czwartek, 14 kwietnia 2016

Rozdział II

Esther miała już serdecznie dosyć swojego ojca. Mimo że w świecie czarodziejów nie było podziału między kobietami i mężczyznami, on usilnie próbował ją kontrolować. Na domiar złego nawet w trakcie nauki nie mogła od niego odpocząć, ponieważ uczył w jej szkole. Co nie było dziwne, skoro należał do grona jej założycieli. Czasami naprawdę żałowała, że nie urodziła się bez magicznej mocy. Wtedy nie wywierałby takiego nacisku na to, co ma robić w przyszłości.

Chociaż z jednej rzeczy była zadowolona. Udało jej się wyperswadować mu aranżowane małżeństwo. Na wiele się mogła zgodzić, ale nie na to, by wychodzić za kogoś nie wiadomo o ile starszego, tylko po to, by połączyć dwa rody.
Nie będzie musiała tego robić oczywiście tylko wtedy, gdy jej wybranek będzie czystej krwi. A to akurat nie stanowiło problemu. O ile tych wszystkich Półkrwi mogła tolerować, bo w końcu to nie ich wina, że jedno z rodziców było chwilowo niepoczytalnego, to naprawdę nie rozumiała włączania dzieci mugoli do ich świata. Tu nie chodziło nawet o samą krew, ale o zagrożenie. Oni po prostu byli niebezpieczni. Przecież w każdej chwili mogli powiedzieć coś niewłaściwej osobie, rzucić zaklęcie lub w jakiś sposób zdradzić swoją magiczną przynależność i wtedy cały poukładany świat Esther ległby w gruzach. Nie dziwiła się ojcu, że sprzeciwiał się włączeniu do Hogwartu tych ludzi.
Na szczęście powstał ten cały podział na domy i ci, którzy podzielali poglądy Salazara Slytherina mogli to jawnie okazywać. Na pewno zaś ich charakter odpowiadał wymaganiom Tiary Przydziału. Jeśli się nie miało szczęścia, to trafiało się do jednego z pozostałej trójki domów.

Naprawdę nie rozumiała, dlaczego ciocia Helga i Rowena popierały wujka Godryka, do którego domu swoją drogą trafiało najwięcej tych mugolskiego pochodzenia. O ile ta pierwsza miała wyjątkowo dobre serce i pewnie dlatego się zgodziła, to przecież z tego, co słyszała, opiekunka Ravenclaw podkochiwała się kiedyś w jej ojcu. Czy to nie był wystarczający powód, by stanąć po jego stronie? Chyba że to miała być jakaś forma zemsty za to, że nie zamiast Roweny wybrał matkę Esther.

No cóż, teraz już było za późno na zmiany. Musiała dotrwać do zakończenia Hogwartu i starać się jak najlepiej unikać wszystkich, jak to mówi jej ojciec, z brudną krwią. Jej zdaniem wymyślił to tylko po to, by zdenerwować Gryffindora. Gdy wracali do domu, nigdy nie wyrażał się w taki sposób o dzieciach mugoli.

***

Esther siedziała w Wielkiej Sali, kończąc posiłek. Trochę śmieszył ją fakt, że nosiła nazwisko swojego domu. Nic jednak na to nie mogła poradzić, a miało to i swoje pozytywne skutki - przynajmniej nikt się jej nie sprzeciwiał. Była to bezsprzecznie zaleta przedstawiania się jako dziedziczka rodu Slytherina.

Miała mieć teraz lekcję Obrony Przed Czarną Magią z wujkiem Godrykiem. Był jedynym nauczycielem w szkole, który jej nie pobłażał (nie licząc ojca, oczywiście). Nie musiała się tym jednak martwić, ponieważ jej jedyną słabą stroną była Opieka nad Magicznymi Stworzeniami. Nie miała nawet kota, bo rodzice doszli do wniosku, że to nie skończyłoby się dobrze. Ani dla zwierzęcia, ani dla niej samej.
Czekając, aż jej przyjaciółka skończy śniadanie i będą mogły ruszyć na lekcję, rozejrzała się po sali. Większość uczniów już wyszła, zostawiając po sobie stosy brudnych naczyń. Tak było zawsze, prawie codziennie spóźniała się na pierwsze lekcje, bo May nie potrafiła jeść szybciej. Na początku okropnie ją to irytowało, ale doszła do wniosku, że dopóki mają jeszcze chwilę czasu, będzie czekać na swoją, niestety, jedyną przyjaciółkę.
Nie powinna myśleć w ten sposób. Nie miała więcej znajomych dlatego, że ceniła prawdziwą przyjaźń, a większość uczniów Hogwartu w bliższych kontaktach z nią widziała jedynie korzyści. Toteż Esther wolała ślamazarną May od zakłamanych czarodziejów z jej roku. W oczach panny Malfoy już podczas pierwszego spotkania było widać szczerość. Oczywiście to było jedyne, co odkrywało uczucia jasnowłosej dziewczyny, bo, jak przystało na członków wysokich rodów, nie pokazywała zbyt wiele emocji. Przynajmniej, kiedy nie były same. Wtedy ujawniała swoje prawdziwe oblicze, a była bardzo radosną i pełną życia piętnastolatką. Czasami wręcz dziedziczka Slytherina zazdrościła jej optymizmu.

– Czy mnie się zdaje, czy on na ciebie patrzy? – zapytała jej blond włosa przyjaciółka.

Dopiero po chwili dotarła do niej treść tego pytania. Rozegrała się dyskretnie, jedynie kątem oka zerkając w stronę herbu Ravenclawu. Rzeczywiście, przy stole siedział chłopak i przyglądał się jej z uwagą.

– Chyba tak, a co? – rzuciła od niechcenia.

Miała już serdecznie dosyć tych wszystkich natrętnych wielbicieli, którzy myśleli, że mogą bez problemu dołączyć do jej rodziny. Marzyli o pozyskaniu tym samym przychylności profesora Slytherina i lepszych ocen ze znienawidzonego przez większość przedmiotu - Eliksirów. Niedoczekanie.

– Nie nic – odpowiedziała May, przywołując przyjaciółkę do rzeczywistości.

Esther wbiła w nią wyczekujące spojrzenie, aż dziewczyna westchnęła głęboko i uniosła oczy ku niebu. Blondynka zawsze przegrywała walki na spojrzenia.

– No dobrze, już dobrze. Po prostu to chyba jeden z najprzystojniejszych chłopców w naszym wieku.
– I co w związku z tym? – Nie bardzo zrozumiała aluzję. Gdyby zależało jej tylko na przystojnym mężu, już dawno byłaby zaręczona.

– Jak to, co z tego?! – zareagowała nieco zbyt emocjonalnie jej przyjaciółka. Te kilka osób, które jeszcze zostały w Wielkiej Sali, zwróciło głowy w ich stronę.

– Kobieto masz prawie szesnaście lat – powiedziała tym razem konspiracyjnym szeptem. – Gdyby nie fakt, że uczysz się w Hogwarcie już dawno miałabyś męża. Skoro masz to szczęście samej decydować o swoim losie, to nie marnuj szansy. Myślisz, że to samo do ciebie przyjdzie? Nie szukaj wymówek, tylko spotkaj się, chociaż z kilkoma z tych twoich adoratorów. A nuż, to będzie ten właściwy.

Uśmiechnęła się, kończąc tym swoją wypowiedź i odeszła.

Esther przez chwilę siedziała zdezorientowana. A co jeśli panna Malfoy miała rację? Co, jeżeli to jej jedyna szansa na miłość? Przecież jeśli się nie zdecyduje do końca Hogwartu, to ojciec na pewno znajdzie sposób, by ją wydać za kogoś, jego zdaniem, "odpowiedniego". W jednej chwili podjęła decyzję. Gdy następnym razem ktoś poprosi ją o chwilę na samotności, to nie zbyje go tak, jak zwykle, ale zgodzi się.

***

Przyglądał się jej nawet po tym, gdy go zauważyła. Nie mógł się po prostu powstrzymać. Ostatnio często mu się śniła, a teraz mógł ją zobaczyć w rzeczywistości. Wiedział, że szanse na to, że jest jeszcze wolna, są naprawdę małe, ale czemu by nie spróbować? Nawet jeśli chodziły wieści, że ignoruje wszystkich adoratorów, bo jest zaręczona z kimś innym. Do odważnych świat należy, a Nathaniel nie chciał należeć do tchórzy.
Mieli mieć teraz razem lekcję, co sprawiało, że z chęcią szedł do sali. Zastanawiał się, czy ona w ogóle wie o jego istnieniu. Niby byli na tym samym roku, ale to nie znaczyło, że się nim zainteresowała, bo jeśli jej rzekomy narzeczony naprawdę istnieje, to nie miała powodu, by myśleć o innych mężczyznach. Poza tym, jak mógł się mierzyć z kimś takim jak ona? Jak mógł marzyć o tym, że kiedykolwiek na niego spojrzy? Wiedział o niej wszystko, a w każdym razie to, co udało mu się dowiedzieć z różnych źródeł. Jest córką Salazara Slyterina i należała do jego domu, Jej matką natomiast Claudine Slytherin z domu Morgan. Oboje czystej krwi, czego można się było spodziewać po dość specyficznych poglądach tej rodziny, które swoją drogą stają się coraz bardziej rozpowszechniane. Ona sam jest zdolną i inteligentną kobietą, a jedyny słaby punkt pięknej czarnowłosej to Opieką Nad Magicznymi Stworzeniami. Jej najlepszą i jedyną przyjaciółką jest May, blondynka o szarych oczach, pochodząca z szanowanego rodu Malfoyów. Oczy Esther... ach, właśnie... te oczy prześladowały go każdej nocy. Jak przystało na sztandarową Ślizgonkę były zielone, ale nie tak zwykle zielone. Był to odcień szmaragdu, przez który przechodzi nikły promień słońca.
Nathaniel sam był przerażony, gdy zrozumiał, ile o niej wie. Nie miał pojęcia, kiedy dostał na jej punkcie obsesji, ale oczywisty był fakt, że tak właśnie jest. Zbierał te informacje od początku semestru, bacznie obserwując stół Slytherinu. Miał nadzieję, że okażą się choć trochę pomocne, a przynajmniej, nie powinny być niebezpieczne.

Siedział w sali kilka miejsc za nią i znowu przyglądał się jej smukłym dłoniom. Skrupulatnie zapisywała to, co mówił Gryffindor. Często wręcz zbyt poważnie podchodziła do nauki, jak zdążył zauważyć. Zastanawiał się, ile czasu spędzała w bibliotece. Nigdy nie udało mu się jej tam spotkać, mimo iż jako Krukon często tam przebywał. Być może korzystała z ksiąg ojca albo znalazła sobie w tym królestwie książek miejsce, którego jeszcze nie znalazł. To miało sens, ale jednocześnie czuł się rozczarowany, kiedy bezskutecznie wypatrywał jej wśród regałów.

Chyba wyczuł jego wzrok, bo odwróciła głowę. On sam, niestety, nie zdążył tego zrobić i ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Spodziewał się niezadowolonej miny, wydętych w grymasie ust lub oburzonego prychnięcia, ale ona tylko się uśmiechnęła. Zaciekawiło go to, bo zazwyczaj unikała gestów tego typu wobec płci przeciwnej. W ogóle wobec kogokolwiek. Więc... czyżby coś się zmieniło? Odwzajemnił uśmiech, z nadzieją, że to pierwszy krok do bliższego poznania Esther.

***

Wychodząc z sali, starała się ubrać obojętną minę, ale wciąż miała w pamięci wyraz twarzy tego chłopak, gdy się do niego uśmiechnęła. Nazywał się Nathaniel Granger, jak jej później wyjaśniła May. Typowy wychowanek Ravenclaw - zakopany w książkach, wiecznie z głową w chmurach. To, co odróżniało go od reszty Krukonów to fakt, że chłopak był wyjątkowo przystojny. Esther zaczęła żałować, że nie odważyła się poznać go wcześniej. Tak samo, jak reszty męskiej reszty szkoły. Zaczęła zauważać, jak wiele nie widziała, omijając tych wszystkich chłopców, którzy dla jej jednego spojrzenia byli w stanie złamać większość reguł panujących w Hogwarcie. Doszła do wniosku, że to było zwyczajnie głupie. Chodziła przecież do akademii, w której nie stawiano nacisku na izolowanie damskiego grona od męskiego, a ona robiła to z własnej woli. Powinna już dawno wziąć przykład z May i zacząć poznawać swoich rówieśników. Tyle że nie było to takie proste...
Z tymi myślami ruszyła w kierunku lochów. Miała mieć teraz lekcję z ojcem, co znaczyło, że będzie musiała się starać, aby pokazać odziedziczone po ojcu zdolności. To właśnie przez to robienie wszystkiego na pokaz znienawidziła Eliksiry. Idealna córka Mistrza Eliksirów Salazara Slytherina nie mogła się mylić lub czegoś nie wiedzieć. Miała być przykładem i wzorem.

Podeszła do swojego stanowiska, gdzie już czekała na nią panna Malfoy.

– Gdzieś ty się podziewała?– szepnęła w jej kierunku.

– Poszłam dłuższą drogą – odpowiedziała w ten sam sposób Esther. Chciała jeszcze coś dodać, ale srogie spojrzenie ojca od razu zamknęło jej usta.

Ucieszyła się, że ta lekcja ma być tylko teoretyczna. Nie będzie musiała starać się być najlepszą. Co najwyżej odpowie na kilka pytań, czym zdobędzie punkty dla swojego domu. Była chyba jedyną osobą, która wolała słuchać wykładów, niż tworzyć eliksiry. Reszta klasy jej nie rozumiała, bo tylko ona wychowała się wśród kociołków i intergencji, ciągłego słuchania o różnicy między elfim korzeniem, a krwawym lotosem oraz długich godzin spędzonych na przyglądaniu się procesowi powstawania mikstur.

***

Esther z ulgą powitała moment, kiedy wszystkie zajęcia dobiegły końca. Mogła w spokoju iść do biblioteki i poczytać o czymś niezwiązanym z nauką. Otwierała właśnie drzwi, gdy dostrzegła kogoś w zielonych szatach zbliżającego się do niej.
– Czy uczynisz mi tę przyjemność i wyjdzie ze mną na spacer w to piękne, wiosenne popołudnie? – zapytał chłopak delikatnie się jej kłaniając.
Już miała odmówić, gdy przypomniała sobie dzisiejsze postanowienie. No cóż, w końcu raz się żyje
– Z wielką chęcią – odpowiedziała i ruszyła z nim pod rękę.

***

– Widziałam cię z Patrickiem Barnesem!– zaatakowała ją May, gdy tylko przekroczyła próg ich dormitorium. Na początku Esther mieszkała sama, ale z biegiem czasu, gdy poznała pannę Malfoy, przekonała ojca, że potrzebuje czyjegoś towarzystwa.

– Nie bądź taką. Powiedz, jak było. Jest taki, jakim opisują go inne dziewczyny?

– Nie wiem, co o nim mówią, ale ja uważam, że jest po prostu sztywny. Mam go serdecznie dość. – skończyła i usiadła na swoim łóżku.

May zaczęła chichotać.

– O co ci znów chodzi? – spytała rozdrażniona Esther.

– O nic, po prostu inne opisywały go trochę inaczej.

– To znaczy? – drążyła temat.

– To znaczy, że albo one lubią nudziarzy, albo Patrick nie wiedział jak zachować się przy tobie, bo zawsze odmawiałaś.

Panna Slytherin popatrzyła na nią krzywo.

– Dziękuję bardzo. Ty to umiesz pod budować człowieka.

– Zawsze do usług – odpowiedziała May.

Teraz już obie chichotały. Esther zastanawiała się nad słowami przyjaciółki. Czyżby May miała rację? Może rzeczywiście inni mieli problem z zachowywanie się naturalnie w jej towarzystwie. Jeśli naprawdę tak było, będzie musiała zrobić coś, aby to zmienić. W końcu jak można do końca poznać kogoś, kto nie jest sobą?

***

Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Jak to możliwe, że Patrickowi udało się to, czego nie potrafiła połowa męskiej części Hogwartu. Miał tylko nadzieję, że Esther nie spodoba się towarzystwo Barnesa. To była jedyna szansa na zbliżenie się do córki Slytherina.
Przynajmniej teraz miał pewność, że nie jest zaręczona. Chyba że jej przyszłym mężem był Patrick Barnes, jednak było to mało prawdopodobne. Ta imitacja mężczyzny omamiała swoimi komplementami wszystkie kobiety w zamku, a przynajmniej te ładniejsze niż przeciętne. Salazar na pewno nie pozwoliłby na tak haniebne zbezczeszczenie imienia jego córki. A sam Nathaniel zrobi wszystko, aby do tego nie dopuścić. Teraz nie pozostało mu nic innego jak przekonać do siebie Esther. Koniec z przyglądaniem się. Czas zacząć działać. W innym wypadku do końca życia będzie żałował, że nawet nie próbował jej zainteresować swoją osobą.

***

Kroczyła korytarzami w kierunku Wielkiej Sali. Doszła do wniosku, że jeśli Patrick nie potrafi zachowywać się przy niej swobodnie, to jego strata. Nie będzie się próbowała zmieniać, dla kogoś, kogo prawie nie zna.
Przechodziła przez jeden z mniej oświetlonych korytarzy, gdy ktoś na nią wpadł. Już miała nakrzyczeć, gdy usłyszała charakterystyczny głos. Esther znieruchomiała i po raz pierwszy w swoim życiu nie potrafiła wydobyć z siebie słowa.

– Najmocniej przepraszam, to nie powinno się stać – powiedział Nathaniel Granger, przerywając tym ciszę.

3 komentarze:

  1. Tak się nie kończy posta no!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Baardzo intrygujące. Lepsze nawet niż rozdział o Hermionie :) Świetna postać Nathaniela :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię tą postać. Zwłaszcza, że znam przeszłość i przyszłość Nathaniela.
      Pozdrawiam,
      Lilith 💜

      Usuń