sobota, 30 lipca 2016

Rozdział X

Wreszcie zdecydowałam się, napisać coś przed rozdziałem. Nie chcę przynudzać, więc tylko wyjaśniam, że to, co jest napisane kursywą, to wspomnienia. 
To tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie ogarnął. 
Pamiętajcie też o komentarzach. Wiem, że wszyscy autorzy tak o nie żebrzą, ale to naprawdę motywuje.
Miłego czytania
♥Lilith ♥




Poczucie porażki wyniszczało go od środka. Nie chciał wierzyć, w to, co zobaczył kilka godzin temu. Po raz kolejny poległ, nim coś się na dobre zaczęło. Nie było to miłe uczucie, zdążył jednak się do niego przyzwyczaić. Czasami zastanawiał się, jakim cudem nie trafił do Huffelpuffu, ale zaraz po tym przypominał sobie powód i żałował, że jego myśli zbiegły na ten właśnie tor. Niestety nawet na nie nie miał wpływu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że użalanie się nad sobą jest bez sensu, nie potrafił niestety znaleźć żadnego rozwiązania do zaistniałej sytuacji.
"Przeklęty Barnes." Powtarzał ten zwrot w swojej głowie niczym mantrę. Był już tak blisko. Zaczynał dogadywać się z Esther, a teraz wszystkie jego starania poszły na marne. Nawet nie mógł wrócić do dormitorium, bo tam zastałby, przesiąkniętego samozadowoleniem po spotkaniu z May, Chaveza. "Nawet on osiąga to, co chce." Jego myśli były pełne zazdrości, ale nie chciał się sam przed sobą do tego przyznać. Z dwojga złego, wolał porażkę. Z nią nauczył się już sobie radzić. Lata praktyki zrobiły swoje. Z takimi przemyśleniami potrafił dojść tylko do jednego wniosku. Zrezygnuje z niej. Nie będzie to proste, ale czy ma inne wyjście? Podświadomie i tak wiedział, że nigdy nie miał nawet cienia szansy. W końcu kim on jest w porównaniu z takim Patrickiem Barnesem? Nikim, zwykłym tchórzem, który nie potrafi postawić na swoim...
Pewnie użalałby się tak nad sobą, aż do świtu, gdyby nie uświadomił sobie jednej, ważnej rzeczy. Przez to wszystko zapomniał, że mieli z May odciągnąć Ślizgona od Esther. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby przez swoją głupotę doprowadził do tragedii. W końcu nie wiadomo do czego Barnes jest zdolny. To, co wiedzą jest pewnie tylko kroplą w morzu tajemnic, a ich zadaniem jest przecież poznać resztę. Z nowymi myślami podniósł się z kamiennej podłogi i rozejrzał dookoła. Gdy jego wzrok utkwił na tym, co było za oknem, zamarł. Nie sądził, że spędził w tej części zamku, aż tyle czasu. Zaczynało świtać, a on nie zmrużył oka nawet na chwilę. Czekał go kolejny, ciężki dzień...
***
Już otwierała usta, by wypowiedzieć pierwsze słowa, ale głos uwiązł jej w gardle. Nagle wróciły wspomnienia z dzisiejszego dnia...
Stała oparta o zimną ścianę i nie wiedziała jak zareagować na toczącą się przed nią scenę. Niedaleko niej Nathaniel przyciskał do tej samej ściany Patricka i przytrzymywał różdżkę przy jego gardle. Wyglądał tak, jakby chciał go rozgnieść niczym robaka, ale się powstrzymywał.
-Pożałujesz tego Granger – wysapał Ślizgon. - Jak myślisz, czy twoja rodzina będzie zadowolona z twojej znajomości z May Malfoy? Może warto by ich zapytać? - W tym momencie zdała sobie sprawę z tego, jaka była bezmyślna zaczynając znajomość z Nathanielem. O siebie nie musiała się martwić, ale przecież doskonale wiedziała, do czego zdolny jest jej ojciec, gdy coś mu nie odpowiada. Alek odczuł to na własnej skórze...Widziała, jak jej przyjaciel sztywnieje na chwilę, ale szybko się opanował.
-Nie groź mi Barnes, mam na ciebie więcej, niż ty na mnie. - Od razu dostrzegła na twarzy Ślizgona, że nie ma pojęcia, o czym mówi Krukon... - Sądzisz, że Esther będzie zadowolona, gdy pozna twój mały sekret? - był przerażony. Nie spodziewał się tego. Uśmiechnęła się nieznacznie na widok jego reakcji.
-Wygrałeś Granger, ale jeśli choć słowo piśniesz na ten temat, sowa z anonimowym listem trafi do twojego domu... - rzucił z taką ilością jadu, na jaką stać tylko członka Domu Salazara i odszedł.
W głowie szumiały jej słowa wypowiedziane przez Patricka. Jeśli panna Slytherin pozna prawdę, to wpakuje w tarapaty nie tylko siebie, ale i Nathaniela. Gdyby chodziło tylko o nią, nie wahałaby się nawet przez chwilę, ale w tej sytuacji nie mogła zdradzić przyjaciółce prawdy.
-May? - powiedziała zaspanym głosem brunetka. - To, co chciałaś mi powiedzieć?
-Już nic... - wiedziała, że w ten sposób ją tylko bardziej zachęci do wypytywania, ale zyska też czas na wymyślenie czegoś wiarygodnego.
-O nie! Teraz to się nie wymigasz. Mów szybko, o co chodzi? - Esther wstała gwałtownie i usiadła na jej łóżku. Jej myśli mknęły we wszystkie kierunki, szukając punktu zaczepienia. Jednak nic nie udawało im się znaleźć. - Chodzi o Nathaniela? Działo się coś między wami?
Nie potrafiła pojąć, dlaczego myśli jej przyjaciółki zawsze zbiegają właśnie na ten tor. Czyżby zachowywała się jakoś nieodpowiednio w jego towarzystwie? Nie przypomina sobie niczego takiego. Poza tym zazwyczaj są sami... Właśnie! Że też wcześniej o tym nie pomyślała. To pewnie przez to, że nikt tak naprawdę nie wie, co robią w swoim towarzystwie. Trzeba, coś z tym zrobić. W końcu to brunetka miała wreszcie zacząć darzyć Krukona jakimś uczuciem. Może to nie jest najlepszy moment na zarzucenie przynęty, ale musi jakoś zareagować.
-Chyba nadszedł najwyższy czas, abym powiedziała Ci prawdę, wiesz? - zaczęła, powoli układając w głowie kolejne zdania.
-Jaką prawdę? O czym ty mówisz? - Esther robiła dokładnie to, co założyła May. Mimo wszystko lata przyjaźni dały jej czas na bardzo dobre poznanie dziewczyny. W tym przypadku działało to na jej korzyść.
-Co tak naprawdę dzieje się między mną, a Nathanielem...- córka Salazara już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale panna Malfoy nie dała jej dojść do słowa.- Nie przerywaj mi, bo nic więcej nie powiem! - To zamknęło usta brunetki na dobre. - Zupełnie nic się nie dzieje. Jesteśmy tylko przyjaciółmi – Esther patrzyła na nią z niedowierzaniem. - Wiem, że trudno jest Ci w to uwierzyć, po tych wszystkich naszych zniknięciach, ale musisz mi zaufać. Mamy co do tego swoje powody. Otóż Granger się zakochał, ale nim coś powiesz, od razu uprzedzam, że nie we mnie. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, postanowiłam mu pomóc, bo doskonale znam obiekt jego uczuć i wiem, że to będzie trudne.
-A mogę chociaż wiedzieć, kim ona jest? W końcu też mogę ją znać i jakoś pomóc, nie sądzisz?
"Najbardziej pomogłabyś, zrywając kontakt z Barnesem." Pomyślała May, jednak nie powiedziała tego na głos. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, jak odwieść przyjaciółkę od tego pomysłu.
-Nie bierz tego do siebie, ale nie mogę Ci powiedzieć. I tak nadwyrężyłam zaufanie Nathaniela zdradzając, aż tyle... Możesz być jednak pewna, że jeśli coś z tego wyjdzie, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie. A na razie daj sobie spokój, w końcu masz o kim myśleć – starała się, aby nie zabrzmiało to sztucznie, ale nie wiedziała, czy osiągnęła zamierzony efekt. - A teraz chodźmy już spać, jutro są w końcu kolejne lekcje.
***
Gdy May stwierdziła, że nic więcej już nie powie, chciała zaprotestować, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie dowie się już niczego więcej. Nie mogła jednak zasnąć już przez to, co usłyszała. Rozmyślała nad tym, jak wyciągnąć od Nathaniela kim jest obiekt jego uczuć tak, aby zdradzić, że wie coś na ten temat. W końcu blondynka nie powinna była w ogóle o tym wspominać.
Do tego dochodziły jeszcze wydarzenia z dzisiejszego dnia. Ten pocałunek na skraju lasu... Nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Z jednej strony cieszyła się, że do tego doszło, a z drugiej obawiała się, że Patrick może odebrać to za jakąś deklarację z jej strony. Esther jednak sama jeszcze nie wiedziała, czego tak naprawdę chce. Miała nadzieję, że nie będzie musiała się nad tym zastanawiać, aż do zakończenia Hogwartu. W każdym razie, jeśli chodzi o relacje z mężczyznami. Na ten moment czuła się przytłoczona tymi wszystkimi emocjami i potrzebowała chwili wytchnienia. Nie wiedziała jak długiej. Miała nadzieję, że Barnes nie poprosi o nic, bo w innym wypadku będzie musiała odmówić. Nigdy nie robiła czegoś wbrew swoim przekonaniom i nie zamierzała tego zmieniać.
Zaczynało świtać. Gdy Esther spojrzała na łóżko po drugiej stronie, uśmiechnęła się do siebie. May jak widać, nie miała żadnych problemów z zaśnięciem. Chociaż jedna z nich będzie dzisiejszego dnia trzeźwo myśleć. Intuicja jej podpowiadała, że może być to przydatne, chociaż nie musi. Nigdy nie radziła sobie z wróżbami. Mimo że jej matka pochodziła z rodziny, z której od pokoleń wychodziły przepowiednie o różnej wartości, ona sama nie odziedziczyła do tego talentu. W ogóle więcej miała wspólnego z ojcem, niestety... Czasami wolałaby, nie przypominać go, aż tak bardzo, nic jednak nie mogła już z tym zrobić.
***
Jadł śniadanie i zastanawiał się nad rozwiązaniem swoich problemów. A tak właściwie jednego, natrętnego, który nie wie, gdzie jest jego miejsce. Coś czuł, że jego strategia może zawieść w najważniejszym dla niego momencie. Nie mógł do tego w żadnym wypadku dopuścić. To wszystko musi być sprawką tej jej przyjaciółki. Kto inny znał prawdę i mógł mu ją zdradzić? Nie widział innej opcji. Chociaż... Chyba nie byłby do tego zdolny? Mimo że z jego źródeł wynika coś innego. Ale przecież przez te wszystkie lata to ukrywał. Powinien dostosować się do sytuacji i zatracić wrodzone "umiejętności". Jeśli jednak jest inaczej, to głupio postąpił, odkrywając przed nim wszystkie karty. Jednak z drugiej strony, on nie musi o tym wiedzieć. Może zastosować jego taktykę. W tym czasie powinien znaleźć coś więcej.
Przynajmniej jedna rzecz mu się udała. Wczorajsze spotkanie wyszło o wiele lepiej, niż podejrzewał. Jest o krok bliżej osiągnięcia swojego celu. Idzie mu nawet lepiej niż kiedykolwiek wcześniej mógł przypuszczać. Może ta dwójka coś tam wie, ale nie mają żadnych dowodów, więc nie wykorzystają tego. Nie ośmielą się oskarżać o takie rzeczy kogoś z jego pochodzeniem. Wiedzą czym to się może zakończyć. Teraz trzeba tylko ich przypilnować i wszystko powinno się zakończyć zgodnie z planem.
Wstał od stołu i ruszył na lekcje. Dobrze, że nie ma ich z żadną, z tych żerujących na jego tajemnicach, pijawek. Po drodze patrzył na wszystkich z wyższością jak zwykle z resztą. Powinni wiedzieć, gdzie jest ich miejsce. On tylko dbał o to, żeby wszyscy zdawali sobie sprawę, z kim mają do czynienia. Co prawda były tu osoby ważniejsze od niego, ale starał się ich unikać, albo być z nimi w dobrych stosunkach. Często wychodziło mu to na dobre.
***
Esther po raz kolejny przekonała się, że jeśli przeczuwa coś złego, to musi się to sprawdzić. Na ostatniej lekcji, jej własny ojciec musiał się powstrzymywać, aby nie zmieszać z błotem jej umiejętności warzenia eliksirów. Nie dość, że nie udaje jej się stworzyć jakiegoś "działającego" serum, to jeszcze te zwykłe przestały jej wychodzić. Chyba nieprzespanie nocy, nie należy do dobrych pomysłów, jeśli następnego dnia masz się wykazać na zajęciach, a panna Slytherin doświadczyła dzisiaj tego na własnej skórze.
Cały dzień minął jej na mniejszych lub większych porażkach. Postanowiła więc chociaż jego część spędzić w jakiś miły sposób. Na zewnątrz była idealna pogoda, dlatego zdecydowała się na spacer w okolicach lasu. Gdy już znalazła się poza murami zamku, nogi same ją poniosły. Nim się obejrzała, otulał ją cień drzew. W tamtym momencie nie myślała o niebezpieczeństwie. Chciała, choć na chwilę znaleźć się pośród drzew. Nie zamierzała iść za daleko. Po prostu była ciekawa tego, co tam zastanie.
W lesie było jasno, mimo tego, że korony drzew były tak ściśnięte, iż nie przepuszczały żadnych promieni słonecznych. Esther zastanawiała się, co może być źródłem światła. Nie potrafiła go jednak zlokalizować. Usiadła więc na jakimś konarze i starała się nie myśleć. Potrzebowała chwili wytchnienia, jednak jej umysł wychodził chyba z innego założenia. Była bombardowana wspomnieniami zarówno Patricka, jak i Nathaniela. Nie potrafiła ich wyrzucić z głowy. Dlatego poddała się i postanowiła raz, a dobrze sobie to wszystko poukładać.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, odkąd znalazła się pomiędzy drzewami. Z nieznanych jej przyczyn, las, który z zewnątrz wygląda na mroczny, nie sprawiał wrażenia, jakby interesowało go to, co znajduje się poza jego granicami i ani trochę nie zrobiło się ciemniej. Postanowiła zdać się więc na swoją intuicję i ruszyła w kierunku, który wydawał jej się drogą do Hogwartu. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała swój błąd. Im dalej szła, tym otoczenie zdawało się bardziej niebezpieczne i jakby ciemniejsze. Zdecydowała się zawrócić i znaleźć właściwą drogę.
Gdy dotarła na miejsce, zorientowała się, że coś jest nie tak. Otaczające ją drzewa wyglądały, jakby chciały ją dopaść, a blask, który wcześniej sprawiał przyjemne wrażenie, teraz przerażał. Na domiar złego odczuwała czyjąś obecność. Nie miała pojęcia, kim może być ten człowiek bądź stworzenie, ale ciekawość po raz kolejny wygrała. Zamiast ruszyć dalej, zatrzymała się i rozejrzała dookoła. Nic jednak nie dostrzegła, a to tylko bardziej wzbudziło jej zainteresowanie.
-Wiem, że gdzieś tam jesteś – jej głos nie zdradzał żadnych emocji, już dawno opanowała tę sztukę, dlatego teraz nie miała z tym problemów. - Nie ukrywaj się jak tchórz, tylko pokarz swoje oblicze – cała jej postawa mówiła, że nie znosi sprzeciwu.
Stała tak w ciszy od kilku minut. Już miała odejść z myślą, że to tylko wyobraźnia płata jej figle, gdy usłyszała szelest liści nad swoją głową. Wszystko zdawało się trwać ułamki sekund. Nagle stanął przed nią wysoki, blady mężczyzna, a jedynym dowodem na to, że skoczył, a nie się teleportował, były wciąż opadające liście. Przyglądała mu się dłużej, niż zamierzała, ale zaskoczył ją. Spodziewała się raczej jakiejś nimfy lub innego, leśnego stworzenia. Tymczasem przed nią stał człowiek. Stał dumnie, wyprostowany, ale wyglądał na wychudzonego. Co on robił w tym lesie? Czy to światło było jego sprawką?
-Odważna jesteś, jak na Ślizgonkę – jego głos był głęboki, jakby hipnotyzujący. - Zakładałem, że od razu uciekniesz, a tu takie zaskoczenie...
-Skąd ty się tu, w ogóle wziąłeś? Nie słyszałeś, że las jest niebezpieczny? - Dopiero po chwili zrozumiała, jak głupio musiało to zabrzmieć z jej ust. W końcu sama była tylko uczennicą. Z ich dwójki, to on miał większe szanse na przetrwanie w tym miejscu.
-Martwiłbym się raczej o ciebie, moja droga. Nie powinnaś przypadkiem być teraz w zamku? Jest już późno, słońce prawie zaszło – powiedział, patrząc w górę.
-Skąd to możesz wiedzieć, te gałęzie nie przepuszczają nawet odrobiny światła? - nie potrafiła ukryć swojego zainteresowania. Postanowiła jednak, że nie będzie się tym przejmować w tym momencie. Później zbeszta się za lekkomyślność.
-Lata praktyki nauczyły mnie wyczuwać takie rzeczy. Poza tym nie odpowiedziałaś na moje pytanie – sprawiał wrażenie, jakby bawiła go ta wymiana zdań. Nie wiedziała, czy jest to spowodowane jej osobą, czy tym, że nie miał zbyt wiele towarzystwa w lesie.
-Potrzebowałam spokojnego miejsca, aby przemyśleć parę spraw – nie widziała powodu, aby go okłamać. I tak nie wiedział, o jakie sprawy chodziło. Poza tym pewnie uznałby je za mało interesujące.
-I udało ci się? - popatrzyła na niego – Przemyśleć.
-W pewnym sensie. Dlaczego pytasz? - nie była przyzwyczajona do takich pytań. Zazwyczaj ludzie chcieli poznać samą treść, a nie skutki przemyśleń.
-Bez powodu – nie wiedziała, czy to jest jego sposób bycia, czy po prostu nie chce on zbyt wiele mówić. - Eugene – wyciągnął rękę w jej stronę. Dopiero gdy chwilowy szok minął, odwzajemniła gest.
-Esther – uznała, że skoro on nie podał nazwiska, ona też nie musi. Jego dłoń była za zimna jak na tę porę roku. - Można wiedzieć, co ty tutaj robisz?
-Od pewnego czasu mieszkam – gdyby nie jego powaga, uznałaby to za żart. - Innym ludziom nie bardzo odpowiada moja natura i styl życia.
Dopiero po chwili połączyła wszystkie fakty. Ten wygląd, zimne dłonie, nawet styl mówienia. On był przecież tym wampirem, o którym mówił jej ojciec. Starała się nie okazywać strachu. Być może nie będzie chciał żadnych problemów i zostawi ją w spokoju. Z drugiej strony, wampiry w ciągu dnia były osłabione. Może czekał, aż zajdzie słońce? Wolała jednak się o tym nie przekonywać.
-Naprawdę miło się rozmawiało, ale chyba rzeczywiście już sobie pójdę. W końcu najniebezpieczniejsze stworzenia żerują nocami... - błysk w jego oczach była dowodem na to, że zrozumiał aluzję. Zaczęła się, powoli wycofywać.
-Czyli już mnie opuszczasz... Szkoda, wydawałaś się naprawdę interesująca - nie wiedziała, czy ma szukać drugiego dna, w tej wypowiedzi.
-Mógłbyś mi powiedzieć, w którą stronę jest Hogwart? - Może zdradzanie mu, że nie zna swojego miejsca położenia, nie było zbyt rozsądne, ale alternatywą było, błądzenie nocą po lesie.
-Mogę cię odprowadzić, jeśli chcesz.
Nie wiedziała, czy będzie tego żałować, ale była już zmęczona, więc zgodziła się.
***
Ten dzień nie należał, do tych najbardziej udanych. Na dodatek omal nie pokłócił się z May, gdy się dowiedział, co chciała zrobić.
-Co chciałaś zrobić?! - Nie miał zamiaru krzyczeć, ale w tym przypadku emocje wygrały. - Jeśli miałaś mnie dość, wystarczyło powiedzieć. - Wiedział, że jest nie fair w stosunku do niej. Widział skruchę w jej oczach. Poza tym sam chciał przecież z tego wszystkiego zrezygnować. A blondynka, przecież przyznała, że nie myślała wtedy zbyt jasno.
-Przepraszam, to było egoistyczne z mojej strony – nie chciała mu spojrzeć w oczy. Zaczął odczuwać wyrzuty sumienia. Co, jeśli to z powodu jego zachowania? - Gdy tylko uświadomiłam sobie, jakie mogą być tego konsekwencje, zrezygnowałam.
Przez chwilę milczał. Musiał się uspokoić, aby znów na nią nie naskoczyć. Coś mu jednak mówiło, że Esther nie dało się tak po prostu zbyć. Musiało być w tym coś jeszcze.
-Co jej powiedziałaś? - po tym pytaniu May wyglądała, jakby miała zapaść się pod ziemię. Czyli jednak jego myśli kroczyły w dobrym kierunku. - May?
-Jakby to powiedzieć... - wykręcała sobie palce u dłoni. Czyżby było aż tak źle?
-Po prostu to z siebie wyrzuć, zniosę wszystko – nie wyglądała na przekonaną, ale nie miała wyjścia. Nathaniel i tak by to w końcu z niej wyciągnął. Oboje to wiedzieli.
-Powiedziałam jej, że... - Przerwała na chwilę, aby nabrać powietrza. - Pomagam ci z tą dziewczyną, która ci się podoba, ale nie podałam żadnego nazwiska!
Popatrzył na nią zszokowany. Nie wiedział, jak ma na to zareagować. W końcu jednak zaczął się śmiać, a ona chwilę po nim. Sądził, że to naprawdę coś złego. Tym, co powiedziała, tak naprawdę mu pomogła. Znając Esther, sama będzie chciała to z niego wyciągnąć.
Przynajmniej ta jedna rzecz się dzisiaj udała. Może nie będzie musiał czekać na następne spotkanie tak długo, jak wcześniej myślał. Sam zamierzał z nią dzisiaj porozmawiać, ale gdy zobaczył ją na błoniach, zrezygnował. Nie wyglądała na osobę, która potrzebuje towarzystwa.
Szedł w kierunku swojego dormitorium. Mimo wszystko, tę noc chciał spędzić we własnym łóżku. Już skręcał w dobrze znany korytarz, gdy usłyszał swoje imię. Odwrócił się i zobaczył biegnącą w jego kierunku May.
-Stało się coś? - nim odpowiedziała, musiał czekać chwilę, aż złapie oddech.
-Chodzi o Esther – od razu spoważniał.
-Barnes? Zrobił jej coś? - czuł, jak gniew opanowuje całe jego ciało.
-Nie! To znaczy chyba... - blondynka sama nie wiedziała już, co mówi.
-May szybko, powiedz, co się stało – stracił już całą cierpliwość. Nie mieli czasu, aby marnować go na te bezsensowne wymiany zdań.
-Nie mogę jej nigdzie znaleźć. Przeszukałam już cały zamek – wyglądała na naprawdę zmartwioną. Zastanawiał się, gdzie jeszcze mogła się znajdować, gdy przypomniała sobie, jak biegła po błoniach.
-A na zewnątrz szukałaś?
-Przecież jest już ciemno, nigdy nie zdarzało jej się wracać po zachodzie słońca...
-Widziałem ją tam dzisiaj. Wyglądała jakby chciała pobyć przez chwilę sama. Może ta chwila się przedłużyła. Mimo wszystko warto sprawdzić.
-Masz rację, ruszajmy.
***
Szli w milczeniu. Spodziewała się jakiegoś ataku z jego strony, ale do niczego takiego nie doszło. Doszła do wniosku, że jednak nie miał żadnych, złych zamiarów w stosunku do niej. Upewniła się w tym, gdy dostrzegła spomiędzy drzew, światła w zamku.
-Dziękuję za miłe towarzystwo. Dalej dam sobie radę już sama – zaczynała się odwracać, gdy usłyszała jego głos:
-Słońce już zaszło, zauważyłaś? - po raz kolejny nie wiedziała, co ma myśleć o jego wypowiedzi. Zaczynał ją przerażać.
-Zauważyłam – odpowiedziała krótko. Miała nadzieję, że to w mu wystarczy. Próbowała coś wyczytać z jego twarzy, ale była jeszcze bardziej tajemnicza, niż jego wypowiedzi.

Stali tak przez jakiś czas, tylko wpatrując się w siebie nawzajem. Jego wzrok ją paraliżował, ale nie w ten typowy dla wampirów sposób. Po prostu nie potrafiła przestać spoglądać w te ciemne oczy. Miała wrażenie, że jeśli nie spuści własnego wzroku, to odkryje jego wszystkie tajemnice. Wtedy jednak uświadomiła sobie, że powinna już wracać. Odwróciła się z niechęcią. Wolałaby tam zostać, choć przeczuwała, że nie jest to ich ostatnie spotkanie. Zrobiła kilka kroków naprzód, nim jednak wyszła poza granicę drzew, poczuła mocny ucisk na nadgarstku...

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój blog walczy o miano blogu miesiąca wrzesień 2016! Sonda jest po lewej stronie na:
      Kocham Czytać Blogi

      Zapraszam!

      M. Sheriedan xx

      Usuń
  2. Czekam niecierpliwie na tajemnicę Patricka, choć pewnie sobie poczekam :) A Eugene wydaje się bardzo intrygującą postacią :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W najbliższym czasie na pewno nie poznasz prawdy, ale nie martw się, bo zamierzam w pewnym momencie wyjaśnić kilka spraw na raz :)
      Eugene właśnie taki miał być. Jest jedną z postaci, z których jestem najbardziej zadowolona.
      Pozdrawiam,
      Lilith 💜

      Usuń