Wszystko
zdawało się być obce i znajome zarazem. Usiłowała przypomnieć sobie, gdzie się
znajduje, jednak jej zmysły były wyciszone. Wykorzystała resztki sił, aby
otworzyć oczy. Jej wysiłek nie poszedł na marne, po chwili walki z własnymi
słabościami osiągnęła cel. Jednak zaledwie ułamek sekundy później żałowała
tego.
Śmierć.
To było jedyne sensowne wytłumaczenie. Opłakiwał ją jej martwy ojciec. Tylko
dlaczego? Za życia nigdy mu się to nie zdarzało. Okazywanie słabości było
ostatnią rzeczą, jakiej mogłaby się po nim spodziewać. Nawet wtedy…
Czy to
było jej karą? Widzieć tego człowieka takim, jak zawsze chciała go postrzegać?
Wieczność w przeświadczeniu, że wszystko, co ją otacza, jest fikcją... Idealne
podsumowanie całego jej życia.
- Jane… wypowiedział łamliwym głosem jej nie-ojciec.
To na
pewno było piekło. Przeczuwała, że ostatecznie trafi tam, zaraz za nim. Chociaż
nastąpiło to o wiele szybciej, niż kiedykolwiek mogłaby zakładać.
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – tyle troski w jego
głosie…
- Co za ironia… - powiedziała ochrypłym głosem – Tyle lat
walczenia o twoją uwagę, a wystarczyło tylko umrzeć. Dlaczego nie wpadłam na to
wcześniej?
Nie
mogła się powstrzymać od złośliwości. Czekała na to tak długo, a potem on po
prostu umarł. Nie zdążyła się zebrać na odwagę za życia, więc może mu to
wszystko powiedzieć teraz. Bez znaczenia, czy rzeczywiście jest jej ojcem, czy
tylko wyobrażeniem.
- O czym ty mówisz, Jane? Przecież ciągle żyjesz. To musi
być szok po tak silnej klątwie… - ostatnie zdanie bardziej wymamrotał do samego
siebie, ale usłyszała je doskonale.
- Śmierć jest jedynym wytłumaczeniem twojej obecności tutaj,
więc z łaski swojej oszczędź mi tego wszystkiego.
Co to
wszystko miało niby znaczyć? Ktoś na górze ma wyborne poczucie humoru, ale
chyba nie sądzi, że mogłaby uwierzyć w te wszystkie bzdury. Ludzie nie powstają
z martwych. Tak się po prostu nie dzieje. Chyba że… Czy ktoś naprawdę mógłby
się ośmielić?
- Kim jesteś!
- Naprawdę jest z tobą źle, skoro nie poznajesz własnego
ojca…
- Nie wychodzi ci to za dobrze, wiesz? Podszywanie się pod
niego. W ogóle go nie znałeś, jeśli uważasz, że tak by się zachował w obecnej
sytuacji.
Na
twarzy mężczyzny, wyglądającego jak jej ojciec, pojawił się szok. Chyba nie
sądził, że uda jej się go przejrzeć tak szybko. Cóż, ten człowiek nie ma
zielonego pojęcia, kogo usiłował naśladować.
- Ach… Powinienem był się domyślić, co takiego zaprząta ci
głowę – mówił z jakąś nutą smutku w głosie – Posłuchaj Jane, to wszystko może
wyglądać na jedną wielką mistyfikację, ale nią nie jest. To naprawdę ja…
- Przestałeś już być zabawny. Teraz jesteś po prostu
żenujący. Żadna siła nie przekona mnie do tego, że jesteś moim nieżyjącym
ojcem.
Ten
człowiek albo miał zbyt wysokie mniemanie o sobie, albo uważał ją za niezwykle
naiwną, skoro myślał, że wystarczy kilka banałów, aby rzuciła się w objęcia
trupa. W całym swoim życiu spotkała na drodze wielu oszustów, ale ten bił ich
wszystkich na głowę.
- Po prostu mnie wysłuchaj, a potem będziesz mogła osądzić,
czy mówię prawdę – powiedział stanowczo – Moja rzekoma śmierć dwa lata temu…
nigdy nie miała miejsca. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale udało mi się
sprawić, żeby każdy był przekonany o tym, że nie poruszam się już po tym
świecie. Ten krok był niezbędny, aby zapewnić bezpieczeństwo tobie i Hermionie.
Nie przewidziałem jednak, że twój mąż już po roku poczuje się na tyle pewnie,
aby złamać swoje wszystkie przyrzeczenia i spróbuje wciągnąć was w swoje umowy
z Voldemortem. Jestem swoją drogą zawiedziony, że tak łatwo na to przystałaś,
Jane. Jednak nie o tym chciałem… Kilka tygodni temu, gdy próbowaliście
powiedzieć Hermionie prawdę, wasz dom został zaatakowany…
- Jak to zaatakowany! Co z Hermioną?! Gdzie jest moja
córka?! – straciła panowanie nad sobą, gdy tylko zrozumiała, że Hermionie może
grozić niebezpieczeństwo.
- Nic jej nie jest. Uspokój się, proszę. Hermiona jest teraz
w Hogwarcie, pod stałą ochroną. Wracając… Gdy domyśliłem się, co zamierzacie z
Callumem zrobić, zdecydowałem, że nie mogę na to pozwolić. Postanowiłem więc
wyjść z ukrycia i zabrać stamtąd moją wnuczkę. Na miejscu zastałem kilku
śmierciożerców, wiedziałem już wtedy, że się spóźniłem. Ty leżałaś
nieprzytomna, na szczęście Hermiona też tam była. Zabrałem was obie do siebie i
powiedziałam jej prawdę. W każdym razie część prawdy…
Wszystko, co powiedział, wydawało jej się być jednym wielkim chaosem, chociaż miał rację co do zamiarów Calla… To jednak nie wystarczało, aby mu zaufać. Gdy tylko
odzyska siły, przesłucha go na swój własny sposób. Na razie będzie musiała
sprawić, żeby to on zaufał jej. I była jeszcze jedna, ważniejsza kwestia…
- Co miałeś na myśli, mówiąc o ochronie Hermiony w
Hogwarcie?
- Komuś bardzo zależało na spłaceniu długu rodziny w szybki
sposób, a mnie zależy na bezpieczeństwie wnuczki. Udało nam się dojść do
kompromisu.
- Ty i te twoje długi… Jednak w ogóle się nie zmieniłeś.
Zaczęła
się zastanawiać, czy istniała możliwość, że to rzeczywiście jest jej ojciec.
Był mistrzem w pomaganiu innym w zamian za „drobne przysługi” w przyszłości.
Jednak były osoby, które dobrze o tym wiedziały. Ktoś podszywający się pod
niego mógłby posiąść tę wiedzę i wykorzystać ją na swoją korzyść.
Był
jeden sposób, aby przekonać się co do prawdziwości jego słów. Jeśli Hermionie
naprawdę nic nie groziło i uwierzyła ona w słowa tego mężczyzny, to musiała się
z nią jakoś skontaktować.
- Masz może pod ręką kawałek pergaminu i pióro?
***
Wpatrywała
się w swoje drżące dłonie od kilku minut. Nie potrafiła zrozumieć, skąd wzięło
się to całe zdenerwowanie. Przecież wszystko było już zaplanowane i jedyne co
musiała zrobić, to przejść przez te przeklęte drzwi. Gdyby tylko się nie
spóźniał. Czy naprawdę musiał tak wszystko utrudniać? Wolałaby mieć już to
wszystko za sobą i skupić się na poważniejszych sprawach.
Odwracała
się w kierunku najmniejszego usłyszanego dźwięku, a każdy fałszywy alarm tylko
potęgował w niej napięcie. Dlaczego akurat dzisiaj tak wiele osób musiało
przychodzić spóźnionych? Po co był im wszystkim harmonogram, skoro nie
potrafili się go trzymać? Wszyscy jednogłośnie postanowili bojkotować plan dnia
i tylko ona nie została o tym poinformowana?
Potrząsnęła
głową, aby wyrzucić z niej te wszystkie absurdalne przemyślenia. To nie był
najlepszy dzień na wmawianie sobie, że cały świat przeciwko niej spiskuje.
Zwłaszcza gdy brało się pod uwagę to, co miało zdarzyć się lada chwila.
Nie
musiała już więcej się odwracać, aby wiedzieć, że wreszcie raczył się pojawić.
Zanim znów zaczęła narzekać na spóźnialstwo i inne niedogodności świata,
ruszyła pośpiesznie w kierunku drzwi do Wielkiej Sali. Wmawiała sobie, że wcale
nie zwróciła na siebie uwagi setek par oczu, kiedy zakłóciła spokojny posiłek.
Mimo że, wcześniej doskonale zdawała sobie sprawę z tego, do czego doprowadzi
nagłe wparowanie podczas śniadania.
- Hermiona! Zatrzymaj się na chwilę! Pozwól mi cokolwiek
powiedzieć! – usłyszała za sobą nawoływanie, nieco przerywane przez nierówny
oddech.
Nawet
przez chwilę nie miała zamiarów brać pod uwagę tych „próśb”. Udała, że nic nie
słyszy i ruszyła w kierunku najdalej osadzonych miejsc przy stole. Gdy była w
połowie drogi, przeszkodziła jej ręka, która postanowiła przyciągnąć Hermionę
do swojego właściciela. Spojrzała z niepokojącą obojętnością w oczy intruza.
- Proszę cię – powiedział znacznie ciszej, chociaż jego głos
i tak roznosił się po komnacie, w której zapanowała nienaturalna cisza – Czy
naprawdę nie jesteś w stanie dać mi kilku minut na wyjaśnienia? Bez tego
wszystkiego…
- Nie Harry. Nie chcę ani nic słyszeć, ani więcej cię
widzieć. To koniec. Nie zbliżaj się do mnie, nie próbuj nic wyjaśniać.
Wszystkie twoje działania będą bezcelowe. A teraz pozwól mi w spokoju zjeść
śniadanie…
Wyrwała
rękę z jego uścisku i ruszyła powoli we wcześniej obranym kierunku. Chociaż
Hermiona mówiła cicho, chłód jej głosu przeszył wszystkich obecnych i
pozostawił wrażenie przejmującego krzyku. Dopiero po chwili ciszę zastąpiła
poranna wrzawa, jednak nie była tą znaną dla Wielkiej Sali, która była już
świadkiem nie jednej takiej sytuacji i z pewnością jeszcze wiele podobnych
miało w przyszłości nawiedzić jej ściany…
***
Jakim
cudem wszystkie jej działania mogły obrać tak zły kierunek? Przecież robiła
wszystko, aby osiągnąć zamierzony skutek. Może naprawdę była naiwna, a jej
spostrzeżenia błędne? Czy naprawdę po raz pierwszy w życiu myliła się w takiej
kwestii? Po latach dobrze odczytywanych słów, gestów i emocji popełniła błąd?
Nie
była w stanie pogodzić się z takim stanem rzeczy. To na pewno był jakiś podstęp
z ich strony. Kto jak kto, ale oni na pewno byliby skłonni posunąć się do tego,
aby zrobić jej na złość. Może trochę nazbyt naciskała, ale czy musieli podjąć
aż tak drastyczne środki?
Jednego
nie udało im się jednak przewidzieć. Ona tak łatwo się nie podda. Być może
będzie musiała zmienić to i owo w swoim planie i potrwa on dłużej, niż
pierwotnie zakładała, ale dla niej liczyło się tylko satysfakcjonujące
zakończenie. Idealne zwieńczenie jej ciężkich prób.
Tym
razem nie zamierzała się już ograniczać. Nie chciała tego robić, oni jednak nie
pozostawili jej innego wyboru. On będzie musiał się zgodzić. Nie ma innego
wyjścia. Nie po tym wszystkim, co zaszło. A w końcu co dwie głowy, to nie jedna, więc
razem na pewno obmyślą perfekcyjne wyjście z tej sytuacji.
Po
takich przemyśleniach Ginny ruszyła pewnie w stronę swojego brata. Los jej
widocznie sprzyjał, bo Ron siedział sam w Pokoju Wspólnym. Nagłe pojawienie się
przed nim jego siostry nieco go zdezorientowało, ale ostatnio tak rzadko
rozmawiali, że postanowił zrobić wszystko, aby znów się do niego przekonała.
Ginny doskonale o tym wiedziała.
- Mam do ciebie sprawę ogromnej wagi. Musimy jednak
przenieść się w bardziej odosobnione miejsce – powiedziała konspiracyjnym
szeptem.
- Prowadź – odpowiedziała jej Ron bez chwili namysłu.
W ten
oto sposób dwójka rodzeństwa Weasley przemierzała korytarze Hogwartu, aby
znaleźć nieco bardziej ustronne miejsce. Ginny ostatecznie zaprowadziła go do
miejsca, które znał doskonale. Łazienka dla dziewczyn…
- Jęcząca Marta ostatnio mści się na chłopakach, więc mamy
chwilę dla siebie.
- Co to za sprawa ogromnej wagi, o której mówiłaś wcześniej?
– zapytał Ron, gdy już upewnił się, że są sami.
- Sądzę, że już się domyśliłeś, ale mogę to wyjaśnić… -
zaczęła powoli Ginny – Wszystko sprowadza się do wydarzeń sprzed kilku dni. Jak
pewnie ty i cały Hogwart zdążyliście zauważyć, nasi przyjaciele nieco się
posprzeczali…
- Harry i Hermiona? Mało powiedziane! Byłem przekonany, że
jeszcze chwila i w ruch pójdą zaklęcia…
- Nie przerywaj mi! – wywarczała, lekko wyprowadzona z
równowagi – Chodzi o to, żeby ich ze sobą pogodzić. Przecież oni nigdy się tak
względem siebie nie zachowywali! Jeśli czegoś nie zrobimy, to cały Gryffindor
oszaleje!
- Łatwo powiedzieć… Przecież między nimi toczy się jakaś
wojna. A najgorsze jest to, że nie chcą powiedzieć, co takiego się wydarzyło –
Ron był wyraźnie zmęczony tą sytuacją.
- Wiem. Od kilku dni próbowałam coś z nich wyciągnąć… bez
skutku – powiedziała poirytowana Ginny – Dlatego przyszłam z tym do ciebie. Może
jeśli razem spróbujemy coś z nich wyciągnąć, to w końcu któreś z nich wymięknie
i powie prawdę.
- Nie wiem, Ginny… Wygląda na to, że tym razem nawet nasza
interwencja w niczym nie pomoże.
- Więcej optymizmu! Jeśli dowiemy się, o co poszło, to
będziemy mogli jakoś to naprawić, a wtedy wszystko wróci do normy i znów będą
razem – powiedziała entuzjastycznie.
- Czekaj, czekaj… Czy ty aby nie przesadzasz? Nie możemy
mieszać się tak bardzo w ich prywatne sprawy – Ron był o wiele bardziej
zdystansowany, niż jego siostra.
- Wiem, jak to może wyglądać, ale popatrz na to z innej
perspektywy. Chyba nie chcesz, żeby już nigdy się nie pogodzili?
- Oczywiście, że nie chcę, ale co to ma wspólnego ze
związkiem? – widocznie nie pojmował toku rozumowania młodszej siostry.
- Ty to jednak jesteś idiotą Ron. Wszystko trzeba tłumaczyć,
jak z dzieckiem… - Ginny nie ukrywała swojego rozczarowania.
- Skoro jestem tak bardzo głupi, to znaczy, że nie
potrzebujesz mojej pomocy. Świetnie poradzisz sobie sama – wyrzucił ze złością
i ruszył w stronę wyjścia.
- Ron! – wykrzyknęła za nim Ginny, łapiąc go za rękę – Nie
bądź taki przewrażliwiony. Trochę mnie poniosło…
Ron
tylko patrzył na nią z politowaniem. Prawda była taka, że już dawno by stamtąd
wyszedł, ale nie chciał się z nią pokłócić. Poza tym rozumiał Ginny. Też
martwił się o Hermionę i Harry’ego. Dopiero co udało mu się z nimi pogodzić, a
już pojawiła się groźba ich ponownej utraty.
- Po prostu wyjaśnij mi ten swój dziwny tok myślowy, a ja
zastanowię się, czy ma to jakikolwiek sens – powiedział ze zrezygnowaniem w
głosie.
- W tym wszystkim chodziło mi o to, że oni nie wrócą już do
przyjaźni. Wiem, co teraz sobie myślisz, ale to niemożliwe. Już to
przerabiałam. Jedyną szansą na ich powrót do normalności, jest sprawienie, że
znów będą razem. Jednak żeby do tego doprowadzić, musimy poznać przyczynę ich
rozstania.
Ginny
przyglądała się bratu w skupieniu. Prościej nie była w stanie mu tego wyjaśnić.
Jedyną nadzieję pokładała w nagłym przebłysku geniuszu, który od czasu do czasu
nawiedzał jej brata. Bez niego znów będzie zdana tylko i wyłącznie na swój
własny spryt.
- Chyba masz rację… - powiedział po dłuższej chwili ciszy.
- N-naprawdę? – zapytała zszokowana.
- Tak, oni już nie będą w stanie się przyjaźnić. Nie możemy
do tego dopuścić. Jaki więc masz plan?
- I tu pojawia się problem – zaczęła ostrożnie – Jedyne, co
udało mi się wymyślić, wymaga pełnego sprawozdania z ich kłótni…
- Ja mam pomysł – usłyszeli nagle głos zza drzwi do
łazienki.
Byli
tak zszokowani, że tylko wpatrywali się w powoli otwierane drzwi i intruza,
który przez nie wszedł do środka. Przed nimi stanęła ostatnia postać, której
mogliby się spodziewać.
- Neville! – wykrzyknęli naraz.
- Co ty tu robisz? – zapytał Ron.
- Ile słyszałeś? – wysyczała Ginny.
- Łazienki dla chłopców są od kilku dni nawiedzane przez
Jęczącą Martę, więc pomyślałem… Zresztą to nie jest ważne! Przez przypadek
usłyszałem waszą rozmowę. Też chciałbym pomóc.
Rodzeństwo
przez chwilę wpatrywało się w Longbottoma. Oboje doszli do wniosku, że to
właściwie najmniej szkodliwy z wszystkich możliwych scenariuszy. W końcu mógł
ich usłyszeć jakiś Ślizgon albo jeszcze gorzej… Poza tym Neville twierdził, że
znalazł jakieś wyjście z tej sytuacji, więc dlaczego by tego nie wykorzystać?
- To jaki masz plan? – zapytała z uśmiechem Ginny.
***
Pochylała
się nad otwartą książką, próbując znaleźć jakiekolwiek informacje. Była jednak
zbyt zdenerwowana, aby się skupić na swoim zadaniu. Od momentu jej „zerwania” z
Harrym, Ginny nie odstępowała jej na krok. Cały czas próbowała wyciągnąć z niej
przyczynę tego zerwania, która przecież nie istniała. Ginny doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, że ich związek nigdy nie istniał, a jednak wzięła sobie za
próbę honoru pogodzenie ich.
Hermiona
postanowiła, że nie będzie usiłowała jej powstrzymywać. Wystarczy jej
ignorowanie Ginny i unikanie, gdy tylko za bardzo zacznie ją naciskać. W końcu
miała ważniejsze sprawy na głowie, które ostatecznie były przyczyną podjęcia
przez nią i Harry’ego takiej decyzji.
Gdy już
udało jej się wyrzucić z głowy niepotrzebne myśli, wróciła do lektury. Nie
musiała poświęcić jej dużo czasu, aby upewnić się, że nie znajdzie w niej
odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Tak samo było w innych przypadkach. Musiała
w końcu przyznać przed samą sobą, że w hogwarckiej bibliotece nie było
interesujących jej pozycji.
I nagle
doznała olśnienia. Jak mogła nie pomyśleć o tym wcześniej? Załamała ręce nad
własną głupotą. Było tylko jedno miejsce, w którym mogłaby znaleźć wszystkie
informacje – Dział Ksiąg Zakazanych. Pozostało jej tylko zdobyć pozwolenie.
Mogłaby poprosić któregoś z nauczycieli pod pretekstem zdobywania większej
ilości wiedzy, jednak zapytanie o to wcześniej Dumbledore’a wydało jej się
lepszym pomysłem.
- Rozczarowałem się – usłyszała nagle za sobą głos.
Miała
wrażenie, że serce podskoczyło jej do gardła. Nienawidziła takich
niespodzianek. Zwłaszcza gdy nosiły one zielono-srebrne krawaty…
- Uwierz, że twój stan jest ostatnią rzeczą, jaka mogłaby
mnie zainteresować, Nott – odwróciła się w jego stronę, próbując ukryć swoje
zaskoczenie.
- Łamiesz mi serce, Granger – mówił przekonującym tonem –
Nie powinno mnie to w sumie dziwić. Było mi niemalże szkoda Pottera, gdy tak
cię błagał o uwagę… - nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Jak jest ci tak przykro, to idź się z nim solidaryzować, a
mnie zostaw w spokoju – mówiąc to, zaczęła zbierać leżące na stoliku książki i
pergaminy.
- Okrutna jesteś, wiesz? Nawet nie dałaś znać, że to koniec
związku roku… A miałem takie piękne plany – dodał z rozmarzoną miną.
- Nie obchodzą mnie twoje plany. To, co się stało, dotyczy
tylko mnie i Harry’ego. Znajdź sobie jakieś inne zajęcie.
Zaczęła
układać książki na półkach, ignorując obecność Ślizgona. Nie chciała nawet
myśleć o tym, co kierowało jego działaniami. Na pewno nie było to nic dobrego.
Wszystko
wskazywało na to, że Nott wreszcie się znudził. Siedział przy jej stoliku,
czytając jakąś książkę. Postanowiła skorzystać z okazji i ruszyła do wyjścia,
gdy tylko zabrała swoje rzeczy.
- Naprawdę współczuję Potterowi – sprawiał wrażenie, jakby
mówił do samego siebie.
- Powtarzasz się – powiedziała, nawet nie odwracając się w
jego stronę.
- Powinnaś czasami posłuchać młodej Weasley. Nawet jeśli dla
ciebie sprawa jest zakończona, nie oznacza to, że inni zainteresowani popierają
twój punkt widzenia. Nie wydaje mi się, żeby Potter tak łatwo o wszystkim
zapomniał…
Nim
Hermiona zdążyła jakkolwiek zareagować, Nott zniknął między regałami. Nie miała
najmniejszej ochoty na szukanie go, więc po prostu ruszyła w stronę wyjścia. Na
jej liście „osób do unikania” pojawiło się kolejne nazwisko…
***
Ostatnie
dni na pewno nie należały do tych ulubionych Harry’ego Pottera. Po
spektakularnym „zerwaniu” z Hermioną na oczach całego Hogwartu Ginny z Ronem
nie dawali mu spokoju w swoich usilnych próbach wyciągnięcia od niego przyczyny
całego zajścia. Na domiar złego w każdym miejscu, w którym się akurat pojawiał,
zapadała niezręczna cisza, przerywana ukradkowym szeptaniem. Rozmówcy nie
bardzo przejmowali się jednak, czy aby na pewno ich nie usłyszy. Od tych
wszystkich spekulacji zaczynał dostawać bólu głowy.
Pojawiło
się jednak światełko w tunelu. Miał w końcu okazję do odpoczęcia od natrętnych
uczniów. Nie mógł się nawet wyżalić Hermionie… Od tamtego wydarzenia mijali się
tylko na korytarzach i unikali na lekcjach, nie zaszczycając się nawet
przelotnym spojrzeniem. Od samego początku zdawał sobie jednak sprawę z tego,
jak to wszystko się skończy, więc musiał przełknąć żal i gorycz, aby móc się
skupić na misji od Dumbledore’a.
Odczuł
niesamowitą ulgę, gdy wreszcie znalazł się przed drzwiami do gabinetu
dyrektora. Ostatnio nawet we własnym dormitorium nie mógł się czuć swobodnie.
Już unosił rękę, aby zapukać, jednak w połowie drogi przerwał mu głos
Dumbledore’a:
- Wejdź, Harry. Czekałem na ciebie.
Harry
bez ociągania wszedł do środka. Dyrektor stał odwrócony do niego tyłem i
przyglądał się kilku fiolkom ustawionym na biurku.
- Dobry wieczór – przywitał się Harry.
- Cieszę się, że już jesteś – odwrócił się w stronę
Harry’ego, podnosząc dwie z fiolek – Jak samopoczucie?
Harry
nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć na to pytanie. Dumbledore zaskoczył go.
Nie miał pojęcia, co dyrektor tak naprawdę miał na myśli.
- Chyba dobrze… - wyrzucił z siebie niepewnie.
- Musisz pamiętać, że to nie koniec świata. Jesteście z
panną Granger jeszcze młodzi, na pewno dojdziecie do porozumienia – uśmiechnął
się do Harry’ego pocieszająco.
Rozmowa
z dyrektorem na temat zawodów miłosnych była ostatnim, czego mógłby się
spodziewać. Nie miał na nią najmniejszej ochoty, dlatego postanowił przemilczeć
wywód staruszka.
- Dzisiaj będą dwa wspomnienia? Zapytał, wskazując na
fiolki.
- Nie do końca… Widzisz, bardzo trudno jest wyselekcjonować
najistotniejsze ze wspomnień. Mam mały dylemat, ponieważ w jednej z tych fiolek
znajduje się bardzo nietypowa zawartość. Wciąż zastanawiam się, czy właściwym
byłoby pokazanie jej tobie.
Chociaż
ucieszył się, że Dumbledore nie zamierza dalej drążyć sprawy z Hermioną, to
wypowiedź dyrektora go zaniepokoiła. Nie wiedział, co powinien o tym wszystkim
sądzić. Nie ufał mu? Może uważał, że nie jest właściwą osobą, do tego typu
kwestii… Tylko jak miał walczyć z Voldemortem, jeśli nawet Dumbledore zaczyna
tracić wiarę w niego?
- Wydaje mi się, że to do pana należy ta decyzja. Nie wiem,
co takiego znajduje się w tej filce, więc nie mogę sam jej podjąć.
Harry’emu
pozostało wierzyć, że dyrektor podejmie właściwą decyzję. W końcu obiecał mu,
że sytuacja z zeszłego roku już więcej się nie powtórzy. Właśnie dlatego odbywało
się to spotkanie. Zaufa Dumbledore’owi, nawet jeśli on nie zamierza odwdzięczyć
się tym samym.
- Masz rację – powiedział, wkładając jedną z fiolek do
kieszeni szaty – Nim zaczniemy, chciałbym się jeszcze dowiedzieć, jak postępy w
sprawie z Horacym?
- Ostatnio nie idzie najlepiej, ale mam jeszcze jeden
pomysł, który chciałbym wypróbować.
- Musimy więc wierzyć, że tym razem osiągniesz sukces –
powiedział, podchodząc do myślodsiewni.
***
Zaczynała
już popadać w paranoję. Gdziekolwiek by się nie pojawiła, spotykała Ginny, albo
Rona, a kilka razy wpadła nawet na Neville’a. Ta trójka już całkowicie
postradała zmysły. Czy naprawdę tak trudno było przyjąć do wiadomości, że nie
ma ochoty rozmawiać o sobie i Harrym? Była pewna, że jeśli ktoś jeszcze raz
poruszy ten temat w jej obecności, to w ruch pójdzie różdżka…
Unikanie
przyjaciół stawało się dla Hermiony coraz bardziej uciążliwe. Nie
przypuszczała, że ostatecznie będzie zmuszona odsunąć się od wszystkich. W
końcu plan Harry’ego był tak infantylny i pełny luk… Była pewna, że nikt się na
niego nie nabierze, tylko dlatego się na niego zgodziła. Wszystko jednak
potoczyło się w zupełnie innym kierunku, a ona musiała teraz poradzić sobie sam
z konsekwencjami. W tym przypadku nie mogła już liczyć na innych.
W ostatniej
chwili udało jej się rozpoznać rudą czuprynę i szybko schować za zakrętem.
Mogła się spodziewać, że Ginny obstawi wejście do biblioteki. Pozostało jej
tylko znalezienie jakiejś pustej klasy, w której nie będą jej szukać. Do głowy
przychodziło jej tylko jedno miejsce, ale myśl o udaniu się tam nie napawała
optymizmem. W obecnej sytuacji uznała jednak, że na takie ryzyko może sobie
pozwolić.
Przez
całą drogę starała się nie zwracać na siebie uwagi. O tej porze na korytarzach
znajdowała się jeszcze spora liczba uczniów. Ktoś z nich mógłby naprowadzić na
trop jednego z jej przyjaciół. Miała tylko nadzieję, że cel jej wędrówki nie
wyda się nikomu podejrzany.
Przed
wejściem do środka upewniła się jeszcze, że jest sama na korytarzu. Znajdowała
się blisko lochów, a spotkanie z jakimś Ślizgonem było ostatnią rzeczą, na jaką
miała w tej chwili ochotę. Wystarczyło już, że Nott nagabuje ją w najmniej
oczekiwanych momentach. Nie zauważyła jednak żadnej niepożądanej osoby, więc
wśliznęła się szybko do klasy.
W środku
było ciemno, jednak nie zamierzała szukać jakiegoś źródła światła. Wręcz
przeciwnie, ruszyła w kierunku najbardziej zacienionego końca Sali. Usiadła w
ławce, po czym schowała twarz w dłoniach, łokcie opierając na blacie. Chciała
korzystać z ciszy tak długo, jak tylko było to możliwe.
Dopiero
po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że jej dłonie stały się mokre. Zszokowało
ją to, już od dawna nie płakała z tak błahych powodów. Jednak właśnie tego w
tej chwili potrzebowała. Pozwoliła więc, aby łzy wsiąkały we włosy, które
opadły kaskadą zasłaniając jej twarz.
Czuła
bezsilność, gdy tylko pomyślała o tym, co teraz działo się w jej życiu. Z dnia
na dzień z mugolaka stała się córką śmierciożercy, który był gotowy ją wydać
bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Wyjaśnienia dziadka ani trochę nie
rozjaśniły tej całej sytuacji. Jej matka wciąż była nieprzytomna pod wpływem
klątwy. Do tego wspomnienia, które nasuwały coraz więcej pytań, jednak nie
dawały żadnych odpowiedzi. Sprawa z Harrym po prostu przelała czarę goryczy…
To
wszystko zaczynało ją przerastać. Potrzebowała tej chwili słabości. Jutro znów
będzie iść z podniesioną głową, wciąż będzie sprawiać wrażenie silnej i
niezłomnej, jednak teraz… Teraz chciała wykorzystać ten zimowy wieczór tylko
dla siebie.
Nie
miała pojęcia, ile czasu spędziła w bezruchu, jednak już przy pierwszej próbie
poruszenia odczuła, jak bardzo jej ciało zesztywniało. Nie przejęła się tym
zbytnio i skierowała swoją uwagę na światło księżyca wpadające przez okno.
Ostatnio to właśnie on dotrzymywał jej towarzystwa. W końcu zebrała się w
sobie, aby podejść do okna.
Za
kilka dni miała być pełnia. Hermiona nie wiedziała dlaczego, ale nie mogła się
jej doczekać. Podświadomie liczyła chyba na to, że tak potężne zjawisko
przyniesie za sobą jakieś zmiany. W końcu jak długo można tkwić w martwym
punkcie?
- Chyba trzeba powiadomić Filcha, że powinien tu posprzątać.
Zaczynają się zalęgać jakieś szlamy – usłyszała za sobą znienawidzony głos.
Hermiona
nie była pewna, co bardziej ją zszokowało. Fakt, że znikąd pojawił się Malfoy,
czy to, że gdy po raz pierwszy od dawna nazwał ją szlamą, poczuła się…
normalnie? Czy naprawdę jedyną stałą w jej życiu pozostał drwiący z niej
Ślizgon? Cała ta sytuacja wydała jej się tak absurdalna, na tle ostatnich
wydarzeń, że nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem.
- Popracuj nad sobą, bo zaczynasz przynudzać – powiedziała,
wciąż lekko rozbawiona.
Malfoy
wyglądał na zbitego z tropu. Szczególnie się temu nie dziwiła, jej zachowanie w
ostatnich dniach znacznie różniło się od tego typowego. Jednak kpiący grymas na
twarzy wskazywał na to, że Ślizgon szybko odzyskał rezon.
- Zaczęłaś tracić resztki rozsądku, Granger? To dlatego Potter nie mógł utrzymać łap przy sobie? – była zaskoczona, że między słowami
nie wypluwał prawdziwego jadu.
Czy to
naprawdę ją zabolało? Przecież zdążyła się już przyzwyczaić do obraz tego typu.
Skrupulatnie odgradzała się od innych murem, więc dlaczego zawiódł w tym
przypadku? Malfoy nie był nawet blisko prawdy, a mimo wszystko…
Z każdą
sekundą jej wypowiedź eskalowała coraz bardziej, chociaż obiecała sobie, że nie
pozwoli wyprowadzić się z równowagi. Na domiar złego zamiast odejść stamtąd jak
najszybciej, wciąż stała w miejscu, wpatrując się w Ślizgona ze złością.
- Nie sądziłem, że jesteś aż taką hipokrytką – jego głos był
tak zimny, że Hermiona poczuła ciarki na plecach – Ja jestem synem
śmierciożercy, tak? A co z tobą? Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby coś
takiego mi zarzucać…
Czy on…
wiedział? Jak mogła być tak głupia? Jak mogła nie przewidzieć tak oczywistej
rzeczy? Jeśli śmierciożercy wiedzieli, kim jest, to ich dzieci też musiały
zdawać sobie z tego sprawę. Czuła, jak jej serce zaczyna bić coraz szybciej. Z
przerażenia nie mogła zrobić nawet jednego kroku, a Malfoy z każdą chwilą
zmniejszał dystans między nimi.
- Nic o mnie nie wiesz, Granger – mówił niemalże szeptem,
ale każde jego słowo docierało do Hermiony z dziesięciokrotną siłą. – Nawet nie
wyobrażasz sobie, jak powinnaś dziękować, że to ze mną jesteś sam na sam.
Myślisz, że inni by się powstrzymywali? Nie wiem nawet, czy cokolwiek by z
ciebie zostało.
Hermiona
doskonale zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. Naiwnie wierzyła jednak, że
w Hogwarcie będzie bezpieczna. Chyba naprawdę straciła resztki zdrowego
rozsądku.
- Nie jesteś Potterem – kontynuował – myślisz, że Dumbledore
kiwnąłby dla ciebie palcem? Nie jesteś jego drogocennym Wybrańcem i nigdy nie
będziesz. Masz więcej wrogów, niż ci się wydaje. Możesz to potraktować jako
ostrzeżenie.
Gdy
tylko skończył swój wywód, odszedł do innego okna i usiadł na parapecie,
wypatrując czegoś za szybą. Wszystko wskazywało na to, że całkowicie stracił
zainteresowanie jej osobą. Nie wiedziała, co powinna o tym wszystkim sądzić.
Hermiona
próbowała przeanalizować to, co usłyszała, jednak szok zaburzał jej zdolność
logicznego myślenia. To wszystko nie miało dla niej najmniejszego sensu. Draco
Malfoy był przecież ostatnią osobą, która mogłaby ostrzec ją w jakikolwiek
sposób.
- Dlaczego? – zdołała wreszcie z siebie wykrztusić.
- Wciąż tu jesteś? – zapytał obojętnie.
- Dlaczego powiedziałeś mi to wszystko? – zapytała nieco
pewniej Hermiona.
Malfoy
sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słyszał pytania. Siedział w jednej pozycji
z nieobecnym wzrokiem skierowanym na szybę. Chociaż Hermiona wiedziała, że jej
próby mogą nie odnieść żadnego skutku, chciała poznać odpowiedź. Chciała już
ponowić pytanie, ale wtedy Ślizgon zaczął mówić:
- Nie jesteś głupia, Granger. Mogę się z tym nie zgadzać,
mogę cię nienawidzić, ale nie zmienia to faktu, że nie jesteś głupia. Jednak
ostatnio zachowujesz się jak największa idiotka. Całkowicie straciłaś czujność
i stałaś się łatwym celem…
- Co to ma do rzeczy?
- Wszystko! – niespodziewanie podniósł głos, przez co
Hermiona niemalże podskoczyła – Masz rację, jestem synem śmierciożercy, ale czy
kiedykolwiek zastanawiałaś się, jakie to niesie za sobą konsekwencje? Widziałem
i słyszałem rzeczy, po których ktoś tak słaby jak ty już nigdy nie zmrużyłby
oka. Jesteś irytująca, bezczelna i arogancka, ale nawet tobie nie życzyłbym
tego, czego byłem świadkiem.
- A czego byłeś świadkiem.
- Nie chcesz tego wiedzieć, wierz mi.
Zdawała
sobie sprawę z tego, że śmierciożercy potrafią być okrutni, ale nigdy nie
próbowała sobie tego wyobrażać. Nie ośmieliła się zapytać go o to po raz
kolejny. Cisza, która zapadła po słowach Malfoy również nie napawała jej
optymizmem.
- Chcesz mi powiedzieć, że z dnia na dzień nauczyłeś się
współczuć drugiej osobie i ruszyło cię sumienie?
- Było mi zupełnie obojętne, co się z tobą stanie, nawet
kiedy poznałem prawdę na twój temat – bezpośredniość jego wypowiedzi wciąż ją
zaskakiwała.
- Więc co się zmieniło? -była już nieco podirytowana.
- Spotkałem twojego ojca.
Chociaż
zupełnie nie potrafiła zrozumieć, co z tym wszystkim wspólnego miał jej ojciec,
wiedziała jedno; miała już pewność, że Malfoy zna prawdę. Jednak dlaczego
spotkanie tych dwojga tak bardzo wpłynęło na Ślizgona? Czyżby jej ojciec zaczął
sobie uświadamiać, jak wielki błąd popełnił? Jednak dlaczego to właśnie z
Malfoyem miałby rozmawiać na ten temat?
- Rozmawiałeś z nim? – zapytała niepewnie Hermiona.
- Przez chwilę… - jego słowa zabrzmiały jakoś dziwnie.
Czy on się
wzdrygnął? Nie miała co do tego pewności, bo trwało to zaledwie ułamek sekundy.
Odnosiła wrażenie, że zachowanie Malfoya nie wróży nic dobrego.
- Nigdy nie spotkałem bardziej przerażającego człowieka –
dodał po chwili z wyczuwalnym napięciem w głosie.
Hermiona
próbowała wyrzucić to zdanie ze swojej świadomości. Callum Granger może nie
wydawał się być wzorem do naśladowania, ale mimo wszystko był jej ojcem. Tym
samym, który pocieszał ją, gdy pokłóciła się z Allie na placu zabaw, który
nauczył ja pływać i czytał książki przed snem. Wiedziała, że się pogubił, ale
przecież żaden człowiek nie zmienia się tak diametralnie. Nie w tak krótkim
czasie.
Jednak
cała postawa Malfoya i pewność, z jaką to powiedział, kazała jej wątpić w
człowieka, którego znała całe życie. Przecież nawet dziadek nie przedstawił go
jako złą osobę. Jego zdaniem był po prostu zaślepiony przez Voldemorta.
Dlaczego więc, mimo że całe jej ciało krzyczało, aby zaprzeczyła tym
oszczerstwom, nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa?
- Naprawdę tak trudno ci w to uwierzyć, Granger? – zadał po
dłuższej chwili pytanie, nie czekał jednak na odpowiedź – Jak myślisz? Kto
wysłał tych śmierciożerców po ciebie i twoją matkę? Myślisz, że mieliby tak
łatwy dostęp do twojego domu, gdyby im tego nie umożliwił? Uwierz mi, że nie
znam żadnego śmierciożercy, który byłby gotów poświęcić własne dziecko, aby
wkupić się w łaski Czarnego Pana. Niektórzy boją się twojego ojca bardziej nić
Bellatrix. I nie dziwię im się, nie po tym, co sam od niego usłyszałem…
Malfoy
nagle urwał swoją wypowiedź, chociaż Hermiona zdawała się tego nie zauważać.
Jednak ona słyszała każde słowo. Nie chciała w to wierzyć, mimo że już
wcześniej zdawała sobie z niektórych rzeczy sprawę. Cieszyła się, że Malfoy nie
powiedział nic więcej. Nie była na to jeszcze gotowa.
- Nie myśl sobie tylko, że moja niechęć do twojej osoby
zniknęła – nawet nie zauważyła, kiedy znów pojawił się przed nią – Nienawidzę
cię cały czas tak samo.
- Z wzajemnością – odezwała się wreszcie Hermiona.
Jej
słowa nie brzmiały zbyt pewnie i Malfoy chyba to dostrzegł. Przyglądał jej się
krytycznie jeszcze przez chwilę, po czym ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się
jednak z dłonią nad klamką i znów odwrócił w jej stronę.
- Jeszcze jedno, Granger. Nie tylko Nott jest spostrzegawczy.
Nie myśl sobie, że chociaż przez chwilę dałem się nabrać na ten wasz teatrzyk.
Nie jestem Weasleyem…
Nim
zorientowała się, co takiego miał na myśli, on już dawno znikał za drzwiami.
Nie miała jednak w planach roztrząsać tego zbyt długo. Chciała jak najszybciej
zapomnieć o całej tej rozmowie, która przecież nigdy nie powinna mieć miejsca.
***
Wpatrywała
się w sufit wystarczająco długo, aby upewnić się, że czekała ją kolejna
bezsenna noc. Wstała z łóżka, rozejrzała się po swoim dormitorium i po raz
pierwszy naprawdę czegoś pozazdrościła swoim współlokatorkom. Widocznie żadna z
nich nie borykała się z problemami, które spędzały sen z powiek. Wyciągnęła
cicho z kufra sweter i opuściła pokój.
W
połowie drogi do Pokoju Wspólnego uświadomiła sobie, że z całych sił zaciska
dłoń na różdżce. Nie mogła przypomnieć sobie, w którym momencie zabrała ją z
szafki nocnej. Czyżby to dzisiejsze ostrzeżenie aż do tego stopnia wpłynęło na
jej podświadomość? Na Merlina, co się z nią działo?!
Wciąż
nie potrafiła przejść do porządku po rozmowie z Malfoyem. Obudził w niej obawy,
które z taką starannością usiłowała zepchnąć na dalszy plan. Sprawił, że
jeszcze bardziej zaczęła kwestionować swoje dotychczasowe relacje z rodzicami.
Jakby to, że okłamywali ją przez całe życie, nie wystarczyło. Musiał pojawić się
ten zadufany w sobie substytut arystokraty i każdym słowem niszczyć resztki jej
wiary.
Mogła
mu wiele zarzucić, ale co do jednego się nie mylił…niestety. W całej swojej
naiwności i wierze, że w Hogwarcie jest bezpieczna, straciła czujność. Nawet
jeśli mylił się co do jej ojca, to w tej jednej sprawie miał rację.
Śmierciożercy doskonale zdawali sobie ze wszystkiego sprawę, a Malfoy udowodnił
jej, jak łatwym była celem.
Tylko
dlaczego nie uważała dzieci śmierciożerców za zagrożenie? Harry tyle razy
ostrzegał ich przed Malfoyem, jednak ona nigdy nie brała tego na poważnie. W
końcu byli tylko uczniami, prawda? Mijała na korytarzach bandy dzieciaków i
nawet przez chwilę nie zastanowiła się, co może kryć się pod wszystkimi
uśmieszkami skierowanymi w jej stronę. I nawet Nott z tymi wszystkimi
podchodami nigdy nie wydawał jej się niebezpieczny…
Czy
Malfoy nie wspomniał o nim na koniec? Wtedy myślała, że to kolejny przytyk w
jej stronę, ale to mogło być kolejne ostrzeżenie. Ten konkretny Ślizgon zbyt
często na nią wpadał w ostatnim czasie. Może wspominał o Harrym, żeby odsunąć
od siebie podejrzenia? Istniało takie prawdopodobieństwo. Teraz mogłaby się
spodziewać już dosłownie wszystkiego.
Najlepsze,
co mogłaby zrobić, to unikać wszystkich Ślizgonów. Poruszanie się w większej
grupie jeszcze nie wchodziło w grę. Miała ochotę udusić Harry’ego za tę całą
maskaradę! Znalazła się w sytuacji bez wyjścia i nawet nie mogła poprosić go o
pomoc…
Istniała
jednak masa ważniejszych spraw, a ona musiała się wreszcie wziąć w garść. Nie
ma już czasu na użalanie się nad sobą. Bywały przecież takie momenty, gdy była
zdana tylko na siebie, a ten nie różnił się od nich aż tak bardzo. Musiała
przestać się w końcu zadręczać tym wszystkim i wziąć sprawy w swoje ręce.
***
Zdążyła
już niemalże zapomnieć, jak wyglądała jej ostatnia wizyta w tym miejscu. Miała wrażenie, jakby minęło wiele długich
miesięcy, podczas gdy nawet jeden nie dobiegł końca. Wydarzenia ostatnich
tygodni mocno dały o sobie znać, jednak nie zamierzała już winić za nie nikogo,
z wyjątkiem samej siebie. Poza tym znalazła się tutaj z konkretnego powodu.
Musiała dotrzymać danej przez siebie obietnicy.
- Witam, panno Granger. Cieszę się, że już jesteś –
przywitał się dyrektor z pogodnym uśmiechem.
- Dobry wieczór – odpowiedziała Hermiona, choć zabrzmiało to
mniej uprzejmie, niż zamierzała.
- Czy udało ci się znaleźć jakieś informacje warte uwagi?
Profesorowie ostatnio wspominali, że spędzasz w bibliotece więcej czasu.
Dumbledore
rozmawiał na jej temat z innymi nauczycielami? Nie przypuszczała, że mógłby
poświęcać więcej uwagi innym uczniom niż Harry. Zwłaszcza gdy znajdują się w
tak trudnej sytuacji. Chociaż w jego przypadku naprawdę trudno było stwierdzić,
jakie myśli kryją się pod gęstą siwizną. Hermiona przeczuwała, że Albus
Dumbledore już na zawsze pozostanie dla niej zagadką.
- Niestety, nie znalazłam nic szczególnego. Dlatego miałabym
do pana prośbę… Czy mogłabym uzyskać pozwolenie, na wstęp do Działu Ksiąg
Zakazanych?
Pierwotnie
zamierzała o to zapytać dopiero na samym końcu. Uznała jednak, że im szybciej
będzie miała to z głowy, tym lepiej. Jeśli nie dostanie tej zgody, to przeczyta
każdą pozycję z biblioteki, aby tylko wpaść na jakiś trop.
- Twoja prośba jest całkowicie zrozumiała. Powinniśmy
pomyśleć o tym wcześniej. Oczywiście, że dostaniesz zgodę. Od poniedziałku
będziesz miała wolny wstęp.
- Dziękuję – powiedziała z ulgą.
Chociaż
teraz to wydawało się tylko formalnością, to przez te wszystkie kłody,
jakie wszechświat rzucał jej pod nogi, naprawdę obawiała się odmowy. Wreszcie
poczuła, że naprawdę udaje jej się wychodzić na prostą.
- Czy masz jeszcze jakąś sprawę, nim zaczniemy? -zapytał
Dumbledore.
- Właściwie, to miałabym pytanie. W jednym ze wspomnień była
mowa o jakimś sojuszniku Grindelwalda, jednak nigdzie indziej nie natrafiłam na
taką wzmiankę. Uznałam, że pan powinien coś o tym wiedzieć…
- Hmm… - widocznie bił się z myślami – Rzeczywiście w
tamtych czasach pojawiały się przesłanki o pewnym człowieku.
- Czy wie pan, kim on był?
- W pewnym sensie – powiedział, drapiąc się po brodzie –
Wszystko wskazuje na to, że Grindelwald był jedyną osobą, która go widziała. W
każdym razie z tych, którzy przeżyli. Udało mi się jednak odkryć, jak się
nazywał. Christopher Eagleman.
- Chyba nigdy nie trafiłam na to nazwisko…
- I nic dziwnego. Mam podstawy, aby sądzić, że przybrał on
wtedy fałszywe miano. Starał się za wszelką cenę ukryć swoją tożsamość.
- I nikt nie usiłował go odnaleźć?
- Były takie próby, ale po upadku Grindelwalda słuch
całkowicie o nim zaginął. Podejrzewam jednak, że we wspomnieniach od twojego
dziadka jeszcze nie raz pojawi się o nim wzmianka.
Hermiona,
chociaż nie była pewna dlaczego, też miała takie przeczucie. Christopher
Eagleman. Gdy tylko wejdzie do Działu Ksiąg Zakazanych, będzie musiała poszukać
informacji o tym człowieku. Nikt nie jest przecież w stanie zniknąć całkowicie,
bez pozostawienia po sobie najmniejszego śladu.
- Czy możemy już zacząć, panno Granger? – chociaż się
uśmiechał, jego spojrzenie emanowało powagą.
- Czy słyszał pan kiedyś, aby mugol był w stanie rozszczepić
swoje wspomnienia?
To była
kolejna rzecz, która męczyła ją od dłuższego czasu. We wszystkich księgach
stwierdzano jednoznacznie, że tylko czarodzieje są w stanie tego dokonać.
Jednak, mimo wszystko, Hermiona była pewna, że tamto wspomnienie nie należało
do czarodzieja.
- Nie wydaje mi się, aby było to możliwe. A dlaczego pani
pyta, panno Granger?
- Mam problem z pewnym wspomnieniem… Czy w ciągu ostatnich
dwustu lat zdarzyło się, aby na jakimś tronie zasiadał czarodziej?
- Nic, co odnotowałaby historia – odpowiedział szczerze
dyrektor – Chociaż niektórych władców o to posądzano. Możliwe, że uda ci się
znaleźć coś na ten temat – dodał po chwili, widząc zawód na jej twarzy.
- Dziękuję za pomoc, panie dyrektorze. Na razie to wszystkie
pytania z mojej strony. Wydaje mi się, że możemy zaczynać.
- W takim razie...
Zaprosił
ją gestem, aby podeszła do myślodsiewni. Wzięła głęboki oddech. Próbowała
chociaż w minimalym stopniu przygotować się na to, co może zobaczyć i usłyszeć.
Chwilę później już pochłaniały ją sceny z przeszłości…
Dłuższą chwilę zajęło jej
oswojenie się z wszechogarniającym półmrokiem. Ponownie znalazła się w tej
samej piwnicy, co kilka tygodni wcześniej. Napięcie między członkami tej
rodziny wydawało się jeszcze bardziej namacalne, niż to zapamiętała. Uwaga
wszystkich była skupiona na, jak podejrzewała Hermiona, głowie całego rodu.
- …powinniśmy zakopać
topór wojenny i zjednoczyć się przeciwko wrogom.
Gdy tylko do Hermiony dotarł
sens tego wyrwanego z kontekstu zdania, wytężyła wszystkie zmysły, aby nic jej
nie umknęło. Był to moment, w którym ostatnio tak brutalnie została wciągnięta
do rzeczywistości. Nie chciała stracić żadnego wypowiedzianego słowa.
- Jak to wrogom? To
jest więcej niż jeden? – zapytała kobieta, w której Hermiona rozpoznała żonę
jednego z braci. W ramionach trzymała zawiniątko z dzieckiem.
- On połączył swoje
siły z Grindelwaldem. Nie wiem, co chce przez to osiągnąć, ale musimy coś z tym
zrobić. Trzeba rozbić ten sojusz za wszelką cenę, w przeciwnym razie
konsekwencje mogą być opłakane. Tu już nie chodzi o rodzinne dziedzictwo, ta
sytuacja jest zagrożeniem dla całego magicznego świata!
Wszyscy, bez wyjątku, milczeli.
Hermiona widziała, jak na twarzach obecnych pojawia się szok i niedowierzanie.
Wszyscy usiłowali zrozumieć to, co przed chwilą usłyszeli. W końcu jedna osoba
zdecydowała się zabrać głos:
- Henry, nie mówisz poważnie…
- w głosie jego siostry pobrzmiewała panika – Przecież sojusze zupełnie nie
leżą w jego naturze. Musi istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie, bo niby jak
miałby na tym skorzystać?!
- Musisz się uspokoić,
Enrico. W obecnej sytuacji panika na nic się nie zda? – mówił spokojnie, po
czym położył dłoń na ramieniu siostry – Ja też nie potrafiłem tego przez długi
czas zrozumieć i analizowałem wszelkie możliwe wyjaśnienia…
- Chwileczkę –
przerwał mu najmłodszy z braci – Chcesz mi powiedzieć, że wiedziałeś o tym od
dawna i dopiero teraz raczyłeś się z nami podzielić wieściami?
- A ty jak zwykle nic
nie rozumiesz, Gideonie… - odpowiedział mu Henry, ze smutkiem w głosie – Przede
wszystkim musiałem dbać o dobro rodziny. Nie mogłem was narażać, dopóki nie
poznałem skali zagrożenia.
- Chyba raczej nie
chciałeś zdradzać swoich planów, aż do nadejścia sprzyjających okoliczności, bo
jeszcze któreś z nas mogłoby przeszkodzić w ich realizacji. Nie chciałeś nas
narażać? A co z tysiącami niewinnych ludzi, którzy musieli mierzyć się z tym
przez ostatnie trzy lata?! Nie pomyślałeś o tym, że nasze informacje na temat
wroga pomogłyby w wygraniu tej wojny?
- Trochę się
zapędzasz, Gideonie – powiedział uniesionym głosem Henry – Dobrze wiesz, że
sekrety naszej rodziny nigdy nie mogą ujrzeć światła dziennego, a do tego
sprowadza się właśnie przekazanie informacji ministerstwu.
- Ach tak!
Zapomniałem, że ta tajemnica warta jest poświęcenia całego świata! Wytłumacz mi
w takim razie, jak zamierzasz rozwiązać problem tego sojuszu, co? Wyślesz na
front naszą trójkę i jakoś to będzie? A może dzieci też poświęcisz dla sprawy?
– ostatnie słowo ociekało takim jadem, że Hermionę aż przeszły dreszcze.
Przyglądała się całej tej
wymianie zdań z lekkim niepokojem. Wszystko wskazywało na to, że pozostali
członkowie rodziny mieli podobne odczucia. Zwiększyli dystans, dzielący ich od
dwójki braci, jakby spodziewali się, że w ruch pójdą klątwy.
Nic podobnego jednak się nie
wydarzyło. Henry wziął głęboki wdech, a chwilę później na jego twarzy pojawił
się uśmiech, który Hermiona mogła określić jako niebezpieczny. Nie wiedziała
dlaczego, ale przypominał on jej teraz kogoś znajomego, chociaż nie była w
stanie stwierdzić, kim była ta osoba.
- Nie musisz się
martwić, że wyślę cię na front, Gideonie. Masz rację, cały ten czas, odkąd
poznałem prawdę, poświęciłem na ułożenie planu, który pozwoli nam zburzyć ten i
tak wątły sojusz.
- Jaki więc masz plan?
– zapytał drugi brat, który sprawiał wrażenie nieco bardziej opanowanego.
- Jak doskonale
wiecie, mam swoje sposoby na zdobywanie informacji – Henry udawał, że nie
słyszy ostentacyjnego chrząknięcia Gideona i kontynuował – Dlatego, gdy tylko
doszły mnie słychy, że niejaki Christopher Eagleman prowadzi rozmowy z samym
Grindelwaldem, postanowiłem się temu lepiej przyjrzeć. Miałem przeczucie, że
ten człowiek może mieć coś wspólnego z naszą sprawą i nie myliłem się. Eagleman
to ta sama osoba, której nasza rodzina poszukuje od lat.
- Mógłbyś w końcu
przejść do rzeczy? – zapytał zirytowany Gideon.
- Pewne jest jedno –
Henry ponownie zignorował brata – Cele Grindelwalda i Eaglemana są zupełnie
różne. Nie mają żadnych powodów, aby walczyć ramię w ramię. Tak przynajmniej
sądziłem, aż do czasu…
- Co takiego się
wydarzyło, że zmieniłeś zdanie? – zapytała w końcu Enrica.
- Zaczęły krążyć
pogłoski, że Grindelwald wpadł na trop insygniów śmierci.
Hermiona nie mogła nie zauważyć,
że na ostatnią wzmianę każdy dorosły zesztywniał. Czym były te insygnia, że tak
bardzo się ich bali? W głowie zanotowała sobie, że będzie musiała to sprawdzić.
- To niemożliwe –
wyszeptała Enrica – przecież wszelkie informacje na ten temat spłonęły wieki
temu. Nasi przodkowie już się o to postarali.
- Wygląda na to, że
jednak nie wszystkie. Sam byłem tym zaskoczony, ale teraz wszystko nabrało
sensu. Eagleman też musiał się o tym dowiedzieć i postanowił zbliżyć się do
Grindelwalda za wszelką cenę.
- Przecież on tego nie
odpuści – odezwał się Gideon, który teraz wyglądał na o wiele bardziej
zainteresowanego całą sytuacją – Jeśli Grindelwald rzeczywiście coś znalazł, to
Eagleman nie spocznie, aż nie wykorzysta go do zdobycia wszystkich niezbędnych
informacji. Jak masz zamiar ich rozdzielić? To niewykonalne!
- Trudne? Jak
najbardziej. Niebezpieczne? Bez wątpienia. Jednak w żadnym wypadku nie jest to
niewykonalne. Mówiłem już, rozmyślałem nad tym od dawna. W końcu zrozumiałem,
że jedno słowo wystarczy, aby skierować całą jego uwagę w inne miejsce.
- Chyba nie chcesz
zrobić tego, o czym myślę… - powiedział cicho Gideon.
- Co takiego chce
zrobić Henry, Gideonie? – zapytała zbita z tropu Enrica.
- Chcesz je
wykorzystać, prawda? Masz zamiar przywrócić je na karty historii…
- To jedyne
rozwiązanie. Musimy zaryzykować. Po wszystkim znajdę sposób, by ponownie
zniknęło z magicznego świata.
- O czym wy mówicie,
na Merlina! – uniosła się Enrica.
- Rodowe nazwisko,
Enrico – odpowiedział jej z dziwnym spokojem w głosie Gideon.
- Co takiego? –
zapytała z niezrozumieniem.
- Henry chce, aby
nasze nazwisko, prawdziwe nazwisko znów zawitało w świadomości czarodziejów.
- Masz na myśli… -
Enricę znów zaczynała ogarniać panika.
- Magiczny świat ponownie usłyszy o Grangerach...