piątek, 3 lutego 2017

Rozdział XVIII

Witam Wszystkich!
Dzisiaj bez zbędnych wstępów...
Zapraszam do czytania i komentowania!
♥Lilith♥
Uwielbiał słuchać jej głosu. Działał na niego jak muzyka. Uspokajał, pozwalał chociaż na chwilę zapomnieć o tym, kim jest. Zatracał się w nim za każdym razem. Zazwyczaj nieważne były słowa, wystarczało samo jego brzmienie. I tak samo było tym razem. Nie wsłuchiwał się w treść, potrafił po tonie określić, czy to, co mówi, jest czymś ważnym, miłym, smutnym... Teraz z przejęciem streszczała mu dzień z życia śmiertelniczki.

Przyglądał się jej, jak gestykuluje rękami, jak przeczesuje, splątane od wiatru, włosy. Na jej twarzy nie pozostał najmniejszy ślad po wcześniejszej niepewności. Cieszyło go to, nie powinna się zamartwiać, sam podjął decyzję i potrafił ponieść tego konsekwencje. Jednak teraz skupiał się na tym, aby nie przyłapała go na nieuwadze. W końcu już dawno się nauczył, że marny jest los tego, kto zlekceważy kobietę.

Przeszył go dreszcz. W pierwszej chwili uznał, że to zwierzę, jednak z każdą kolejną sekundą upewniał się w przekonaniu, że w ich kierunku zmierzał jakiś człowiek. Gdyby był sam, najpewniej zniknąłby gdzieś między drzewami i poczekał, aż intruz odejdzie. Tym razem nie był jednak sam i nie mógł pozwolić sobie na ryzyko.

- Esther... - przerwał jej monolog.

Esther wyglądała na zaskoczoną. Najpewniej nie spodziewała się po nim takiego zachowania. Nie mieli jednak czasu na konwenanse. Musieli zadziałać szybko.

- O co chodzi? - zapytała, gdy pierwszy szok minął.

- Ktoś idzie w naszą stronę. Podejrzewam, że to jeden z mieszkańców Hogwartu...

Dziewczyna opuściła wzrok. Wyglądała na mocno zamyśloną. Eugene zaczynał się zastanawiać, czy nie wie ona, kto mógłby zapuszczać się sam do lasu. Postanowił zapytać ją o to:

- Mówiłaś komukolwiek, że tu jesteś?

- Nie! - odpowiedziała oburzonym głosem. - Za kogo ty mnie uważasz?

- Spokojnie, chciałem się tylko upewnić...

- Następnym razem postaraj się upewniać nieco subtelniej... - rzuciła lekko podirytowana. - Teraz jednak nie mamy na to czasu. Muszę tam iść i sprawdzić, kto tu idzie. Z której strony zmierza?

- Chyba oszalałaś! - powiedział Eugene, gdy dotarł do niego sens jej słów. - Nie sądziłaś chyba, że pozwolę ci na coś takiego?

- Przecież to tylko jakiś zagubiony uczeń... Nie przesadzasz przypadkiem?

- Co, jeśli to bardzo niemiły uczeń, który podążył tu za tobą? - zapytał z założonymi rękami.

Esther przewróciła tylko oczami, odwróciła się i ruszyła przed siebie. Już miał ją złapać za ramię, jednak nie musiał, ponieważ zatrzymała się w pół kroku. Już po chwili Eugene zorientował się, co było tego przyczyną. Zaczął wyrzucać sobie, że przez tę całą wymianę zdań stracił czujność. Przed nimi stał ten tajemniczy jegomość.

***

Nathaniel z każdym kolejnym krokiem zaczynał nabierać wątpliwości, czy podjął dobrą decyzję. Nie miał pojęcia, w którą stronę powinien iść, ani pewności, że Esther jest właśnie tam. W końcu ten raz, gdy znaleźli ją po godzinach poszukiwań wychodzącą z lasu, mógł być ostatnim. Równie dobrze mogła teraz przebywać z innymi Ślizgonami w ich Pokoju Wspólnym, gdzie on niestety nie miał dostępu. Dlatego zwolnił i z coraz mniejszym przekonaniem brnął przed siebie.

W jego głowie coraz częściej pojawiała się myśl, że mógł się zgubić, jednak nie chciał przyjmować jej do wiadomości. Zaszedł zbyt daleko, by teraz się poddać. Musiał choć raz postawić na swoim, doprowadzić coś do końca... W innym wypadku nie powinien zawracać uwagi Esther i usunąć się w cień, tak jak to zwykle robił.

Chyba zaczynał mieć omamy. Wydawało mu się, że wiatr do niego przemawia, ale nie było to przecież możliwe. Nawet w tym lesie. Przystanął, aby wsłuchać się w to niecodzienne zjawisko i wtedy to do niego dotarło. To nie wiatr wydawał te odgłosy. On jedynie niósł je w jego stronę. To były głosy ludzi. Niewiele myśląc, ruszył w ich stronę. W głowie pobrzmiewała mu teraz tylko jedna myśl; To może być Esther...

Przedzierał się przez zarośla, nie zwracając uwagi na smagające jego twarz i ramiona gałęzie ani kolczaste krzewy zaplątujące się w jego szatę. W tym momencie liczyło się dla niego tylko to, aby dotrzeć jak najszybciej do rozmówców... Nagle się zatrzymał, ledwo utrzymując równowagę. Dopiero teraz to do niego dotarło. Nawet jeśli była tam Esther, to na pewno nie znajdowała się tam sama. Nathaniel po raz kolejny stanął przed dylematem. Nie wiedział, czy powinien tam pójść. W końcu równie dobrze mogła tam być z Barnesem. Nie miał pewności, że zachowa zimną krew, gdy znajdą się tam tylko we trójkę, bez świadków. Z drugiej strony nie miał również pewności, że to ich tam zastanie. Przecież każdy mógłby tu przyjść. Chociaż niewielu by się na to odważyło. Postanowił jednak zaryzykować. Chociażby dla cienia szansy, że ją tam zastanie. Zebrał w sobie resztki odwagi i ponownie ruszył przed siebie. Tym razem nie biegł.

Pierwszym, co go uderzyło, było nienaturalne światło wydobywające się spomiędzy drzew. Im bliżej się znajdował, tym bardziej nabierał pewności, że jest ono skutkiem jakiegoś zaklęcia. Nie wiedział jednak jakiego. Żadne z tych, które dotychczas poznał, nie dawało takiego efektu. Odłożył jednak zastanawianie się nad tym, na dalszy plan, ponieważ w tym momencie wyszedł spomiędzy drzew na niewielką polanę. Zamarł. Przed nim stała Esther, wpatrzona dokładnie w niego. Wyglądała na równie zaskoczoną co on. I tak jak podejrzewał, nie była sama. Jednak osoba, z którą przebywała, nie była Patrickiem Barnesem, ani żadnym innym znanym mu człowiekiem.

Po chwili tajemniczy mężczyzna również odwrócił się w jego stronę. Sprawiał dziwne wrażenie. Nathaniel nie potrafił go nawet opisać, nie był w stanie. Czuł się tak, jakby wzrok nieznajomego potrafił spetryfikować ciało i całkowicie ogłupić umysł. Nie potrafił pozbierać myśli i nawet nie próbował zastanawiać się, kim jest ten człowiek.

- Nathaniel? - powiedziała pytającym tonem Esther, przerywając ciszę. - Co tu robisz? - zapytała.

- Szukałem ciebie - odpowiedział Nathaniel.

To zdanie obojga na chwilę zbiło z tropu. Nathaniela zaskoczyła jego własna szczerość i łatwość, z jaką przeszło to przez jego gardło, Esther natomiast nie spodziewała się czegoś takiego po nim. Zawsze był skryty, nie mówił za wiele... Było widać po niej, że jest zmieszana. Nie ukrywała tego, co było dość niecodzienne w jej zachowaniu. Nie trwało to jednak długo, ponieważ postanowiła odezwać się trzecia osoba:

- Dlaczego szukałeś Esther? - zapytał nieznajomy bez najmniejszej emocji w głosie.

- To sprawa między nami, nie powinno cię to interesować - nie zabrzmiało to tak, jak chciał...

- Esther nie ma przede mną żadnych tajemnic - powiedział. Nathaniel mógłby przysiąc, że wyczuł drwinę w jego głosie.

Nieznajomy wręcz emanował pewnością siebie. Według Nathaniela było to niezdrowe, jednak nie dał tego po sobie poznać. Zaczął natomiast baczniej przyglądać się stojącemu przed nim mężczyźnie. Nie podobało mu się jego zachowanie. Co chwilę posyłał Esther wygłodniałe spojrzenia, ale najdziwniejsze było to, że wyglądał wtedy na fizycznie głodnego... Nathaniel nie miał pojęcia, co powinien sądzić na ten temat. Esther nie wydawała się tym zgorszona, sprawiała nawet wrażenie osoby oswojonej z taką sytuacją.

- W takim razie musicie się z Esther znać już dość długo... - nie mógł powstrzymać cynizmu w głosie, jednak nie przejął się tym wyjątkowo.

- Wystarczająco długo - rzucił lakonicznie.

Nathaniela z każdą chwilą coraz bardziej irytowała postawa nieznajomego. Kim on był, aby mówić takie rzeczy, aby patrzeć na Esther w ten sposób... Zazdrość coraz bardziej przejmowała nad nim kontrolę, jednak udawało mu się ją kontrolować... jeszcze. Nie chciał nawet myśleć o tym, co się stanie, gdy zawładnie nim całkowicie. Bał się tego.

Esther chyba zaczęła dostrzegać rosnące między nimi napięcie, ponieważ w końcu postanowiła przerwać, panującą między nimi, niezręczną ciszę:

- Nie sądzicie, że to niegrzeczne? - zapytała, a oni rzucili jej zdziwione spojrzenia. - Nawet się sobie nie przestawiliście, a już zamierzacie rzucać się sobie do gardeł.

Po jej uwadze nieznajomy sprawiał wrażenie rozbawionego, jednak nie trwało to na tyle długo, by na dłużej zwróciło uwagę Nathaniela. Bardziej skupił się na słowach Esther i w duchu przyznał jej rację. Przez chwilę się wahał. Miał do wyboru urażoną dumę, bądź urażoną Esther... Z dwojga złego wolał wybrać to pierwsze.

- Nathaniel Granger - rzucił beznamiętnie, wyciągając dłoń w kierunku nieznajomego.

- Eugene - odpowiedział on po chwili i uścisnął dłoń Nathaniela.

Nathaniel nawet nie chciał znać powodu, przez który Eugene nie podał swojego nazwiska. Esther być może miała okazję je poznać, ale nie miał zamiaru jej o to pytać, a na pewno nie w najbliższym czasie. Ona sama wyglądała na usatysfakcjonowaną, co jeszcze bardziej go zniechęciło.

- Gdzie się poznaliście? - zapytał Nathaniel.

Nie miał pojęcia, co go do tego podkusiło. Było to wbrew jakiemukolwiek zdrowemu rozsądkowi. Najmniejsze informacje na temat relacji, jaka powstała między Esther, a Eugenem tylko mogły zaognić jego zazdrość i niechęć do osoby tajemniczego mężczyzny. Nie potrafił się jednak powstrzymać, było to silniejsze od niego.

- Tutaj - wbrew jego przypuszczeniom, to Esther odpowiedziała na jego pytanie.

- W lesie? - zapytał zaskoczony. - Nieco dziwne miejsce...

- Takie samo, jak każde inne - rzucił Eugene. Tym razem nie ukrył zdenerwowania, co zaciekawiło
Nathaniela, nie dał jednak po sobie tego poznać.

- Nie będę się o to spierał - miał ochotę na coś przeciwnego, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na Esther, by zahamować swoje zamiary. - Często się widujecie?

- Niezbyt - odpowiedział błyskawicznie Esther, uprzedzając Eugene'a. - Przyszłam to dzisiaj, aby podziękować Eugene'owi za pomoc.

Nathaniel zaczął zwracać na nią większą uwagę. To, co mówiła, bez wątpienia był prawdą, jednak miał on wrażenie, że waży dosłownie każde wypowiedziane przez siebie słowo. Było to dla niego niezwykle zastanawiające. Dotychczas po prostu wolała przemilczeć jakiś temat, nić bawić się w półsłówka. Nathaniel doszedł do wniosku, że zachowanie Esther uległo diametralnej zmianie. Nie wiedział tylko, czy wpływ na to miał Barnes, czy Eugene, a może każdy z nich po trochu?

- Nie musisz się o mnie martwić - powiedziała Esther, gdy przez dłuższy czas panował cisza.

Nathaniel zastanawiał się, czy sprawiał wrażenie zmartwionego, skoro powiedziała coś takiego. On doskonale wiedział, że to, co czuł, nie było zmartwieniem, a zazdrością oraz poczuciem przegranej. Z każdym wypowiedzianym słowem, rzuconym spojrzeniem, czy najmniejszym gestem Esther zdawała mu się być coraz bardziej odległa. Nie widział już wyjścia z tej sytuacji. Nawet jeśli odsunie od niej Barnesa, to w lesie będzie na nią czekał Eugene. Jakie on miał z nimi szanse?

- Na to wygląda - powiedział Nathaniel. - W takim razie nic tu po mnie.

- Wiesz, którędy wrócić? - zapytała Esther z faktycznym przejęciem w głosie.

- Tak, to prosta droga.

- W takim razie... do zobaczenia w Hogwarcie.

- Do zobaczenia...

Ostatnie słowa wypowiadał już spomiędzy drzew. Nie odwrócił się. Czuł się na wskroś zraniony. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma prawa do taki odczuć, jednak z jego strony wyglądało to inaczej, niż z perspektywy kogoś innego. Esther nie miała pojęcia, ile Nathaniel dla niej zrobił. Poświęcał każdą wolną chwilę na to, aby zapewnić jej całkowite bezpieczeństwo, co było jednoznaczne z usunięciem z jej życia Barnesa.

Po raz kolejny miał wątpliwości co do sensu swoich działań. Już nawet dla niego wydawało się to nudne. Poddawał się za każdym razem. O ile łatwiejsze byłoby jego życie, gdyby był człowiekiem pokroju Barnesa lub Chaveza. Bezwzględnym, pozbawionym jakichkolwiek skrupułów, czy sumienia. Nie musiałby się wtedy obawiać o to, czy podejmowane przez niego decyzje będą właściwe. Niestety nie był taki jak oni, a gdyby zaczął do tego dążyć, zdradziłby wszystkie wyznawane przez siebie wartości.

***

Salazar nie mógł uwierzyć w sytuację, jaka miała miejsce kilka godzin wcześniej. Po prostu nie potrafił tego zrozumieć. Jego żona od zawsze była okazem zdrowia. Nie przechodziła przez żadne, nawet najbardziej błahe choroby. Jednak dzisiaj, z niejasnych dla niego przyczyn, straciła przytomność. Na jego oczach. To nie było ani trochę normalne.

Nie potrafił zachować trzeźwości umysłu. Sprowadził najlepszego uzdrowiciela, jakiego znał, jednak ten nie potrafił stwierdzić, co dolega Claudine. Im mniej wiedział, tym bardziej ogarniała go panika. W każdej innej sytuacji zachowałby zimną krew, jednak teraz... Najzwyczajniej w świecie był przerażony. Stan jego ukochanej nie ulegał żadnej poprawie, a on nic nie mógł z tym zrobić. Czuł, że gdyby jej się pogorszyło, straciłby resztki opanowania, jakie w nim pozostały...

Cały czas przeklinał na swój egoizm. Tak bardzo zajęty był sobą, że całkowicie zaniedbał Claudine. Widywał się z nią tylko wtedy, gdy miał jej coś do powiedzenia. Naprawdę rzadko zdarzało się, aby przybył wtedy, gdy to ona go potrzebowała. Nienawidził się za to, a jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że dla niego jest o wiele za późno na zmiany.

Z każdą kolejną minutą nienawidził się coraz bardziej, po kilku godzinach ogarnęła go rozpacz. W tym momencie był gotów dosłownie na wszystko, aby tylko Claudine otworzył oczy i spojrzała na niego tym swoim wszystkowiedzącym wzrokiem. Cieszyłby się, nawet gdyby dawała mu reprymendę, za planowanie życia Esther. Jedynym czego pragnął, było jej wyzdrowienie...

Zaczynało świtać, on jednak nie opuszczał ukochanej żony. Klęczał przy jej łóżku i trzymał jej drobną dłoń, którą przez lata zdążył poznać tak dobrze. Każdy gest, skinienie, drżenie... pieszczota. Znał ich znaczenie na pamięć, a mimo to potrafiła go jeszcze zaskoczyć. Nie dziwiło go to, zawsze była pełna niespodzianek, nieprzewidywalna, a jednak tak bardzo znajoma. Pełna sprzeczności. Kochał każdą jej cechę z osobna i wszystkie jednocześnie.

Nie potrafił już powstrzymać łez. Starał się z całych sił nie okazać słabości, nie chciał, żeby ją u niego zobaczyła, jednak nie potrafił już tego zatrzymać. Błagał wszystkie znane sobie bóstwa, aby mu jej nie odebrały. Nie zniósłby tego. Była dla niego tym wszystkim, czego on sam nie potrafił w sobie znaleźć. Uzupełniali się nawzajem. Bez niej pozostałby tylko cynicznym, ironicznym, przepełnionym sarkazmem i jadem egoistą, którego znienawidziliby wszyscy, łącznie z ich córką. Wiedział, że nim jest, jednak Claudine potrafiła utrzymać w ryzach jego charakter, jako jedyna była w stanie wpłynąć na jego działania.

Był cholernym egoistą, dlatego chciał ją zatrzymać przy sobie za wszelką cenę. Nie był zdolny jednak do poświęceń. Mógł sobie wmawiać, że dałby radę oddać za nią życie, jednak prawda była gorzka i okrutna, taka sama jak on. Nie zdobyłby się na to. Jego życie było beznadziejnym paradoksem, z jednej strony nie wyobrażał go sobie bez Claudine, z drugiej - nie potrafił go jej ofiarować...

Stracił wszelkie zahamowania. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, nie rozpoznałby w nim Salazara Slytherina tylko złamanego człowieka, pozbawionego wszystkich barier, które tak starannie budował przez całe swoje życie. W tym momencie był pewien, że jeśli ona umrze, to zabierze go ze sobą, a na tym świecie pozostawi wrak, którego nic nie będzie w stanie naprawić.

Z chwilą, w której przez okna wpadły pierwsze promienie słońca, Claudine otworzyła oczy. Nie było po niej widać żadnych oznak wykończenia przez chorobę, czy chociażby minimalnego osłabienia. Wyglądało to tak, jakby po prostu przebudziła się nad ranem, jak to miała w zwyczaju. Wiedziała jednak, że to nie był zwykły sen, a widok jej męża, całego we łzach, tylko ją w tym utwierdził...

***

- Widziałam cię ostatnio z Patrickiem, dobrze się znacie? - zapytała May.

W końcu się na to odważyła. Już od dłuższego czasu próbowała poruszyć ten temat, jednak za każdym razem się wycofywała w ostatnim momencie. W głębi duszy czuła ulgę, nawet jeśli jej nie będzie chciał odpowiedzieć, to nikt jej nie zarzuci, że nie próbowała.

- Nie bardzo, ale ojciec nalegał, żebym go poznał. Widocznie ojciec Barnesa ma wpływ na coś, na co nie ma mój. Chociaż pewnie byłoby łatwiej, gdybym to z jego siostrą miał się zaprzyjaźnić...

- To on ma siostrę? - zapytała zszokowana.

Czyli jednak opłaciło się go zapytać. Nawet jeśli Michael, w co wierzyła, nie był w to zamieszany, to istniała osoba, która mogła wiedzieć więcej od kogokolwiek.

- Tak, młodszą. Z tego, co mi wiadomo, od września będzie z nami w Hogwarcie.

To była ich szansa. Aktualnie nie byli w stanie nic zrobić. Nie mieli żadnego dowodu, a Barnes doskonale się krył. Tamten jeden raz był pierwszym i ostatnim, gdy widzieli go w takiej sytuacji, jednak wystarczył, aby chcieć pozbyć się go z życia Esther.

- Esther nic o tym nie wspominała...

- Może nie chciała? - brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

Albo nie wiedziała, jak wielu rzeczy - pomyślała May, jednak nie zamierzała wypowiadać myśli na głos. W jej mniemaniu ta sprawa w żadnym stopniu nie dotyczyła Michaela i wolała, aby tak zostało.

- Być może, ostatnio ma przede mną coraz więcej tajemnic - nie chciała, żeby zabrzmiało to jak wyrzut, jednak głos jej zadrżał.

- May, stało się coś? - zapytał zmartwiony Michael.

- Nie... - nawet dla niej samej nie brzmiało to wiarygodnie.

- Wiesz, że mnie możesz powiedzieć - powiedział Michael, łapiąc ją za dłoń. - Nie będę cię oceniał.

- Po prostu czuję... - przerwała, jednak gdy tylko spojrzała w jego oczy, kontynuowała już bez wahania - Czuję, że z każdym dniem Esther coraz bardziej się ode mnie oddala. Nie wiem, co jest tego powodem, ale się martwię - May musiała się naprawdę postarać, aby pod koniec nie załamał się jej głos.

Nim się obejrzała, była wtulona w Michaela, a po jej policzku spływała samotna łza. Nie sądziła, że tak bardzo odczuwała ten dystans, który tworzył się między nią, a Esther. Tak bardzo była skupiona na tym, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, że o sobie myślała tylko przy Michaelu, jednak były to rzadkie momenty słabości.

***

Nathaniel był wściekły. Na siebie, na Esther, na tego całego Eugene'a. To wszystko tak bardzo go zszokowało, że zapomniał, po co szukał Esther. Dał się omamić zazdrości. W tamtym momencie myślał tylko o sobie i tym, jak boli go widok Esther z kimś innym. Do Barnesa zdążył się już przyzwyczaić. Poza tym w jego świadomości ukształtował się obraz tego "złego", którego trzeba się za wszelką cenę pozbyć. Uważał go tylko za przeszkodę do pokonania, ale Eugene... to była już zupełnie inna sprawa. Nathaniel czuł, że z nim nie miałby żadnych szans.

Im dłużej analizował dzisiejszą sytuację z lasu, tym bardziej dochodził do wniosku, że Eugene i Esther coś ukrywają. Oboje. Nie podobało mu się to. Było kolejną komplikacją, zagadką do rozwiązania. Dlaczego nic nie mogło być proste? Dlaczego ciągle był zmuszany do działań, których normalnie by się nie podejmował? W głębi duszy znał powód, jednak za nic by się do tego nie przyznał.

Nie wiedział, czy powinien mówić May o tym, co widział. Gdyby zdradziła się ona z tym przed Esther, oboje mieliby kłopoty. Jednak z drugiej strony, mogłaby ona wyciągnąć od Esther informacje na temat Eugene'a, takie, którymi nigdy by się nie podzieliła z Nathanielem. W końcu kim on dla niej był? Mógłby zaryzykować i nazwać siebie przyjacielem May, jednak z Esther nie łączyła go żadna bliższa relacja. Zaskakujące, że dopiero teraz to do niego dotarło. W jej oczach był tylko jednym z wielu mieszkańców Hogwartu.

Powinien powiedzieć Esther, aby uważała na May, nim odszedł.  Był jednak zbyt zdenerwowany, by trzeźwo myśleć, a teraz było już za późno. Gdyby to wtedy zrobił, mógłby się wycofać, jednak w tej sytuacji... Gdyby zrezygnował, sumienie nie dawałoby mu spokoju. Może i May zaopiekowałaby się Esther, jednak sam nie zdawała sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę był Chavez. Nathaniel sam nie był pewny, do czego mógłby się posunąć ten człowiek. Bał się nawet o tym myśleć.

Musiał zrezygnować z Esther to było pewne. Postanowił jednak, iż wcześniej upewni się, że zarówno ona, jak i May są bezpieczne. To był jego ostatni cel. Ostatnia misja, a później usunie się w cień i żadna z nich więcej o nim nie usłyszy.

***

May czekała w bibliotece na Esther. Nie było tu nikogo. Szukała przyjaciółki wszędzie, aż w końcu zdecydowała się przyjść właśnie tutaj. Kiedyś, bardzo dawno temu, ustaliły, że gdy będą się szukać, powinny czekać właśnie w bibliotece. Nie miała pewności, że Esther to pamięta. Ona sama całkowicie wyrzuciła to ze swoich myśli, aż do dzisiejszego dnia. Postanowiła zaryzykować, jeśli się nie pojawi, to wróci do ich wspólnego dormitorium i tam będzie jej wyczekiwać.

Chciała zapytać Esther, czy wiedziała o siostrze Patricka. Bała się jednak, że może to doprowadzić do bardzo niemiłej sytuacji. Ostatnio nie potrafiły się między sobą dogadać, jeśli Esther pomyśli, że May miesza się w jej sprawy, mogłyby oddalić się od siebie jeszcze bardziej, a może nawet pokłócić... Nawet nie wyobrażała sobie, jak mogłaby wyglądać poważna kłótnia między nimi. Zazwyczaj były to chwilowe sprzeczki, które kończyły się szybciej, niż zaczęły. Chyba nie miała ochoty do niej doprowadzać...

- Witaj May... - było to najchłodniejsze przywitanie, z jakim miała kiedykolwiek do czynienia.

Zaczynało ją przerażać to, z jak dużą częstotliwością wpada ostatnio na Barnesa. Zastanawiała się nawet, czy przypadkiem jej nie śledził, tak jak ona z Nathanielem śledzili jego... Tylko w jakim celu on mógłby to robić? Nie miała nic do ukrycia, w przeciwieństwie do niego. Poza tym już i tak szantażował ich tym, że powie wszystko ich rodzicom, co jeszcze miałby zrobić? Nie potrafiła rozgryźć motywacji tego człowieka, chociaż od miesięcy naprawdę poświęcała temu każdą wolną chwilę... Irytowało ją to, jak dobrze potrafił się kryć.

- Jeśli nie zamierzasz powiedzieć mi czegoś, co mnie naprawdę zainteresuje, to odejdź - mówiła beznamiętnie, nie odwracając wzroku.

- Och... To, co mam ci do powiedzenia, na pewno będzie cię interesowało - powiedział pewnie, chociaż wyglądał, jakby coś go zdenerwowało do tego stopnia, że ledwo hamował swoje emocje.

- Tylko mów szybko, nie zamierzam poświęcać ci więcej czasu, niż jest to konieczne - rzuciła znudzonym głosem.

Spiął się. May przeczuwała, że nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś zwraca się do niego w ten sposób. Musiał jednak to przeboleć, ponieważ nie zamierzała się przed nim płaszczyć. Zwłaszcza że oboje zdawali sobie sprawę z tego, że przy niej Patrick jest nikim... Była to jedyna rzecz, która dawała jej satysfakcję.

- Widziałem cię dzisiaj z Michaelem.

- I co w związku z tym? - zapytała May.

- Byłbym wielce usatysfakcjonowany, gdyby było to wasze ostatnie spotkanie.

Patrzyła na niego skonfundowana. Nie miała pojęcia, o co mogło mu chodzić. Dlaczego tak nagle zainteresowały go jej spotkania z Michaelem? Przecież ich przyjaźń była tylko jedną wielką mistyfikacją, zorganizowaną na rzecz rodziców. W każdym razie to powiedział jej dzisiaj Michael... Co, jeśli kłamał? Nie przyjąć tego do wiadomości, dlatego szybko wyparła takie myśli ze swojej świadomości.

- Chyba sobie żartujesz Barnes! Nie ty będziesz o tym decydował - nawet nie próbowała ukryć złości.

- Po co ci to? - zapytał Patrick. - On i tak niczego ci o mnie nie powie. Odpuść sobie...

W tym momencie padłaby na krzesło, gdyby tylko już wcześniej na nim nie siedziała. Czy to było możliwe, aby Nathaniel przez cały ten czas miał rację? Nie chciała w to wierzyć. Miała nadzieję, że Barnes po prostu ją podpuszcza, że daje jej fałszywy trop, aby tylko przestała węszyć wokół niego. To byłoby jak najbardziej do niego podobne.

- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Nigdy nie próbowałam wyciągnąć od Michaela informacji na twój temat.

Przez dłuższy czas tylko się sobie przyglądali. Wyglądali tak, jakby nawzajem oceniali swoje możliwości. Patrick próbował wyczytać cokolwiek z postawy May, on z kolei szukała jakichkolwiek emocji na jego twarzy. Oboje polegli w swoich działaniach. Takie przynajmniej przeświadczenia miała May. Do czasu...

- Masz mnie za idiotę? - zapytał Barnes.

- Nie - odpowiedziała May, kręcąc głową na potwierdzenie swoich słów.

- Nie jestem naiwny, jaki inny miałabyś powód, aby spędzać czas z człowiekiem, którego w ogóle nie znałaś wcześniej?

May analizowała jego pytanie. Miała coraz większe wątpliwości. Co, jeśli Barnes nie grał, a Michael naprawdę ją oszukał? Zrzuciła jednak tego typu zmartwienia na dalszy plan, w końcu to nie ona zaczęła tę znajomość. Poza tym, z każdym kolejnym spotkaniem upewniała się przecież w tym, że Chavez nie ma złych zamiarów.

- To Michael jako pierwszy chciał się ze mną spotkać. Musisz mieć informacje z niewłaściwego źródła - jej głos był o wiele pewniejszy niż ten Patricka na początku ich rozmowy.

Barnes już nic więcej nie powiedział. Odwrócił się i odszedł z niejasnym wyrazem twarzy. Nawet nie usiłowała poznać jego myśli w tamtym momencie. Jej głowę zaprzątała tylko jedna sprawa - Michael Chavez.

***

- Co on tu robił, Esther? - głos Eugene'a był spokojny, ale cała jego postawa świadczyła o czymś innym.

- Nie mam pojęcia - odpowiedziała.

Eugene nie wyglądał na przekonanego, a Esther było naprawdę głupio. Nie spodziewała się, że ktokolwiek mógłby wejść za nią do lasu, a co gorsze, zastać ją właśnie z nim. Co będzie, jeśli Nathaniel odkryje, że Eugene to wampir? Wtedy oboje będą mieli kłopoty. Zwłaszcza że oboje zdawali sobie sprawę z tego, w jakim stanie był Nathaniel, gdy stąd odchodził. Tym razem jej prośby mogłyby nie wystarczyć.

- Esther, nie okłamuj mnie, proszę... - wyszeptał.

- Nie okłamuję, naprawdę! Nie mogłabym... nie po tym wszystkim. Musisz  mi uwierzyć - jej głos brzmiał jak rozpaczliwe bałaganie.

- Wierzę... - Wypowiedział to tak cicho, że Esther bardziej wyczytała to słowo z jego ust, niż usłyszała.

- Przepraszam.

Była na siebie tak bardzo zła. Wiedziała przecież, że idąc tutaj, powinna uważać. Nie narażała tym siebie, a Eugene'a. To było egoistyczne z jej strony, że przychodziła do lasu niemalże codziennie. Mogła przewidzieć, że ktoś w końcu zainteresuje się przyczyną jej ciągłych zniknięć. Tylko dlaczego to właśnie Nathaniel przyszedł do lasu, a nie May, czy Patrick? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć.

- Nie podobało mi się to, jak ten cały Nathaniel na ciebie patrzył... - wyznał po dłuższej chwili Eugene.

Esther zachichotała. Czyżby Eugene był zazdrosny? Tylko dlaczego? Byli tylko przyjaciółmi ki oboje wiedzieli, że to się nie zmieni. Poza tym ona nie widziała niczego niezwykłego w spojrzeniu Nathaniela.

- O niego nie musisz się martwić - powiedziała, a on przyglądał jej się z zainteresowaniem. - On jest zakochany w kimś innym. Musiało ci się po prostu wydawać.

- Ty go lepiej znasz... - powiedział Eugene. - I właśnie dlatego to ty mu powiesz, że nie może już nigdy więcej wejść do tego lasu.

Esther była zaskoczona tonem jego głosu. Brzmiało to niemalże jak rozkaz. Eugene nigdy wcześniej nie zwracał się do niej w ten sposób.  

- Dlaczego? - zapytała ostrożnie.

- Jaka ty jesteś naiwna. Naprawdę nie wiesz?

Chciała coś powiedzieć, jednak wyraz jego twarzy zaczynał ją przerażać. To nie była ta sama osoba, z którą spędziła te wszystkie godziny w lesie. W jego oczach było widać dzikość, jakiej nigdy wcześniej tam nie dostrzegała, dlatego postanowiła jedynie zaprzeczyć ruchem głowy.

- Tu nie jest bezpiecznie i nigdy nie było - mówił powoli, prawie jakby rozmawiał z dzieckiem. - Nie jestem jedynym wampirem w tym lesie. Mówiłem ci już na początku, że jest nas tu więcej. Do tego dochodzą jeszcze inna niebezpieczne stworzenia, które zamieszkują ten las...

- Przecież ja przychodzę tu od dawna i ani razu nie została zaatakowana - przerwała mu Esther.

- Bo im na to nie pozwoliłem.

Zapanowała między nimi cisza. Nie miała o tym pojęcia. Zresztą nigdy nie zastanawiała się nad tym, dlaczego las, przed którym każdy ją ostrzegał, jest całkiem bezpieczny. Teraz poznała odpowiedź...

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wiele ryzykowałem, zostawiając cię tamtego dnia przy życiu. Każdy inny wampir już dawno skończyłby martwy, gdyby pozwolił w takiej sytuacji uciec czarownicy. Oni tam umierają, sądzisz, że postawią jakiegoś obcego czarodzieja ponad sobą? To był cud, że dzisiaj wyszedł z tego cało.

Esther myślała o tym, co powiedział jej Eugene. Miał rację. Oboje ryzykowali, spotykając się w tym lesie. Nie potrafiła jednak całkowicie zrezygnować z jego towarzystwa. Przyzwyczaiła się już do jego obecności. Mogła mu mówić rzeczy, z których nie zwierzała się nawet May.

Tym razem odeszła bez pożegnania. Żadne z nich nie miało pewności, czy przypadkiem nie jest to ich ostatnie spotkanie. Wcale nie była naiwna, doskonale zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, tylko odrzucała ten fakty gdzieś w odmęty swojej podświadomości i starała się o tym nie myśleć. Jednak teraz, gdy zostało to wypowiedziane na głos, słowa zdawały się uderzyć z podwójną siłą.

Jednak Esther martwiła jeszcze jedna sprawa. Eugene nie wypowiedział tego głośno. Mogła to sobie nawet dopowiedzieć, ale miała wrażenie, że między jego słowami wyczytała pewną istotną informację. On również nie powstrzymałby się przed zabiciem Nathaniela, gdyby nie było jej wtedy z nim...

***

- Jesteś pewna? - zapytał Salazar.

- Wiem, co widziałam i czułam, Sal... - miała dosyć tłumaczenia mu wszystkiego jak dziecku - Tego nie da się pomylić z niczym innym.

- Ale przez tyle lat... - Salazar nie wiedział, jak powinien zakończyć swoją wypowiedź.

- Ja też jestem zaskoczona. Nic już jednak na to nie poradzimy. Wierz mi, gdyby było jakieś wyjście z tej sytuacji...ale nie ma - było po niej widać, że całkowicie się poddała.

- Wiem, po prostu tak trudno w to wszystko uwierzyć - nie był w stanie jej pocieszyć. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się bałem, że już się nie obudzisz...

Teraz to Claudine trzymała męża za rękę. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakim jest człowiekiem. Inna kobieta byłaby zapewne zgorszona, jednak jej to nie przeszkadzało. Pokochała każdą jego wadę i potrafiła dostrzec w niej zaletę.

- Esther nie może się dowiedzieć o tym, co się tutaj działo - powiedziała w końcu rzeczowym tonem.

- Ode mnie na pewno nic nie wyciągnie, ale dlaczego chcesz to przed nią ukrywać? - Salazar nie potrafił zrozumieć pobudek swojej żony.

- Gdybyś był teraz na moim miejscu, zrozumiałbyś to. Nie wiemy, do czego mogłoby doprowadzić powiedzenie jej tego. Ty wiesz, bo przed tobą nie potrafię nic ukryć...

Postanowili już nigdy więcej nie wracać do tego tematu i wyrzucić z pamięci ostatnią dobę. To było najlepsze wyjście. Tak im się wtedy wydawało. Jednak żadne z nich nie mogło przewidzieć przyszłych konsekwencji swoich działań ani tego, że prawda zawsze wychodzi na jaw...

12 komentarzy:

  1. Czy wspominałam, że kocham Nathaniela? Tak strasznie mi go żal, Eugene też jest cudowny, ale Esther bardziej pasuje do Nathaniela. Mam nadzieję, że jak odkryje prawdę, to doceni, jak bardzo ten czarodziej ją kocha. Chociaż nie znalazł w lesie Graala(dobra już więcej nie będę ;))
    May i Patrick - I still ship it :) Jest szansa na więcej takich konfrontacji? Bardzo ciekawie to wypada, zwłaszcza jak wyobrażam sobie dokładnie ich mimikę twarzy :)
    Salazara też mi szkoda :( Czy jest jakaś tajemnica związana z Claudine? Biedna kobieta, a w ogóle to widać, że ona ma bardzo dobry wpływ na wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak wspominałaś, ale możesz częściej. Nathaniel nie będzie narzekał. :D Mam w zanadrzu coś o wiele lepszego od Graala, jednak musisz się uzbroić w cierpliwość.
    Shipuj ich sobie, shipuj... Ja zabraniać nie będę 💜
    To nie do końca tajemnica, jeszcze się przekonasz.
    Dziękuję za komentarz :)
    Pozdrawiam,
    Lilith 💜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nathaniel jest pokrzywdzony i potrzebuje mojej miłości ;)
      I jeszcze jedna sprawa - nie ufam Michaelowi. Mam złe przeczucia...

      Usuń
    2. U niego tylko jedna dziewczyna ma szansę ♥
      Czyli rozumiem, że Patricka lubisz, ale Michaela już nie...
      Na razie nie ma się czego obawiać :D

      Usuń
    3. Ciężko mi powiedzieć, czy lubię Patricka, przeraża mnie trochę, ale i fascynuje. Chyba wiesz, o co mi chodzi ;)

      Usuń
  3. Jak zwykle świetny rozdział! Historia coraz bardziej się rozwija i widzę też, że masz na nią coraz więcej pomysłów co mi się bardzo podoba, bo naprawdę uwielbiam tą historię i Twoją twórczość :) Muszę powiedzieć, że też bardzo lubię Nathaniela tak samo jak Esther i rzeczywiście tworzyliby fajny związek!
    Pozdrawiam i czekam na następny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze, że większość tych pomysłów w mojej głowie zawitała już dawno i dokładnie wiedziałam, w którym momencie, co ma się pojawić.
      Relacja między Esther, a Nathanielem będzie coraz bardziej burzliwa... tak tylko mówię (piszę) :D
      Chyba każdego cieszy fakt, że ktoś docenia jego pracę, dziękuję ;)
      Pozdrawiam,
      Lilith ♥

      Usuń
  4. Ten rozdział jest BOSKI! Bardzo szybko i przyjemnie mi dię go czytało.
    Dlaczego odnoszę wrażenie, że wszyscy martwią się o Esther jakby była ósmym cudem świata? May od kilku miesięcy planuje pozbyć się Barnesa chcąc zapewnić przyjaciółce szczęście. Nathaniel jest świetnym chłopakiem. Niestety we friendzone. Eugene się zakochał. Rodzice mają przed nią dziwny sekret. Ona tego zbytnio nie dostrzega i nie docenia. Mam nadzieję, że cię tym nie zraziłam :3
    Ps. Zapraszam do mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niczym mnie nie zraziłaś. W 90% zachowania bohaterów, ich wypowiedzi, czy sytuacje, w których się znajdują, będą miały ogromny wpływ na przyszłe wydarzenia. Niektóre rzeczy mogą wydawać się przesadne, albo niezrozumiałe, ale wierz mi, wszystko ma swój cel ;)
      Pozdrawiam,
      Lilith ♥
      PS Już Cię odwiedzam!

      Usuń
  5. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpóźniej w poniedziałek, ale niczego nie mogę obiecać...

      Usuń