracajmy więcej do tego tematu.

- Już dobrze. Tylko uważaj na niego, nic więcej - przewróciła oczami na te słowa. - W porządku, nic więcej na jego temat.

- Świetnie. A jak nasza sprawa? - zmieniła temat.

- Esther była dzisiaj wyjątkowo zadowolona...

- Nie tylko dzisiaj. Ostatnio ciągle taka jest.

- Z każdym dniem zaczynam się o nią coraz bardziej martwić - powiedział szczerze.

- Masz coś nowego na Barnesa? - zapytała Ślizgonka.

- Nic... Jednak cały czas szukam. W każdej wolnej chwili.

- To tak, jak ja.

- Sądzę, że powinniśmy sobie na kilka dni odpuścić Barnesa i zająć się czymś innym - powiedział niespodziewanie.

- Niby czym? - nie ukrywała swojego sceptyzmu w tym pytaniu.

- Powinniśmy sprawdzić, co takiego dzieje się ostatnio z Esther. Odnoszę wrażenie, że za tym stoi coś więcej...

- Ja też, tylko jeszcze nie odkryłam, co to takiego.

Przez resztę spotkania omawiali różne, dziwne ich zdaniem, sytuacje, jakie miały ostatnio miejsce. Nie chcieli pominąć nawet najmniejszego szczegółu. Chodziło o osobę, na której obojgu im zależało.

Nathaniel wiedział przy stole w Wielkiej Sali. Wszystko wydawało się takie jak wcześniej, jednak miał dziwne przeczucie, że wkrótce może to ulec zmianie.

***

- Wiesz, nie mówiłem tego wcześniej, ale zaskoczyłaś mnie - usłyszała już dobrze jej znany głos. Uśmiechnęła się delikatnie.

- Naprawdę? - zapytała - W jaki sposób?

- Sądziłem, że tamto spotkanie będzie naszym ostatnim, jednak ty wciąż się pojawiasz...

Spojrzała w jego stronę. Zazwyczaj trudno było odczytać z jego twarzy jakiekolwiek emocje, jednak tym razem dostrzegła wyraźny podziw i coś na kształt... fascynacji? Nie potrafiła tego określić.

- Dlaczego uznałeś, że już się nie spotkamy?

- A dlaczego ty podjęłaś taką, a nie inną decyzję?

- To dwie zupełnie inne sprawy - powiedziała zdecydowanym głosem.

- Z mojego punktu widzenia, są ze sobą mocno powiązane.

Próbowała znaleźć wspólny podmiot między tymi dwoma, zupełnie różnymi, jej zdaniem, sytuacjami. Ostatecznie pozostała przy swoim zdaniu. Wiedziała, że bez względu na to, za czym się opowie, on i tak wyjaśni jej swoje racje. Mimo tej jego całej otoczki tajemniczości był z nią szczery, w każdej sprawie.

- Widocznie masz nierówno pod sufitem, ponieważ ja nic takiego nie zauważyłam - zaśmiał się, gdy usłyszał jej odpowiedź. - Nie wiedziałam, że jestem aż tak zabawną osobą - powiedziała najbardziej poważnym tonem, na jaki ją było stać. Po chwili oboje nie byli w stanie powstrzymać śmiechu.

Leżeli na ziemi, wśród szumu drzew. Na ich twarzach widniały uśmiechy. Takie prawdziwe, niewymuszone, pojawiającej się pod wpływem chwili. Przez dłuższy czas milczeli. Mimo iż nie znali się zbyt długo, potrafili porozumiewać się bez słów. W ich oczach można było wyczytać, że są szczęśliwi. Oboje zdawali sobie jednak sprawę z tego, że muszą poruszyć temat, który był już zbyt wiele razy pomijany.

- Doskonale znasz odpowiedź - stwierdził.

- Słucham?

- Wiesz, dlaczego te sprawy się ze sobą łączą - chciała zaprzeczyć, ale jej nie pozwolił. - To nie jest normalne. W momencie, w którym nie zgodziłaś się na mój układ, powinnaś odejść i nigdy nie wrócić. Ty jednak wciąż przychodzisz, kusisz los... Zastanawiam się, czy jesteś tak odważna, czy naiwna. Naprawdę się nie boisz? Mimo że znasz prawdę o mnie?

- Właśnie dlatego, że znam prawdę, nie boję się do ciebie wracać - po raz pierwszy, odkąd go poznała, wyglądał na naprawdę zmieszanego. - Gdybyś chciał zrobić mi krzywdę, nie dawałbyś mi żadnego wyboru. Po prostu wziąłbyś to, czego pragniesz. Nie bez powodu użyłam tego właśnie słowa. Pragnienie, właśnie to odczuwasz, a mimo to wciąż jestem żywa. Sądziłeś, że nie zdaję sobie sprawy z tego, jak wpływa na ciebie moja obecność? Wiem to, ale ufam ci.

- Czyli jednak jesteś naiwna - pokręcił głową na znak dezaprobaty.

- Może i jestem, ale czy przeszkadza ci to?

- Ani trochę - ponownie się uśmiechnął, jednak tym razem był to smutny uśmiech. - Tak z czystej ciekawości, dlaczego się nie zgodziłaś?

- Przecież wiesz dlaczego...

- Chcę to usłyszeć z twoich ust - patrzył jej w oczy, wyczekując.

- Bez względu na powód, nie jestem w stanie nikogo skrzywdzić. Nawet jeśli sobie zasłużył, a wątpię, by działająca pod wpływem emocji driada, zasłużyła...

Nic nie powiedział. Pokiwał tylko głową, dając jej znak, że rozumie. Zazwyczaj, w takich momentach, sytuacja staje się napięta, jednak nie w ich przypadku. Doskonale zdawali sobie sprawę z pobudek drugiej osoby i, mimo że nie zgadzali się z nimi, potrafili je zaakceptować.

- Zbaczając z tematu... Jakim cudem udaje ci się przychodzić tu niemalże codziennie? Nie masz żadnych bliskich w tym całym Hogwarcie?

- Oczywiście, że mam. Po prostu wiem, o jakich porach wychodzić...

- ...aby nikt się nie domyślił - dokończył za nią. - Sprytnie. Zresztą nic dziwnego, w końcu jesteś ze Slytherinu, poradzisz sobie w każdej sytuacji.

- Chyba jednak nie w każdej - powiedziała to bardziej do siebie, ale można było się domyślić, że on też to usłyszy.

- Stało się coś?

- Zazdrość się stała - było widać, że irytuje ją ten temat.

- Och, rozumiem. Jest ktoś bardziej bliski niż inni...

- Sama już nie wiem. Z jednej strony rozumiemy się naprawdę doskonale, prawie jak z moją najlepszą przyjaciółką, czy tobą... z drugiej strony zaczynam mieć wątpliwości.

- Jakiego rodzaju?

- Czy to naprawdę ktoś, dla kogo warto poświęcić szansę, jaką dostałam. Naprawdę rzadko się zdarza, by ktoś mógł zdecydować, z kim chce spędzić resztę życia. Mnie na to pozwolono, dlatego nie chcę ryzykować...

- Dał ci jakiś powód do obaw?

Zastanawiała się przez dłuższą chwilę. Próbowała sobie przypomnieć sytuację, w której Patrick wzbudził jej niepokój. Jednak jedyne co przychodziło jej do głowy, to dziwny stosunek May do jego osoby. Najpierw nie mogła przestać go zachwalać, a potem, tak nagle, nabrała do niego dystansu. Sama jednak nie doświadczyła niczego nieprzyjemnego z jego strony. Dlaczego miała więc wątpliwości? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie, a co dopiero stojącemu przed nią wampirowi. Cała ta sytuacja była wyjątkowo skomplikowana.

- Nie przypominam sobie - odpowiedziała w końcu. Eugene popatrzył na nią z niezrozumieniem.

- W takim razie, dlaczego nie chcesz dać mu szansy? To wszystko nie ma większego sensu. Zrozumiałbym, gdyby powiedział lub zrobił w twojej obecności coś niepokojącego, ale przecież nic takiego się nie wydarzyło...

- To chyba przez May

- A co ona ma z tym wspólnego?

- Zaszczepiła we mnie cień wątpliwości. Zaczęła się dziwnie zachowywać w jego towarzystwie, unika go. Nie wiem tylko, co jest tego powodem. I czy nie chce mi tego powiedzieć, bo to coś bardzo poważnego? Czy może wręcz przeciwnie, jest to bardzo błaha sprawa? Nie wiem... już nic nie wiem, naprawdę - pochyliła głowę z rezygnacją.

- Spokojnie - mówiąc to, podszedł do niej i objął lekko. - Musisz spojrzeć na sprawę z dystansu. Odpocznij trochę od tego wszystkiego i dopiero wtedy podejmij decyzję.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła?

- Przestałabyś przesiadywać w niebezpiecznym lesie - oboje wybuchnęli, już po raz kolejny, śmiechem.

Nie potrafiła wyrazić tego słowami, ale naprawdę była wdzięczna Eugene'owi za te wszystkie słowa pocieszenia. Cieszyła się, że znalazła w nim przyjaciela. Może na początku mu nie ufała, ale za każdym razem upewniał ją coraz bardziej, że nie ma złych zamiarów. Zwłaszcza że mimo oczywistej przewagi, do niczego jej nie zmuszał, a ona wciąż była żywa.

***

Salazar Slytherin był naprawdę opanowanym człowiekiem. Rzadko zdarzało mu się wyrażać emocje w sposób ostentacyjny, jeśli w ogóle je wyrażał. Tym razem było jednak inaczej. Jego własna żona była świadkiem tego, jak robi ścieżkę w podłodze, chodząc w kółko. Może na początku bawiło ją to, jednak szybko zaczęła się martwić przyczyną tak niecodziennego zachowania.

- Powiesz mi wreszcie, czym się tak przejmujesz? - zapytała.

- Martwię się? Czy wyglądam, jakbym się czymkolwiek przejmował? Przecież wszystko jest w jak najlepszym porządku! - mamrotał pod nosem. - Oczywiście, że się martwię! Moja córka, zamiast skupić się na zrobieniu eliksiru prowadza się z jakimś...jakimś... - jednak niedane jej było usłyszeć tej wypowiedzi do końca, ponieważ resztę wypowiedział tak cicho, że chyba sam nie wiedział, co mówi.

- Czy ty aby nie przesadzasz? Sam jej dałeś wolną rękę, a teraz robisz z igły widły.

- Nie rozumiesz. Ona już dawno powinna oddać mi gotowy eliksir, a jednak tego nie zrobiła. To nie do pomyślenia, aby mojej córce to nie wyszło! Każdy mógłby polec na tym zadaniu, ale nie ona. W końcu nazwisko do czegoś zobowiązuje.

Kobieta jedynie prychnęła. Nie mogła uwierzyć, że po tym wszystkim, co przeszli, on może trzymać się takich zasad. Zawiodła się na nim w tamtym momencie. Musiał to chyba dostrzec w wyrazie jej twarzy, bo natychmiast przybrał skruszoną postawę.

- Przepraszam, chyba jednak przesadziłem.

- Cieszę się, że w końcu to zauważyłeś.

- Ja po prostu martwię się o Esther. Ostatnio często gdzieś znika.

- Jest jeszcze młoda, to normalne. Jednak jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to porozmawiam z nią, gdy tylko nadarzy się okazja.

- Dziękuję kochana - pocałował ją lekko w policzek. - Tylko nie wspominaj jej o tych jej wycieczkach. Nie wie, że zdaję sobie z nich sprawę i niech tak pozostanie.





4 komentarze:

  1. Esther i Nataniel są uroczy razem :) Oboje mają silne charaktery, więc ich relacja jest ciekawa. Obawiam się jednak, co się stanie, gdy odkryje on prawdę o Eugene. Fajny fragment z eliksirami Salazara :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz być pewna, że Eugene jeszcze sporo namiesza. Nie tylko między nimi.
      Salazara dodałam, bo brakowało mi go w tym opowiadaniu, więc pojawi się jeszcze nie raz ;)
      Pozdrawiam,
      Lilith ♥

      Usuń
  2. Hej ;)
    Troche się pokomplikowało. Każdy jest zakochany w innej osobie ukrywając (lub nie) przed nią ten fakt. Szczerze. Lubię takie sytuację. May to moja ulubiona postać. Fajna laska.
    Dialogi bardzo przemyślane. Przyjemnie mi się wszystko czytało.
    Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeszcze nie wszystko. Poczekaj trochę, a zobaczysz, jak bardzo można komplikować życie bohaterom ;)
      Ja również polubiłam May. Wcześniej miała być mało istotną postacią, ale pokochałam tę kobietkę i zwiększyłam jej znaczenie. Osobiście uważam, że bardzo dobrze zrobiłam.
      Mam nadzieję, że kolejne rozdziały będzie Ci się czytało równie przyjemnie.
      Pozdrawiam,
      Lilith ♥

      Usuń